Zgodnie z obietnicą, ciąg dalszy podsumowania pierwszego roku zmagań.
Dwa najobszerniejsze przedmioty już opisałam w poprzednim poście, o pozostałych, a raczej moim podejściu do nich, aż wstyd pisać, bo mogę je wszystkie podsumować mniej więcej tak:
"nie ucz się, chodź na zajęcia, chyba, że masz pretekst, żeby nie iść to korzystaj, przypomnij sobie o przedmiocie dzień przed kolokwium/zaliczeniem, i tak wszystko zdasz".
Trochę uogólniłam, ale najprościej mówiąc tak to wygląda. Moja uczelnia ma na szczęście dobrze poustawiane priorytety, przynajmniej na pierwszym roku, nie wiem jak dalej. Nie trzeba się za bardzo martwić niczym, co nie kończy się egzaminem, a tak naprawdę to niczym, co nie jest anatomią i histologią.
To oczywiście nie znaczy, że zupełnie nic się nie uczyłam z pozostałych przedmiotów, ale to może opiszę po kolei.
BIOLOGIA MOLEKULARNA
Na początek muszę podkreślić jedną rzecz, jest to naprawdę ciekawa i bardzo przyszłościowa dziedzina nauki . W dodatku moja uczelnia bardzo prężnie się w niej rozwija. Genetyka i biologia molekularna to taki jej "konik", więc zarówno zaplecze dydaktyczne, jak i kadra naukowa, są na bardzo wysokim poziomie, ale...
No własnie, ale niestety jako studenci lekarskiego, w dodatku po zmianie programu studiów, nie mamy na to czasu. Ilość godzin, przeznaczonych na ten przedmiot jest tak mała, że wykładowcy nawet nie próbują udawać, że czegokolwiek sensownego się nauczymy. Dwa ulubione stwierdzenia, powtarzane w trakcie wykładów i seminariów brzmią: "to was nie obowiązuje" oraz "tego się dowiecie na IV roku na genetyce".
Wykłady, choć oficjalnie obowiązkowe, nie były tak przez nikogo traktowane, a pan profesor na pierwszych ćwiczeniach stwierdził, że niech chociaż ktoś na nie czasem pójdzie, żeby móc przekazać reszcie grupy co było.
Seminaria, na których królowały wspomniane przeze mnie 2 wyrażenia, spędzaliśmy na nierównej walce z ogarniającą nas sennością, szczęśliwcy, którzy zajęli rząd krzeseł pod ścianą, często nawet nie podejmowali walki, reszta starała się utrzymać otwarte oczy i pionową pozycję na krześle, z różnym skutkiem :P
Ćwiczenia były zdecydowanie najciekawszą częścią, mogliśmy pobawić się w odmierzanie substancji automatyczną pipetą, robiliśmy elektroforezę i parę innych procedur. Niestety ze względu na ograniczoną ilość czasu, wszystko było omawiane bardzo pobieżnie.
Przedmiot kończący się egzaminem w sesji zimowej, a wcześniej odbywają się 3 kolokwia, których według relacji starszych kolegów, nie da się oblać.
Na pierwszym prawie w 100% powtórzyły się pytania z ubiegłego roku, co było sprytnym, ale zarazem złośliwym zagraniem ze strony Zakładu. Dlaczego? Bo wtedy jeszcze nikt nie wiedział czy można się tego spodziewać czy nie, więc większość osób i tak się nauczyła, natomiast na drugie prawie wszyscy poszliśmy z nastawieniem "spokojnie, pula wchodzi", a tu niespodzianka, z 30 pytań weszły może 4... No cóż, nikt nie mówił, że uczenie się puli jest dobrym pomysłem, ale lenistwo wygrało. Mimo tego kolokwium oblała tylko (a może aż) 1 osoba.
Nie wiedząc czego się spodziewać, na trzecie kolokwium, przejrzałam już i pulę, i prezentacje udostępnione przez Zakład, a na teście i tak pojawiły się pytania z kosmosu.
Od tego jak mi ono pójdzie zależało czy uzyskam zwolnienie z egzaminu, na szczęście się udało, dzięki czemu miałam prawie 3 tygodniowe ferie zimowe zamiast sesji :D
Obiektywnie patrząc, mimo pięknie wyglądającego 4,5 na karcie ocen, moja wiedza z tego przedmiotu jest dokładnie na takim samym poziomie jak była po liceum, a ilość czasu, jaką poświęciłam na naukę można określić jako "śmiesznie małą".
BIOFIZYKA
Przedmiot budzący strach wśród studentów wielu uczelni, na szczęście nie naszej. Jestem kiepska z fizyki i po kilku tygodniach tego przedmiotu nic się nie zmieniło. Zaliczenie, bo u nas nie ma z tego egzaminu, zdałam bazując na bardzo niewielkiej puli pytań i szczęściu w strzelaniu. Najwiekszym problemem okazało się dla mnie wstawanie na czas na zajęcia. Co najmniej ze 3 ćwiczenia odrabiałam przez to z innymi grupami ;)
PARAZYTOLOGIA
Bardzo sympatyczny zakład. Na zajęcia nie trzeba nic umieć, na początku jest seminarka, a później oglada się robaczki pod mikroskopem i rysuje do zeszytu. Zaliczenie przedmiotu to część praktyczna, do której uczyłam się dosłownie 45 minut. Miałam tego dnia kolokwium z anatomii, więc dopiero po nim mogłam się za to wziąć. Nauczyłam się wygląd robwygląd i ich łacińskie nazwy, po czym po paru godzinach już nic nie pamiętałam. Test poszedł równie gładko - pula i po sprawie.
CHEMIA
Nie przepadałam za tym przedmiotem. Dużo nieciekawej pamięciówki. Przed każdym z 2 kolokwiów musiałam się nauczyć jakiś 250 slajdów, a do tego na każdych zajęciach były wejściówki. Na szczęście punkty z ćwiczeń i wejściówek to nie problem, chyba, że ktoś opuści zajęcia, na których akurat są 2 ćwiczenia w 1...
Dla osób, które nie uzbierają odpowiedniej liczby punktów jest kolokwium poprawkowe na koniec semestru. Na szczęście ominęła mnie ta "przyjemność". Najgorsze jest to, że biochemia będzie jeszcze gorsza...
Rozprawiłam się chyba ze wszystykimi "większymi" przedmiotami, ciąg dalszy nastąpi :)
Dwa najobszerniejsze przedmioty już opisałam w poprzednim poście, o pozostałych, a raczej moim podejściu do nich, aż wstyd pisać, bo mogę je wszystkie podsumować mniej więcej tak:
"nie ucz się, chodź na zajęcia, chyba, że masz pretekst, żeby nie iść to korzystaj, przypomnij sobie o przedmiocie dzień przed kolokwium/zaliczeniem, i tak wszystko zdasz".
Trochę uogólniłam, ale najprościej mówiąc tak to wygląda. Moja uczelnia ma na szczęście dobrze poustawiane priorytety, przynajmniej na pierwszym roku, nie wiem jak dalej. Nie trzeba się za bardzo martwić niczym, co nie kończy się egzaminem, a tak naprawdę to niczym, co nie jest anatomią i histologią.
To oczywiście nie znaczy, że zupełnie nic się nie uczyłam z pozostałych przedmiotów, ale to może opiszę po kolei.
BIOLOGIA MOLEKULARNA
Na początek muszę podkreślić jedną rzecz, jest to naprawdę ciekawa i bardzo przyszłościowa dziedzina nauki . W dodatku moja uczelnia bardzo prężnie się w niej rozwija. Genetyka i biologia molekularna to taki jej "konik", więc zarówno zaplecze dydaktyczne, jak i kadra naukowa, są na bardzo wysokim poziomie, ale...
No własnie, ale niestety jako studenci lekarskiego, w dodatku po zmianie programu studiów, nie mamy na to czasu. Ilość godzin, przeznaczonych na ten przedmiot jest tak mała, że wykładowcy nawet nie próbują udawać, że czegokolwiek sensownego się nauczymy. Dwa ulubione stwierdzenia, powtarzane w trakcie wykładów i seminariów brzmią: "to was nie obowiązuje" oraz "tego się dowiecie na IV roku na genetyce".
Wykłady, choć oficjalnie obowiązkowe, nie były tak przez nikogo traktowane, a pan profesor na pierwszych ćwiczeniach stwierdził, że niech chociaż ktoś na nie czasem pójdzie, żeby móc przekazać reszcie grupy co było.
Seminaria, na których królowały wspomniane przeze mnie 2 wyrażenia, spędzaliśmy na nierównej walce z ogarniającą nas sennością, szczęśliwcy, którzy zajęli rząd krzeseł pod ścianą, często nawet nie podejmowali walki, reszta starała się utrzymać otwarte oczy i pionową pozycję na krześle, z różnym skutkiem :P
Ćwiczenia były zdecydowanie najciekawszą częścią, mogliśmy pobawić się w odmierzanie substancji automatyczną pipetą, robiliśmy elektroforezę i parę innych procedur. Niestety ze względu na ograniczoną ilość czasu, wszystko było omawiane bardzo pobieżnie.
Przedmiot kończący się egzaminem w sesji zimowej, a wcześniej odbywają się 3 kolokwia, których według relacji starszych kolegów, nie da się oblać.
Na pierwszym prawie w 100% powtórzyły się pytania z ubiegłego roku, co było sprytnym, ale zarazem złośliwym zagraniem ze strony Zakładu. Dlaczego? Bo wtedy jeszcze nikt nie wiedział czy można się tego spodziewać czy nie, więc większość osób i tak się nauczyła, natomiast na drugie prawie wszyscy poszliśmy z nastawieniem "spokojnie, pula wchodzi", a tu niespodzianka, z 30 pytań weszły może 4... No cóż, nikt nie mówił, że uczenie się puli jest dobrym pomysłem, ale lenistwo wygrało. Mimo tego kolokwium oblała tylko (a może aż) 1 osoba.
Nie wiedząc czego się spodziewać, na trzecie kolokwium, przejrzałam już i pulę, i prezentacje udostępnione przez Zakład, a na teście i tak pojawiły się pytania z kosmosu.
Od tego jak mi ono pójdzie zależało czy uzyskam zwolnienie z egzaminu, na szczęście się udało, dzięki czemu miałam prawie 3 tygodniowe ferie zimowe zamiast sesji :D
Obiektywnie patrząc, mimo pięknie wyglądającego 4,5 na karcie ocen, moja wiedza z tego przedmiotu jest dokładnie na takim samym poziomie jak była po liceum, a ilość czasu, jaką poświęciłam na naukę można określić jako "śmiesznie małą".
BIOFIZYKA
Przedmiot budzący strach wśród studentów wielu uczelni, na szczęście nie naszej. Jestem kiepska z fizyki i po kilku tygodniach tego przedmiotu nic się nie zmieniło. Zaliczenie, bo u nas nie ma z tego egzaminu, zdałam bazując na bardzo niewielkiej puli pytań i szczęściu w strzelaniu. Najwiekszym problemem okazało się dla mnie wstawanie na czas na zajęcia. Co najmniej ze 3 ćwiczenia odrabiałam przez to z innymi grupami ;)
PARAZYTOLOGIA
Bardzo sympatyczny zakład. Na zajęcia nie trzeba nic umieć, na początku jest seminarka, a później oglada się robaczki pod mikroskopem i rysuje do zeszytu. Zaliczenie przedmiotu to część praktyczna, do której uczyłam się dosłownie 45 minut. Miałam tego dnia kolokwium z anatomii, więc dopiero po nim mogłam się za to wziąć. Nauczyłam się wygląd robwygląd i ich łacińskie nazwy, po czym po paru godzinach już nic nie pamiętałam. Test poszedł równie gładko - pula i po sprawie.
CHEMIA
Nie przepadałam za tym przedmiotem. Dużo nieciekawej pamięciówki. Przed każdym z 2 kolokwiów musiałam się nauczyć jakiś 250 slajdów, a do tego na każdych zajęciach były wejściówki. Na szczęście punkty z ćwiczeń i wejściówek to nie problem, chyba, że ktoś opuści zajęcia, na których akurat są 2 ćwiczenia w 1...
Dla osób, które nie uzbierają odpowiedniej liczby punktów jest kolokwium poprawkowe na koniec semestru. Na szczęście ominęła mnie ta "przyjemność". Najgorsze jest to, że biochemia będzie jeszcze gorsza...
Rozprawiłam się chyba ze wszystykimi "większymi" przedmiotami, ciąg dalszy nastąpi :)
Niedługo zaczynamy Podstawy opieki nad chorym, stąd moje pytanie:
ReplyDeleteCzy chłopacy musieli mieć obowiązkowo bluzę i spodnie czy wystarczył fartuch ? Na rozkładzie zajęć nie napisali nic na temat obuwia, czy na 1 zajęciach są obowiązkowe ?
Buty na zmianę są obowiązkowe od pierwszych zajęć, najlepiej jakieś białe (klapki, trampki, crocksy) lub chociaż "z białą podeszwą", chociaż mojej asystentce nie przeszkadzało, że ja nosiłam czarne trampki.
DeleteJeśli chodzi o strój to oficjalnie mają być białe spodnie i bluzka, ale jeśli masz długi fartuch to nie powinno być problemu, ja tak nosiłam, a w razie czego dowiesz się na pierwszych zajęciach czy twoja prowadząca należy do tych mniej czy bardziej trzymających się zapisów :)
Mam pytanie: gdzie i kiedy uczelnia informuje o początku roku, odbiorze legitymacji studenckiej, jak się w tym wszystkim ogarnąć na począku ?
ReplyDeleteWszystkie informacje pojawiają się na stronie uczelni, w zakładce dziekanatu :)
Deletehttps://www.pum.edu.pl/studenci/dziekanaty/dziekanat-wydzial-lekarski