Skip to main content

Posts

Showing posts from 2017

Bardziej zabiegowo niż się spodziewałam, czyli gastroenterologia na zakończenie roku.

Naszym ostatnim blokiem przed przerwą świąteczną była gastroenterologia. Jest to tak naprawdę część bloku z interny, więc spodziewałam się kolejnych dwóch tygodni zbierania wywiadów i badań przedmiotowych. Na szczęście, okazało się, że jest to specjalizacja znacznie bardziej zabiegowa niż myślałam. Po pierwszym seminarium zostaliśmy przydzieleni do różnych asystentów, mojej szóstce się poszczęściło, ponieważ zajął się nami docent B. Już wcześniej słyszałam o nim wiele pozytywnych opinii, które okazałay się jak najbardziej trafne. Pan doktor jest doskonałym endoskopistą i zajmuje się głównie zabiegowym aspektem gastroentereologii, dzięki czemu już na pierwszych zajęciach mieliśmy okazję zobaczyć procedurę leczenia achalazji przełyku metodą POEM (ang.peroral endoscopic miotomy). Polega ona na rozcięciu mięśniówki przełyku z dostępu gastroskopowego, bez konieczności otwirania klatki piersiowej jak w klasycznej miotomii. Inną procedurą, którą mieliśmy okazję oglądać kilkukrotnie było ECPW.

Katar, kaszel i milion recept, czyli codzienność u lekarza rodzinnego.

Medycyna rodzinna, specjalizacja z drugą, po chorobach wewnętrznych, największą liczbą przyznawanych miejsc rezydenckich. Dla jednych wymarzona, umożliwiająca regularny kontakt z tymi samymi pacjentami, często przez lata, a do tego pracę w uporządkowanym trybie po 5-8h dziennie, bez dyżurów i niespodziewanych telefonów. Dla innych coś, w czym nigdy nie potrafiliby sobie siebie wyobrazić. Nie trudno zgadnąć do której kategorii należę :P Zajęcia tylko potwierdziły to, co wiedziałam intuicyjnie od samego początku, a miałam okazję zweryfikować w czasie dwutygodniowych praktyk po 2 roku. Spędzanie całego dnia za biurkiem, osłuchiwanie zapaleń oskrzeli, zaglądanie dzieciom w gardła, wypisywanie miliona recept i zwolnień lekarskich z powodu katarku, to nie dla mnie. O ironio, sama siedziałam na zajęciach mimo choroby, na ibuprofenie, żeby zbić gorączkę z nocy, przekraczającą 39*C. No, ale cóż, w planie studiów nikt nie przewidział czasu na ewentualne choroby, student medycyny ma być zawsze zd

Co wspólnego ma gen BRCA1 i Angelina Jolie, czyli genetyka, badania naukowe, a klinika.

Pamiętam, że będąc w gimnazjum i liceum bardzo lubiłam genetykę. Wśród nudnych lekcji biologii, o cyklach rozwojowych mchów i grzybów, rysowanie rodowodów i określanie szans na odziedziczenie konkretnej cechy czy choroby, było świetną rozrywką. Generalnie, wszystko co wiązało się z nauką o człowieku i choćby w najmniejszym stopniu zahaczało o medycynę, stanowiło wyczekiwaną odskocznię od innych, zupełnie nieinteresujących mnie tamtów. Gdy poszłam na studia, genetyka zaczęła kojarzyć mi się już głównie z nienajłatwiejszymi do zapamiętania nazwami genów, zwiększających ryzyko nowotworów. Przede wszystkim, ze znanym każdemu studentowi mojej uczelni, genem BRCA1. Skąd taka "popularność" akurat tego genu? No cóż, kto nie lubi chwalić się swoimi osiągnięciami, a tak się złożyło, że to właśnie za sprawą ekipy naukowców z mojego uniwersytetu, gen ten został zidentyfikowany jako odpowiedzialny za zwiększone ryzyko rodzinnego występowania raka piersi i jajnika. Profsor L. ze swoim zesp

Oglądanie obrazków i trenażery, czyli radiologia, kurs laparoskopowy i pierwszy egzamin za mną.

W czwartek skończyłam kolejny blok, tym razem radiologię, a dokładniej diagnostykę obrazową i interwencyjną. Mimo, że M., która miała ten blok przede mną, bardzo go zachwalała, ja byłam nastawiona dość sceptycznie. Spodziewałam się, że będę umierać z nudów, słuchając o fizyce, działaniu rezonansów i tomografów, czy oglądając niewiele mi mówiące obrazy. Okazało się, że M. miała w 100% rację, przedmiot jest rewelacyjnie prowadzony, zajęcia są ciekawe, a prowadzący, może poza jednym wyjatkiem, potrafią w fajny sposób przekazać wszystkie najważniejsze informacje. Jasne, zdarzało mi się walczyć ze snem w trakcie seminarek, mimo wypicia dwóch kaw, ale wynikało to po prostu z niewystarczającej ilości snu. To juz kolejny blok w tym roku, na którym w końcu, po 3 latach wkuwania pierdół i mało istotnych szczegółów, mam poczucie, że asystenci wymagają od nas przydatnej wiedzy, na adekwatnym dla nas poziomie. Na mnie działa to naprawdę motywująco, dużo bardziej, niż robienie wejściówek, na których

Hipertensjologia i endokrynologia, czyli interny ciąg dalszy.

Kolejne dwie części bloku z chorób wewnętrznych za mną. Po tygodniu, spędzonym na oddziale diabetologii, kolejne 2 dni mieliśmy spędzić na hipertensjologii. Po pierwszym seminarium okazało się jednak, że Pani Profesor będzie miała następnego dnia ważne spotkanie i musiałaby nas wysłać do domu sporo przed końcem zajęć, w związku z czym zaproponowaliśmy, że po prostu zostaniemy tego pierwszego dnia po zajęciach, żeby nie musieć przyjeżdżać do szpitala na godzinę. Wszystkim było to na rękę, więc tak zrobiliśmy. Nasza edukacja na tym nie ucierpii, bo i tak cała moja szóstka chodzi na fakultet o nadciśnieniu, prowadzony przez tą samą Panią Profesor. Nastęny tydzień mieliśmy wolny, niby długa przerwa, ale pomiędzy treningami, imprezami i serialami, czas mijał bardzo szybko. Ostatnie 5 dni bloku z interny spędziliśmy na odziale endokrynologii. Prowadzący byli bardzo sympatyczni, ale seminaria trochę przydługie, więc mimo kawy, miałam ogromny problem z utrzymaniem otwartych oczu. Po seminaria

Diabetologia, czyli pierwszy blok za mną.

Na początek może doprecyzuję tytuł wpisu, ponieważ jest on pewnym uproszczeniem. Moim pierwszym blokiem w tym roku (a tym samym w ogóle na studiach, ponieważ w przeciwieństwie do większości uczelni, u nas żadne zajęcia przed czwartym rokiem nie odbywają sie w taki trybie) są choroby wewnętrzne, powszechnie znane jako "interna". W ramach tego będziemy mieli łącznie 120h zajęć na 4 różnych oddziałach: diabetologii, hipertensjologii, endokrynologii i gastroenterologii. Wczoraj zakończyliśmy 5-dniowy cykl zajęć na diabetologii. Nie byłam do nich zbyt pozytywnie nastawiona z dwóch powodów. Po pierwsze, dojeżdżanie na te zajęcia wiąże się ze wstawaniem o 6 rano, bo szpital leży poza miastem. Po drugie, miałam już [nie]przyjemność przebywać na tym oddziale i choć sporo się wtedy nauczałam, to atmosfery nie wspominam zbyt dobrze. Na dzień dobry mieliśmy seminarium prowadzone przez Panią Profesor, która stwierdziła, że nic nie umiemy i, że ma nadzieję, że to dlatego, że dopiero wróci

III rok w pigułce - przedmioty przedkliniczne.

Zgodnie z obietnicą, wpis podsumowujący 3 rok. Ze względu na liczne wakacyjne wyjazdy i pracę nie udało mi się napisać go bezpośrednio po zakończeniu roku akademickiego, ale postaram się przypomnieć sobie wszystkie najważniejsze rzeczy, warte przekazania. Zaczynam od przemiotów przedklinicznych, bo to one przeważają i są bardziej istotne w pierwszym semestrze. PATOMORFOLOGIA Nie będę się powtarzać i pisać ponownie o przedmiocie, bo podsumowywałam go po drugim roku (http://bebrave-dreambig.blogspot.com/2016/05/ii-rok-w-piguce-biochemia-fizjologia-i.html?m=1). Trzeci semestr nie różnił się niczym od poprzednich dwóch. Mieliśmy 2 kolokwia, po czym w sesji zimowej egzamin, składający się z części praktycznej i testu. Część praktyczna to rozpoznawanie "szkiełek" na komputerach. Zakład udostępnia listę 150 preparatów, których trzeba się nauczyć. Na zaliczeniu każdy dostaje 3 z nich, należy napisać co to za struktura, z jakiego narządu pochodzi wycinek i kilka cech charakterysty

Upał, plaże i pływanie z rekinami, czyli ostatni tydzień w Meksyku.

Wakacje w ciągłym biegu? W tym roku zdecydowanie tak. Ledwo wróciłam z Meksyku, a już leciałam do mojego kochanego, studenckiego miasta, żeby zająć się "incomingsami" z różnych krajów, którzy robią u nas praktyki. Jak w przyszłym tygodniu wróce do domu to też nie będzie lepiej, będę miała tylko jeden dzień na zrobienie prania i przepakowanie się przed wyjazdem na konie. Przenosząc się jeszcze na chwilę do bajecznego Meksyku, zostam mi do opisania ostatni tydzień naszej przygody. Na początek naszego ostatniego wieczoru w Tuxtli, poszliśmy na obiad do restauracji Las Pichanchas. To rewelacyjne miejsce, w którym, poza pysznym jedzeniem i jeszcze pyszniejsmy drinkiem, zwanym "Pumpo" można posłuchać tradycyjnej meksykańskiej muzyki, granej oczywiście na marimbach, oraz obejrzeć pokazy taneczne w ludowych strojach z Chiapas. Zdjęcie ze strony tripadvisore, z braku własnych ;) Po posiłku, przenieśliśmy się do pubu, w którym, popijając lokalne piwo, tańczyliśm

Neurochirurgia, podróże i zdjęcia, czyli meksykańskiej przygody ciąg dalszy.

Trudno uwierzyć jak szybko mogą upłynąć 3 tygodnie. Do końca mojej meksykańskiej podróży zostało już tylko 7 dni. W tygodniu dalej chodzimy na oddział i blok operacyjny, i choć nadal budzimy duże zainteresowanie, to ludzie powoli się do nas przyzwyczajają. Coraz więcej osób przełamuje się także, żeby choć spróbować porozmawiać z nami po angielsku. Myślę, że gdybyśmy pobyły tam dłużej, to okazało by się, że całkiem sporo osób zna przynajmniej podstawy tego języka. Poznałyśmy dwóch zabawnych rezydentów z traumatologii, którzy mimo naprawdę kiepskiego poziomu angielskiego, przegadali z M. sporą część wieczoru, który spędzałyśmy w szpitalu w ramach nocnej zmiany. Ja, przyznaję, mam znacznie mniej cierpliwości do rozmów z osobami, do których muszę mówić pojedynczymi, prostymi słowami (i nadal okazuje się, że nie rozumieją). Trafiają się też osoby, zwłaszcza pielęgniarki na bloku i panie w stołówce, które na wieść, że nie mówimy po hiszpańsku, zaczynają... mówić to samo, tylko wolniej. Oczy

Szpitalne kontrasty i przepiękne widoki, czyli praktyki w Meksyku - cześć druga

Zgodnie z obietnicą, czas na wpis o meksykańskim szpitalu. Praktyki oficjalnie rozpoczynałyśmy w poniedziałek, ale ze względu na tańsze loty dotarłyśmy do Tuxtli trochę później.  Gdy w środę pierwszy raz poszłam do szpitala, wszystko wydawało się bardzo nowoczesne i profesjonalnie zorganizowane. Co prawda, trochę zaskoczył mnie fakt, że nasi koledzy z Meksyku kazali nam jechać z domów już w białych strojach i butach na oddział, ale ponieważ tego dnia podwozili nas samochodami z klimatyzacją, za wiele się nad tym nie zastanawiałam. Dopiero później okazało się, że tutaj to jest zupełnie normalne, że studenci i lekarze jeżdżą zatłoczonymi busikami w białych strojach, w których później chodzą do pacjentów, no cóż... Na miejscu zabrano nas do działu kadr, gdzie zrobiono nam zdjęcia do identyfikatorów, które na miejscu przygotowano i ładnie zalaminowano. Później zaprowadzono nas do lekarki, która miała być odpowiedzialna za ustalenie z nami planu. No i tu się zaczął problem. Okazało się,

No hablo español, czyli praktyki w Meksyku - cześć pierwsza.

Czas na mój pierwszy wpis, pisany prawie 10 000km z dala od domu. Jak już wcześniej wspominałam, tegoroczne praktyki wakacyjne, razem z M., realizujemy w meksykańskim miasteczku Tuxtla Guetierrez w stanie Chiapas. Napisałam "miasteczku", bo choć na nasze, polskie standardy jest to bardzo duże miasto, tutaj nikt by go tak nie nazwał. Liczy ono ok. 500 000 mieszkańców, co jest niczym przy Mexico City, w którym żyje od 8 do 10 milionów osób. Chiapas jest jednym z najtańszych, a zarazem najciekawszych stanów w tym kraju, zaraz po Jukatanie. Słynie z najlepszej kawy i pięknego Kanionu Sumidero, obszaru archeologicznego Palenque, przepięknych wodospadów i kompleksu jezior, mieniącach się podobno wszystkimi odcieniami niebieskiego. O tym wszystkim napiszę w kolejnym wpisie, gdy już będę po wycieczkach w te wszystkie miejsca. Póki co nie miałam jeszcze okazji odwiedzić zbyt wielu miejsc. Do Meksyku dotarłyśmy z M. w poniedziałek rano. Lądowałyśmy w Cancun, w którym spedziłyśmy dwa d