Ostatnie dni były dla mnie pełne medycznych wrażeń. Najpierw, w czwartek, poszłam na mój pierwszy dyżur na SOR. Jeśli chciałabym być precyzyjna to to jeszcze nie jest SOR tylko Izba Przyjęć, ale funkcjonuje to dokładnie tak samo i z tego co wiem to po trwającym remoncie będzie już można używać nazwy Szpitalny Odział Ratunkowy.
Po całym dniu zajęć: patomorfologii (wciągającej i ciekawej jak zawsze), fizjologii (która wyjątkowo była rewelacyjna, bo mieliśmy zastępstwo z sympatycznym, młodym doktorantem, który zmuszał nas do aktywnego udziału w seminarium, dzięki czemu nie przysypiałam i prawdopodobnie nawet coś zapamiętałam) i krótkiej przerwie na obiad, poszłyśmy z T. na Oddział Chirurgii i Transplantologii. Na początku nie bardzo wiedziałyśmy co mamy ze sobą zrobić, ale doktor S., który jest opiekunem Koła Chirurgicznego, i którego od dziś uwielbiam, wziął nas ze sobą i powiedział co i jak. Na początek byłyśmy z nim na konsultacji na Internie, bo jakaś kobieta od rana cierpiała na nasilający się ból podbrzusza. Doktor robiąc badania, cały czas opisywał nam co i jak. Później miałyśmy okazję obejrzeć szycie potężnego rozcięcia głowy, a później trochę się ponudziłyśmy. T. była zmęczona całym dniem i stwierdziła, że jak nic się nie będzie działo to zbiera się do domu, bo nie jadła nawet obiadu. Ja postanowiłam zostać i się opłaciło. Najpierw załapałam się na pizzę z doktorem i przesympatyczną, młodą panią doktor, a później na operację <3 Pacjentka z interny zaczęła mieć silne objawy otrzewnowe i doktor postanowił, wbrew wcześniejszym planom, przeprowadzić zabieg jeszcze tego samego dnia. Decyzja okazała się słuszna, bo uwięźnięte jelito spowodowało powstanie martwicy na długości prawie 35cm. Pierwszy raz miałam okazję oglądać operację na całkowicie otwartym brzuchu i zobaczyć pętle w takim stanie. Cały zabieg przebiegł bez komplikacji. Oprócz mnie, było na nim także 2 studentów 4 roku, ale na szczęście, mimo sporej liczby osób ba sali operacyjnej, wszystko super widziałam. Zanim wróciliśmy na oddział zrobiła się północ, więc postanowiłam wrócić do siebie, bo kolejnego dnia czekała mnie kolejna atrakcja, tym razem sekcja zwłok.
Na czwartkowych zajęciach z patomorfologii, nasza prowadząca poinformowała nas, że będzie przeprowadzała badanie pośmiertne w piątek, więc jak ktoś ma do odrobienia zajęcia to może przyjść. Ja nie mam nic do odrobienia, ale zapytałam czy można przyjść mimo tego. Usłyszałam, że jeśli nie mam nic lepszego do roboty to zaprasza. No, więc namówiłam T. (w sumie jej wcale nie trzeba na to namawiać) i poszłyśmy. Jak zawsze było super, o ile można tak powiedzieć o sekcji zwłok. Obie traktujemy to jako doskonałą okazję do powtórki (czy może raczej powinnam powiedzieć "nauki") anatomii. Tym razem przypadek był zupełnie inny niż ostatnio, z czego bardzo się ucieszyłyśmy, bo poprzednim razem pacjent zmarł w stanie skrajnego wyniszczenia, przez co sekcja była bardzo przewidywalna. Tym razem po badaniu nie dało się ustalić jednoznacznej przyczyny zgonu. Za to mogłyśmy zobaczyć jak wygląda wątroba muszkatołowa, przekrwione nerki i płuca czy przerośnięte serce. Wszystko to wskazuje na przewlekłą niewydolność prawokomorową, co w połączeniu z bliznami pozawałowymi w przegrodzie i koniuszku serca i zaawansowanej miażdżycy, sugeruje, że bezpośrednia przyczyną zgonu była niewydolność krążeniowo-oddechowa i zatrzymanie akcji serca spowodowana ogólnym złym stanem układu krążenia. Nasza prowadząca potrafi naprawdę zainteresować tym, o czym opowiada, więc 1,5h minęło w oka mgnieniu.
Uwielbiam praktyczną stronę medycyny, dlatego ostatnie 2 dni były dla mnie rewelacyjne.
Tym trudniej będzie mi teraz usiąść do wkuwania jakiś nudnych szlaków syntezy aminokwasów czy innych bzdur, których pewnie nigdy w życiu do niczego nie wykorzystam...
Po całym dniu zajęć: patomorfologii (wciągającej i ciekawej jak zawsze), fizjologii (która wyjątkowo była rewelacyjna, bo mieliśmy zastępstwo z sympatycznym, młodym doktorantem, który zmuszał nas do aktywnego udziału w seminarium, dzięki czemu nie przysypiałam i prawdopodobnie nawet coś zapamiętałam) i krótkiej przerwie na obiad, poszłyśmy z T. na Oddział Chirurgii i Transplantologii. Na początku nie bardzo wiedziałyśmy co mamy ze sobą zrobić, ale doktor S., który jest opiekunem Koła Chirurgicznego, i którego od dziś uwielbiam, wziął nas ze sobą i powiedział co i jak. Na początek byłyśmy z nim na konsultacji na Internie, bo jakaś kobieta od rana cierpiała na nasilający się ból podbrzusza. Doktor robiąc badania, cały czas opisywał nam co i jak. Później miałyśmy okazję obejrzeć szycie potężnego rozcięcia głowy, a później trochę się ponudziłyśmy. T. była zmęczona całym dniem i stwierdziła, że jak nic się nie będzie działo to zbiera się do domu, bo nie jadła nawet obiadu. Ja postanowiłam zostać i się opłaciło. Najpierw załapałam się na pizzę z doktorem i przesympatyczną, młodą panią doktor, a później na operację <3 Pacjentka z interny zaczęła mieć silne objawy otrzewnowe i doktor postanowił, wbrew wcześniejszym planom, przeprowadzić zabieg jeszcze tego samego dnia. Decyzja okazała się słuszna, bo uwięźnięte jelito spowodowało powstanie martwicy na długości prawie 35cm. Pierwszy raz miałam okazję oglądać operację na całkowicie otwartym brzuchu i zobaczyć pętle w takim stanie. Cały zabieg przebiegł bez komplikacji. Oprócz mnie, było na nim także 2 studentów 4 roku, ale na szczęście, mimo sporej liczby osób ba sali operacyjnej, wszystko super widziałam. Zanim wróciliśmy na oddział zrobiła się północ, więc postanowiłam wrócić do siebie, bo kolejnego dnia czekała mnie kolejna atrakcja, tym razem sekcja zwłok.
Na czwartkowych zajęciach z patomorfologii, nasza prowadząca poinformowała nas, że będzie przeprowadzała badanie pośmiertne w piątek, więc jak ktoś ma do odrobienia zajęcia to może przyjść. Ja nie mam nic do odrobienia, ale zapytałam czy można przyjść mimo tego. Usłyszałam, że jeśli nie mam nic lepszego do roboty to zaprasza. No, więc namówiłam T. (w sumie jej wcale nie trzeba na to namawiać) i poszłyśmy. Jak zawsze było super, o ile można tak powiedzieć o sekcji zwłok. Obie traktujemy to jako doskonałą okazję do powtórki (czy może raczej powinnam powiedzieć "nauki") anatomii. Tym razem przypadek był zupełnie inny niż ostatnio, z czego bardzo się ucieszyłyśmy, bo poprzednim razem pacjent zmarł w stanie skrajnego wyniszczenia, przez co sekcja była bardzo przewidywalna. Tym razem po badaniu nie dało się ustalić jednoznacznej przyczyny zgonu. Za to mogłyśmy zobaczyć jak wygląda wątroba muszkatołowa, przekrwione nerki i płuca czy przerośnięte serce. Wszystko to wskazuje na przewlekłą niewydolność prawokomorową, co w połączeniu z bliznami pozawałowymi w przegrodzie i koniuszku serca i zaawansowanej miażdżycy, sugeruje, że bezpośrednia przyczyną zgonu była niewydolność krążeniowo-oddechowa i zatrzymanie akcji serca spowodowana ogólnym złym stanem układu krążenia. Nasza prowadząca potrafi naprawdę zainteresować tym, o czym opowiada, więc 1,5h minęło w oka mgnieniu.
Uwielbiam praktyczną stronę medycyny, dlatego ostatnie 2 dni były dla mnie rewelacyjne.
Tym trudniej będzie mi teraz usiąść do wkuwania jakiś nudnych szlaków syntezy aminokwasów czy innych bzdur, których pewnie nigdy w życiu do niczego nie wykorzystam...
Trust me, I'm [almost] a doctor <3
Comments
Post a Comment