Dziś krótki wpis, bo nie powinnam w ogóle nic pisać, tylko się uczyć :|
Niełatwo wrócić do nauki po takim długim weekendzie, oj niełatwo...
Pobyt w domu był bardzo udany, choć zabiegany. Odwiedzić całą rodzinę, nadrobić zaległości z przyjaciółkami, a do tego wyskoczyć do kina i na zakupy i ani się nie obejrzałam, a już musiałam wracać na uczelnię.
Czekał mnie co prawda tylko jeden, ale za to długi, dzień zajęć, a później znów wolne, ale tym razem nie było opcji błogiego lenistwa. W nadchodzącym tygodniu mamy sporo roboty.
Najpierw, we wtorek, cotygodniowa wejściówka z immunologii, a w środę combo... na dzień dobry wejściówka z biochemii, później kolokwium z fizjologii, a na zakończenie dnia przerywacz, do którego nadal nie wiem czy podejdę.
Jak widać, miałam się czego uczyć w weekend, więc w piątek zajrzałam do seminariów z fizjologii, ale strasznie opornie mi to szło.
Materiał na to kolokwium podzieliłabym na 3 kategorie:
1) rzeczy, które pamiętam z liceum i automatycznie je pomijam, bo "na teście pozornie jednokrotnego wyboru na pewno jakoś wykombinuję odpowiedź"
2) cyferki, jednostki, normy, zakresy prawidłowych wartości, czyli coś co się miesza, a do tego za rok pewnie już będzie nieaktualne, nie mówiąc już o tym, że zanim skończę studia to zmieni się z 10 razy
3) wykłady, czyli litania nazw związków chemicznych i skrótów trzyliterowych (albo i dłuższych), które na ogół różnią się jedną literką lub w ogóle tylko cyferką w indeksie, więc zapamiętanie ich to jakiś koszmar.
Chyba nie trudno zauważyć, że nie zapałałam miłością do tego przedmiotu. Do tego stopnia, że wczoraj wieczorem otworzyłam biochemię, byle tylko uniknąć siedzenia nad fizjologią.
Skoro już nawiązałam do wczorajszego dnia, to od razu dodam, że sobotnia nauka również niewiele wniosła, ponieważ mogłam się za nią zabrać dopiero wieczorem.
Organizowaliśmy akcję profilaktyczną w ramach IFMSA i spędziłam na niej 9h. Jak zawsze było super, przebadałam poziom cukru we krwi całej masie przechodniów, poznałam mnóstwo nowych osób z różnych lat i załapałam się na pyszne ciasteczka, które były przygotowane na jedno z naszych stanowisk :)
Po tak nieowocnych (naukowo!) pierwszych 2 dniach weekendu, dzisiaj musiałam się w końcu zabrać za robotę. Przebrnęłam przez pozostałe seminarki (łącznie na kolokwium obowiązuje nas 350 slajdów, nie licząc wykładów!) i przez pierwszy wykład, przy którym seminaria to były bajki dla dzieci. Zostały mi jeszcze 2 wykłady, ale to już chyba jutro, bo mój mózg bardzo nie chce przyswajać tych informacji... Może zajrzę do biochemii, albo pójdę spać.
Z przyjemnych rzeczy, zapisałam się na pierwszy dyżur na SOR w ramach Koła Chirurgicznego, dopiero na za 1,5 tygodnia, ale już się cieszę. No i wielkimi krokami zbliża się Zjazd Delegatów, który na pewno będzie równie udany co poprzedni, więc byle do środy :D
Niełatwo wrócić do nauki po takim długim weekendzie, oj niełatwo...
Pobyt w domu był bardzo udany, choć zabiegany. Odwiedzić całą rodzinę, nadrobić zaległości z przyjaciółkami, a do tego wyskoczyć do kina i na zakupy i ani się nie obejrzałam, a już musiałam wracać na uczelnię.
Czekał mnie co prawda tylko jeden, ale za to długi, dzień zajęć, a później znów wolne, ale tym razem nie było opcji błogiego lenistwa. W nadchodzącym tygodniu mamy sporo roboty.
Najpierw, we wtorek, cotygodniowa wejściówka z immunologii, a w środę combo... na dzień dobry wejściówka z biochemii, później kolokwium z fizjologii, a na zakończenie dnia przerywacz, do którego nadal nie wiem czy podejdę.
Jak widać, miałam się czego uczyć w weekend, więc w piątek zajrzałam do seminariów z fizjologii, ale strasznie opornie mi to szło.
Materiał na to kolokwium podzieliłabym na 3 kategorie:
1) rzeczy, które pamiętam z liceum i automatycznie je pomijam, bo "na teście pozornie jednokrotnego wyboru na pewno jakoś wykombinuję odpowiedź"
2) cyferki, jednostki, normy, zakresy prawidłowych wartości, czyli coś co się miesza, a do tego za rok pewnie już będzie nieaktualne, nie mówiąc już o tym, że zanim skończę studia to zmieni się z 10 razy
3) wykłady, czyli litania nazw związków chemicznych i skrótów trzyliterowych (albo i dłuższych), które na ogół różnią się jedną literką lub w ogóle tylko cyferką w indeksie, więc zapamiętanie ich to jakiś koszmar.
Chyba nie trudno zauważyć, że nie zapałałam miłością do tego przedmiotu. Do tego stopnia, że wczoraj wieczorem otworzyłam biochemię, byle tylko uniknąć siedzenia nad fizjologią.
Skoro już nawiązałam do wczorajszego dnia, to od razu dodam, że sobotnia nauka również niewiele wniosła, ponieważ mogłam się za nią zabrać dopiero wieczorem.
Organizowaliśmy akcję profilaktyczną w ramach IFMSA i spędziłam na niej 9h. Jak zawsze było super, przebadałam poziom cukru we krwi całej masie przechodniów, poznałam mnóstwo nowych osób z różnych lat i załapałam się na pyszne ciasteczka, które były przygotowane na jedno z naszych stanowisk :)
Po tak nieowocnych (naukowo!) pierwszych 2 dniach weekendu, dzisiaj musiałam się w końcu zabrać za robotę. Przebrnęłam przez pozostałe seminarki (łącznie na kolokwium obowiązuje nas 350 slajdów, nie licząc wykładów!) i przez pierwszy wykład, przy którym seminaria to były bajki dla dzieci. Zostały mi jeszcze 2 wykłady, ale to już chyba jutro, bo mój mózg bardzo nie chce przyswajać tych informacji... Może zajrzę do biochemii, albo pójdę spać.
Z przyjemnych rzeczy, zapisałam się na pierwszy dyżur na SOR w ramach Koła Chirurgicznego, dopiero na za 1,5 tygodnia, ale już się cieszę. No i wielkimi krokami zbliża się Zjazd Delegatów, który na pewno będzie równie udany co poprzedni, więc byle do środy :D
Comments
Post a Comment