Dzień VIII
Katar skutecznie utrudniał mi dzisiaj życie...
Do południa nie działo się nic ciekawego, siedziałam na oddziale, robiąc to co zwykle.
W przerwach popijałam kawę i jadłam, najpierw bombonierkę, a później tort, który przyniosła jedna z pacjentek :D
Na zakończenie dnia poszłam na blok operacyjny. Kolejna ortopedyczna operacja, tym razem biodra. Był mój ulubiony anestezjolog i przegadałam z nim praktycznie cały zabieg. Usłyszałam, że "jeszcze masz czas, żeby rzucić to wszystko w cholerę", a także kilka rad na temat "opłacalnych" specjalizacji, nie tylko pod kątem finansowym. Na szczęście nie należy on do takich typowych marudnych lekarzy. Wszystko co mówił brzmiało tak trochę teatralnie i zawierało nutkę humoru, pomieszanego z lekką rezygnacją, ale było widać, że choć narzeka, to ma do tego dystans.
Oczywiście znów zmarzałam, ale tym razem miałam dodatkowo ołowiany fartuch, bo przy operacji używany był rentgen, więc było lepiej niż wczoraj.
Poza komentarzami i radami, usłyszałam, że jestem taka niepomocna na tej sali :P
J - ja
A - anestezjolog
PA- pielęgniarka anestezjologiczna
A - Tak Pani tu stoi i nic nie robi... *teatralne westchnięcie*
J - No bo ja nie chcę przeszkadzać i plątać się pod nogami... Jak doktor powie co mam robić to pomogę.
A - A niech się Pani plącze, co się Pani przejmuje.
A (w przestrzeń) - Trzeba by to przepłukać solą.
PA - *idzie przygotować*
A (do mnie) - Tu jest sól. Tu strzykawki. Żadna filozofia.
A (w przestrzeń) - A atropinę mamy naciagniętą?
PA - Nie. *idzie szykować*
A - Oj no PA, dałabyś jej się wykazać.
(do mnie) Proszę, tu są igły, będzie Pani lekarzem to nie zawsze będzie pielęgniarka obok żeby wszystko przygotować.
J - *z radością przygotowuję lek*
A (do PA) - O, a może niech ona poprowadzi kartę podczas zabiegu...
PA - *patrzy na A wzrokiem pod tytułem "nie przeginaj"*
I jak tu Pana anestezjologa nie lubić :D
Dzień IX
Dziś od rana nawet spokojniej niż wczoraj, mój stały zestaw oddziałowych obowiązków tym razem uboższy o zbieranie wywiadów, bo były tylko 3 przyjęcia. Kolejne wenflony założone bez problemu, szczęśliwie trafiam ostatnio na pacjentów ze współpracującymi żyłami :)
Zaraz po obchodzie ulotniłam się na blok operacyjny. Tym razem przezornie uzbrojona w sweterek.
Najpierw cesarka, a później 2 cholecysty. Niby 2 takie same, rutynowe operacje, a jednak tak bardzo różne. Pierwsza trwała prawie 3 godziny, druga jakieś 20 minut. Pacjent nr 1 miał rozdęty, ropny pęcherzyk, z tak ogromnym kamieniem, że chirurg musiała poszerzyć otwór w powłokach brzusznych, bo inaczej nie dało by się go wyciągnąć. Wszystko się babrało, widoczność, mimo ciągłego przemywania kamerki, była tragiczna, a do tego lekarze jakoś tak nie mogli się zsynchronizować i przeszkadzali sobie nawzajem w manewrowaniu narzedziami.
Zabieg laparoskopowy, więc tym bardziej spowalniało to pracę. Dobrze, że nie było dzisiaj Szefa. Już widzę tę lawinę przekleństw, której byśmy wysłuchali gdyby był :P
W pewnym momencie wszedł za to ginekolog. Patrzy na monitor, patrzy, w końcu pyta "wyrostek?". Anatomia była dawno, ja wszystko rozumiem, ale jak na moją odpowiedź(reszta była zajęta i pewnie nawet nie słyszała pytania), że to pęcherzyk, stwierdził "A, pęcherz żółtkowy, one zawsze tak wyglądają...?", to miałam poważne wątpliwości czy parsknąć śmiechem czy spojrzeć z politowaniem. Choć w sumie, patrząc po ostatniej operacji ginekologicznej, której fragment oglądałam, laparoskopia nie nalezy do ich najmocniejszej strony, więc co ja się dziwię ;P
Pęcherz pacjenta nr 2 również zawierał kamienie, ale był obkurczony do malutkiego rozmiaru i pokryty grubą warstwą tłuszczu. Wycięcie i wyjęcie go nie stanowiło żadnego problemu.
W planie była jeszcze jedna cholecystektomia, ale wyjątkowo wyszłam z pracy równo z końcem swojej "zmiany", bo mamy z koleżankami plany na popołudnie :)
Jutro, ku mojemu zaskoczeniu, mam dzień wolny, o czym dowiedziałam się przypadkowo, wychodząc z oddziału. Okazuje się, że w któryś weekend wypada święto i w ramach tego normalny personel szpitala ma wolne. Oczywiście będą jakieś dyżurujące pielegniarki i lekarze, ale żadnych planowych zabiegów i dostałam do zrozumienia, że mam nie przychodzić. Czyli jutro zapowiada się wielkie odsypianie ostatnich 2 tygodni :D
Katar skutecznie utrudniał mi dzisiaj życie...
Do południa nie działo się nic ciekawego, siedziałam na oddziale, robiąc to co zwykle.
W przerwach popijałam kawę i jadłam, najpierw bombonierkę, a później tort, który przyniosła jedna z pacjentek :D
Na zakończenie dnia poszłam na blok operacyjny. Kolejna ortopedyczna operacja, tym razem biodra. Był mój ulubiony anestezjolog i przegadałam z nim praktycznie cały zabieg. Usłyszałam, że "jeszcze masz czas, żeby rzucić to wszystko w cholerę", a także kilka rad na temat "opłacalnych" specjalizacji, nie tylko pod kątem finansowym. Na szczęście nie należy on do takich typowych marudnych lekarzy. Wszystko co mówił brzmiało tak trochę teatralnie i zawierało nutkę humoru, pomieszanego z lekką rezygnacją, ale było widać, że choć narzeka, to ma do tego dystans.
Oczywiście znów zmarzałam, ale tym razem miałam dodatkowo ołowiany fartuch, bo przy operacji używany był rentgen, więc było lepiej niż wczoraj.
Poza komentarzami i radami, usłyszałam, że jestem taka niepomocna na tej sali :P
J - ja
A - anestezjolog
PA- pielęgniarka anestezjologiczna
A - Tak Pani tu stoi i nic nie robi... *teatralne westchnięcie*
J - No bo ja nie chcę przeszkadzać i plątać się pod nogami... Jak doktor powie co mam robić to pomogę.
A - A niech się Pani plącze, co się Pani przejmuje.
A (w przestrzeń) - Trzeba by to przepłukać solą.
PA - *idzie przygotować*
A (do mnie) - Tu jest sól. Tu strzykawki. Żadna filozofia.
A (w przestrzeń) - A atropinę mamy naciagniętą?
PA - Nie. *idzie szykować*
A - Oj no PA, dałabyś jej się wykazać.
(do mnie) Proszę, tu są igły, będzie Pani lekarzem to nie zawsze będzie pielęgniarka obok żeby wszystko przygotować.
J - *z radością przygotowuję lek*
A (do PA) - O, a może niech ona poprowadzi kartę podczas zabiegu...
PA - *patrzy na A wzrokiem pod tytułem "nie przeginaj"*
I jak tu Pana anestezjologa nie lubić :D
Dzień IX
Dziś od rana nawet spokojniej niż wczoraj, mój stały zestaw oddziałowych obowiązków tym razem uboższy o zbieranie wywiadów, bo były tylko 3 przyjęcia. Kolejne wenflony założone bez problemu, szczęśliwie trafiam ostatnio na pacjentów ze współpracującymi żyłami :)
Zaraz po obchodzie ulotniłam się na blok operacyjny. Tym razem przezornie uzbrojona w sweterek.
Najpierw cesarka, a później 2 cholecysty. Niby 2 takie same, rutynowe operacje, a jednak tak bardzo różne. Pierwsza trwała prawie 3 godziny, druga jakieś 20 minut. Pacjent nr 1 miał rozdęty, ropny pęcherzyk, z tak ogromnym kamieniem, że chirurg musiała poszerzyć otwór w powłokach brzusznych, bo inaczej nie dało by się go wyciągnąć. Wszystko się babrało, widoczność, mimo ciągłego przemywania kamerki, była tragiczna, a do tego lekarze jakoś tak nie mogli się zsynchronizować i przeszkadzali sobie nawzajem w manewrowaniu narzedziami.
Zabieg laparoskopowy, więc tym bardziej spowalniało to pracę. Dobrze, że nie było dzisiaj Szefa. Już widzę tę lawinę przekleństw, której byśmy wysłuchali gdyby był :P
W pewnym momencie wszedł za to ginekolog. Patrzy na monitor, patrzy, w końcu pyta "wyrostek?". Anatomia była dawno, ja wszystko rozumiem, ale jak na moją odpowiedź(reszta była zajęta i pewnie nawet nie słyszała pytania), że to pęcherzyk, stwierdził "A, pęcherz żółtkowy, one zawsze tak wyglądają...?", to miałam poważne wątpliwości czy parsknąć śmiechem czy spojrzeć z politowaniem. Choć w sumie, patrząc po ostatniej operacji ginekologicznej, której fragment oglądałam, laparoskopia nie nalezy do ich najmocniejszej strony, więc co ja się dziwię ;P
Pęcherz pacjenta nr 2 również zawierał kamienie, ale był obkurczony do malutkiego rozmiaru i pokryty grubą warstwą tłuszczu. Wycięcie i wyjęcie go nie stanowiło żadnego problemu.
W planie była jeszcze jedna cholecystektomia, ale wyjątkowo wyszłam z pracy równo z końcem swojej "zmiany", bo mamy z koleżankami plany na popołudnie :)
Jutro, ku mojemu zaskoczeniu, mam dzień wolny, o czym dowiedziałam się przypadkowo, wychodząc z oddziału. Okazuje się, że w któryś weekend wypada święto i w ramach tego normalny personel szpitala ma wolne. Oczywiście będą jakieś dyżurujące pielegniarki i lekarze, ale żadnych planowych zabiegów i dostałam do zrozumienia, że mam nie przychodzić. Czyli jutro zapowiada się wielkie odsypianie ostatnich 2 tygodni :D
Hej, niedawno dostałem się na medycynę, mój tata ma gospodarstwo i już od dawna pomagam mu w jego prowadzeniu (lubię zwierzęta) jednak przez to mam trochę zniszczone ręce i lekko drżą. Chciałbym wiedzieć czy podczas takich zajęć z pielęgniarstwa drżały komuś ręce ( z stresu lub innych powodów ) , nie chciałbym się nikomu tłumaczyć, a tak mógłbym to zwalić na stres. Z tego co czytam ty chyba nie masz takich problemów :) Pozdrawiam
ReplyDeleteTrzęsące się ręce to nic nadzwyczajnego, wiele osób na kilku pierwszych zajęciach z anatomii ledwo trzym kości, tak im się ręce trzęsą.
ReplyDeleteCo tu tak cicho? ;> Jako przyszła studentka PUMu domagam się nowego wpisu :)
ReplyDeleteMiałam przerwę w praktykach ze względu na wyjazd wakacyjny, ale już jestem z powrotem, więc i wpisy wrócą :)
Delete