Nazywanie tych wpisów "praktykami na SORze",jest trochę naciągane, ale zachowajmy pozory :P
W szpitalu też zachowuję, każdego dnia spędzam na oddziale ratunkowym pierwszą godzinę i czasem pół godziny przed wyjściem, a pozostałe 5h na moim ukochanym bloku operacyjnym.
Dziś dotarłam tam trochę później, więc operacja już trwała - laparoskopowe usunięcie guza jelita grubego z wykonaniem zespolenia jelit przez odbyt. Pierwszą "rzeczą", która rzuciła mi się w oczy po wejściu na salę był brzuch pacjenta o.O Mężczyzna cierpiał na poważną otyłość, a w wyniku odmy otrzewnowej, niezbędnej do wykonania zabiegu, wyglądało to wręcz groteskowo.
Przez jakiś czas stałam "na terenie anestezjologów" czyli za głową pacjenta, a później znalazłam sobie krzesełko za plecami chirurga, był tam nawet lepszy widok na monitor, na którym śledziłam przebieg operacji. Głównym operatorem znów był Szef, w pewnym momencie został zawołany do pomocy na drugą salę, na której młodsi lekarze operowali innego pacjenta. Wychodząc, rzucił, że mam iść się raz dwa umyć i pomóc :D Chyba coraz bardziej go lubię. Dziś nawet usłyszałam od niego komplement. No, ale wracając do operacji, umyłam się, ubrałam fartuch, tym razem za pierwszym razem, za to rękawiczka, którą zakładałam okazała się dziurawa, albo to ja ją przedziurawiłam zakładając, więc musieli mi podać nową parę, ups again :P
Chirurdzy wykonywali właśnie nacięcie i wyciągali usuniętego guza, więc potrzymałam "haki" (nadal jeszcze nie nauczyłam się, które jak się nazywają, bo wbrew pozorom jest ich całkiem sporo, a do tego mam wrażenie, że część używanych nazw jest wymysłem lekarzy w poszczególnych szpitalach, więc bądź tu mądry), poprzycinałam nitki, a później miałam kolejny pierwszy raz, bo tym razem "stałam na kijach", taka laparoskopowa wersja "stania na hakach" :P Na zakończenie znów miałam okazję poćwiczyć szew materacowy, a przy tym porozmawiać sobie z rezydentami chirurgii i zostałam nawet wpisana do książki zabiegów jako "asysta" :D
Po tej operacji zdążyłam zobaczyć jeszcze jedną, uwolnienie przepukliny u mężczyzny, którego kilka godzin wcześniej widziałam, zwijającego się z bólu na SORze. Niestety musiałam się zmyć przed końcem, bo nie zdążyłabym na pociąg, a to i tak była końcówka zabiegu i nie było już zaplanowanych żadnych następnych (a gdybym nie zdążyła na ten pociąg to na następny czekałabym prawie 3h, nie mając nic ciekawego do roboty).
Jutro ostatni dzień praktyk, szkoda :( Co prawda Szef powiedział, że mam przychodzić kiedy tylko mam ochotę *.* ale niestety już nie będę miała okazji, bo w niedzielę wyjeżdżam na 2 tygodniowy, wyczekiwany od roku obóz, a po nim czeka mnie ostra powtórka biochemii...
W szpitalu też zachowuję, każdego dnia spędzam na oddziale ratunkowym pierwszą godzinę i czasem pół godziny przed wyjściem, a pozostałe 5h na moim ukochanym bloku operacyjnym.
Dziś dotarłam tam trochę później, więc operacja już trwała - laparoskopowe usunięcie guza jelita grubego z wykonaniem zespolenia jelit przez odbyt. Pierwszą "rzeczą", która rzuciła mi się w oczy po wejściu na salę był brzuch pacjenta o.O Mężczyzna cierpiał na poważną otyłość, a w wyniku odmy otrzewnowej, niezbędnej do wykonania zabiegu, wyglądało to wręcz groteskowo.
Przez jakiś czas stałam "na terenie anestezjologów" czyli za głową pacjenta, a później znalazłam sobie krzesełko za plecami chirurga, był tam nawet lepszy widok na monitor, na którym śledziłam przebieg operacji. Głównym operatorem znów był Szef, w pewnym momencie został zawołany do pomocy na drugą salę, na której młodsi lekarze operowali innego pacjenta. Wychodząc, rzucił, że mam iść się raz dwa umyć i pomóc :D Chyba coraz bardziej go lubię. Dziś nawet usłyszałam od niego komplement. No, ale wracając do operacji, umyłam się, ubrałam fartuch, tym razem za pierwszym razem, za to rękawiczka, którą zakładałam okazała się dziurawa, albo to ja ją przedziurawiłam zakładając, więc musieli mi podać nową parę, ups again :P
Chirurdzy wykonywali właśnie nacięcie i wyciągali usuniętego guza, więc potrzymałam "haki" (nadal jeszcze nie nauczyłam się, które jak się nazywają, bo wbrew pozorom jest ich całkiem sporo, a do tego mam wrażenie, że część używanych nazw jest wymysłem lekarzy w poszczególnych szpitalach, więc bądź tu mądry), poprzycinałam nitki, a później miałam kolejny pierwszy raz, bo tym razem "stałam na kijach", taka laparoskopowa wersja "stania na hakach" :P Na zakończenie znów miałam okazję poćwiczyć szew materacowy, a przy tym porozmawiać sobie z rezydentami chirurgii i zostałam nawet wpisana do książki zabiegów jako "asysta" :D
Po tej operacji zdążyłam zobaczyć jeszcze jedną, uwolnienie przepukliny u mężczyzny, którego kilka godzin wcześniej widziałam, zwijającego się z bólu na SORze. Niestety musiałam się zmyć przed końcem, bo nie zdążyłabym na pociąg, a to i tak była końcówka zabiegu i nie było już zaplanowanych żadnych następnych (a gdybym nie zdążyła na ten pociąg to na następny czekałabym prawie 3h, nie mając nic ciekawego do roboty).
Jutro ostatni dzień praktyk, szkoda :( Co prawda Szef powiedział, że mam przychodzić kiedy tylko mam ochotę *.* ale niestety już nie będę miała okazji, bo w niedzielę wyjeżdżam na 2 tygodniowy, wyczekiwany od roku obóz, a po nim czeka mnie ostra powtórka biochemii...
Comments
Post a Comment