Dzień 1
Pierwszy dzień drugiej części praktyk za mną. Nie obyło się bez małego zamieszania na dobry początek, bo najpierw (już w weekend) okazało się, że nie dojadę na 7, mimo że tak się umawiałam z ordynatorem, bo nie ma żadnego pociągu przed 7. Do tego ten, którym jechałam spóźnił się przeszło 10min. Weszłam więc na SOR gotowa się tłumaczyć i przepraszać za spóźnienie, ale gdy podeszłam do rejestracji, okazało się, że szef SORu, z którym wcześniej wszystko uzgadniałam, jest na urlopie. Mógł mnie chociaż uprzedzić jak z nim rozmawiałam, no ale już nieważne...
Na szczęście szybko zajęła się mną oddziałowa, która jest przesympatyczna. Oprowadziła mnie po oddziale, pokazała co i jak, przedstawiła komu trzeba :) Kolejne godziny spędziłam krążąc pomiędzy lekarzami, ratownikami, pozostałym personelem i pacjentami. Zrobiłam kilka EKG, pooglądałam USG, miałam okazję przetestować mój nowy stetoskop na pacjencie z zapaleniem płuc. Wszystkie te badania utwierdziły mnie tylko w przekonaniu jak bardzo nic przydatnego nie potrafię. No, ale po co przyszłemu lekarzowi umiejętność osłuchiwania czy odczytywania badań obrazowych, lepiej każmy mu nauczyć się enzymów cyklu Krebsa, litanii bakterii katalazo(+) i (-), oraz miliona innych niezmiernie użytecznych rzeczy.
Ruch na SORze był niewielki, więc w ciągu dnia przeszłam się także na Oddział Chirurgii, na którym robiłam zeszłoroczne praktyki, a później przywitać się na bloku operacyjnym i zapytać czy mogę wpaść. Oddziałowa powiedziała, że nie ma sprawy, więc jak tylko będę miała ochotę to uciekam na blok, pewnie już jutro przed południem :D Później miałam jeszcze okazję zobaczyć punkcję wodobrzusza u pacjenta, cierpiącego na nowotwór złośliwy płuc i poznać trójkę studentów, odbywających praktyki na innych oddziałach. Co ciekawe, okazało się, że wśród naszej 4, znaleźli się przedstawiciele 3 różnych uczelni :D
Wyszłam z oddziału koło 14, żeby zdążyć na pociąg, wcześniej nie było sensu, ale gdybym chciała to na pewno by mnie puścili. Nie wiem czy to ja mam szczęście czy w tym szpitalu po prostu pracują fajni ludzie, ale zarówno pielęgniarki, które poznałam w zeszłym roku, jak i te z tego roku, a także lekarze i cała reszta personelu, prawie wszyscy są wobec mnie bardzo sympatyczni, chętni do pomocy i rozmowy :)
Dzień 2
No i zgodnie z planem wylądowałam na bloku operacyjnym.
Najpierw poobserwowałam jak ginekolodzy, tradycyjnie już, męczą się z zabiegiem laparoskopowym, choć tym dwóm i tak szło lepiej niż specjalistom, których miałam okazję obserwować w zeszłym roku. Później poszłam zobaczyć splenektomię. Operowała znana mi ekipa z Chirurgii Ogólnej, w tym Szef. Nic się nie zmienił, nadal klnie, nie ma cierpliwości i oczekuje od wszystkich w koło czytania mu w myślach. Do mnie nie miał o co mieć pretensji, ale nie chciałabym chyba u niego robić stażu czy rezydentury. Chociaż z drugiej strony, jest świetnym laparoskopistą, a do charakteru pewnie idzie się przyzwyczaić, czego najlepszym dowodem są anestezjolodzy, którzy przyjmują wszelkie krzyki i komentarze ze stoickim spokojem i opanowaniem.
Operacja, jak wszystkie splenektomie laparoskopowe, była długa i nerwowa, ale udało się doprowadzić ją do końca bez otwierania pacjentki.
Na koniec zostało mi najlepsze, bo zaplanowana była operacja ortopedyczna, prowadzona przez mojego ulubionego doktora J., który już w zeszłym roku brał mnie do asystowania. Dziś nie mogło być inaczej, jako jeden z niewielu w szpitalu zapamiętał mnie z zeszłego roku i od razu powiedział, że mam się myć do operacji. Po zabiegach z nim, z jednej strony aż chciałoby się pójść na ortopedię, bo bije od niego entuzjazm i zapał do pracy, choć wcale nie jest młodym lekarze, ale z drugiej strony mam okazję przekonać się, że to chyba jednak nie na moje siły. Musiałabym najpierw wykupić jakiś 3-letni karnet na siłownię czy coś :P
Dziś operowaliśmy złamanie trzonu kości udowej. Zabieg sam w sobie jest nieskomplikowany, ale nastawienie obu części kości do odpowiedniej pozycji (tak żeby można było je później połączyć kilkunastocentymetrową, przykręcaną śrubami blaszką) wymaga nie mało siły. W pewnym momencie musiałam zamienić się na trzymanie haków z drugim lekarze, bo nie dawałam rady trzymać odpowiednio mocno odciągniętej nogi pacjenta. Wbrew pozorom, facet wcale nie był gruby, ale miał bardzo umięśnione nogi, co utrudniało sprawę, bo nie dość, że kończyna dużo ważyła, co nie ułatwiało jej podnoszenia i odciągania, toosiągania, rozbudowany mięsień czworogłowy uda utrudniał zszycie powięzi po zabiegu. Ja się przeglądałam i przycinałam nitki, a lekarze się męczył. Mimo tego, wszystko przebiegło bez komplikacji oraz, co charakterystyczne dla ortopedii, z dużą ilością krwii (tacka z narzędziami wyglądała jak z jakiejś sali tortur) :P
Na SOR wróciłam dopiero przed 14, nie było nic do roboty, więc chwilę posiedziałam i zabrałam się do domu.
Nie trudno zgadnąć jaki mam plan na jutro :D
Chyba jak zwykle jestem bardzo spragniona "prawdziwej" medycyny, bo zupełnie nie przeszkadza mi wystawanie przed 6 i "tracenie" wakacji na robienie praktyk :)
Pierwszy dzień drugiej części praktyk za mną. Nie obyło się bez małego zamieszania na dobry początek, bo najpierw (już w weekend) okazało się, że nie dojadę na 7, mimo że tak się umawiałam z ordynatorem, bo nie ma żadnego pociągu przed 7. Do tego ten, którym jechałam spóźnił się przeszło 10min. Weszłam więc na SOR gotowa się tłumaczyć i przepraszać za spóźnienie, ale gdy podeszłam do rejestracji, okazało się, że szef SORu, z którym wcześniej wszystko uzgadniałam, jest na urlopie. Mógł mnie chociaż uprzedzić jak z nim rozmawiałam, no ale już nieważne...
Na szczęście szybko zajęła się mną oddziałowa, która jest przesympatyczna. Oprowadziła mnie po oddziale, pokazała co i jak, przedstawiła komu trzeba :) Kolejne godziny spędziłam krążąc pomiędzy lekarzami, ratownikami, pozostałym personelem i pacjentami. Zrobiłam kilka EKG, pooglądałam USG, miałam okazję przetestować mój nowy stetoskop na pacjencie z zapaleniem płuc. Wszystkie te badania utwierdziły mnie tylko w przekonaniu jak bardzo nic przydatnego nie potrafię. No, ale po co przyszłemu lekarzowi umiejętność osłuchiwania czy odczytywania badań obrazowych, lepiej każmy mu nauczyć się enzymów cyklu Krebsa, litanii bakterii katalazo(+) i (-), oraz miliona innych niezmiernie użytecznych rzeczy.
Ruch na SORze był niewielki, więc w ciągu dnia przeszłam się także na Oddział Chirurgii, na którym robiłam zeszłoroczne praktyki, a później przywitać się na bloku operacyjnym i zapytać czy mogę wpaść. Oddziałowa powiedziała, że nie ma sprawy, więc jak tylko będę miała ochotę to uciekam na blok, pewnie już jutro przed południem :D Później miałam jeszcze okazję zobaczyć punkcję wodobrzusza u pacjenta, cierpiącego na nowotwór złośliwy płuc i poznać trójkę studentów, odbywających praktyki na innych oddziałach. Co ciekawe, okazało się, że wśród naszej 4, znaleźli się przedstawiciele 3 różnych uczelni :D
Wyszłam z oddziału koło 14, żeby zdążyć na pociąg, wcześniej nie było sensu, ale gdybym chciała to na pewno by mnie puścili. Nie wiem czy to ja mam szczęście czy w tym szpitalu po prostu pracują fajni ludzie, ale zarówno pielęgniarki, które poznałam w zeszłym roku, jak i te z tego roku, a także lekarze i cała reszta personelu, prawie wszyscy są wobec mnie bardzo sympatyczni, chętni do pomocy i rozmowy :)
Dzień 2
No i zgodnie z planem wylądowałam na bloku operacyjnym.
Najpierw poobserwowałam jak ginekolodzy, tradycyjnie już, męczą się z zabiegiem laparoskopowym, choć tym dwóm i tak szło lepiej niż specjalistom, których miałam okazję obserwować w zeszłym roku. Później poszłam zobaczyć splenektomię. Operowała znana mi ekipa z Chirurgii Ogólnej, w tym Szef. Nic się nie zmienił, nadal klnie, nie ma cierpliwości i oczekuje od wszystkich w koło czytania mu w myślach. Do mnie nie miał o co mieć pretensji, ale nie chciałabym chyba u niego robić stażu czy rezydentury. Chociaż z drugiej strony, jest świetnym laparoskopistą, a do charakteru pewnie idzie się przyzwyczaić, czego najlepszym dowodem są anestezjolodzy, którzy przyjmują wszelkie krzyki i komentarze ze stoickim spokojem i opanowaniem.
Operacja, jak wszystkie splenektomie laparoskopowe, była długa i nerwowa, ale udało się doprowadzić ją do końca bez otwierania pacjentki.
Na koniec zostało mi najlepsze, bo zaplanowana była operacja ortopedyczna, prowadzona przez mojego ulubionego doktora J., który już w zeszłym roku brał mnie do asystowania. Dziś nie mogło być inaczej, jako jeden z niewielu w szpitalu zapamiętał mnie z zeszłego roku i od razu powiedział, że mam się myć do operacji. Po zabiegach z nim, z jednej strony aż chciałoby się pójść na ortopedię, bo bije od niego entuzjazm i zapał do pracy, choć wcale nie jest młodym lekarze, ale z drugiej strony mam okazję przekonać się, że to chyba jednak nie na moje siły. Musiałabym najpierw wykupić jakiś 3-letni karnet na siłownię czy coś :P
Dziś operowaliśmy złamanie trzonu kości udowej. Zabieg sam w sobie jest nieskomplikowany, ale nastawienie obu części kości do odpowiedniej pozycji (tak żeby można było je później połączyć kilkunastocentymetrową, przykręcaną śrubami blaszką) wymaga nie mało siły. W pewnym momencie musiałam zamienić się na trzymanie haków z drugim lekarze, bo nie dawałam rady trzymać odpowiednio mocno odciągniętej nogi pacjenta. Wbrew pozorom, facet wcale nie był gruby, ale miał bardzo umięśnione nogi, co utrudniało sprawę, bo nie dość, że kończyna dużo ważyła, co nie ułatwiało jej podnoszenia i odciągania, toosiągania, rozbudowany mięsień czworogłowy uda utrudniał zszycie powięzi po zabiegu. Ja się przeglądałam i przycinałam nitki, a lekarze się męczył. Mimo tego, wszystko przebiegło bez komplikacji oraz, co charakterystyczne dla ortopedii, z dużą ilością krwii (tacka z narzędziami wyglądała jak z jakiejś sali tortur) :P
Na SOR wróciłam dopiero przed 14, nie było nic do roboty, więc chwilę posiedziałam i zabrałam się do domu.
Nie trudno zgadnąć jaki mam plan na jutro :D
Chyba jak zwykle jestem bardzo spragniona "prawdziwej" medycyny, bo zupełnie nie przeszkadza mi wystawanie przed 6 i "tracenie" wakacji na robienie praktyk :)
To ze szef soru nie uprzedzzil to moze dla kulturalnego czlowieka dziwne ale naucz sie standardow. Chefarztowie maja zawsze bardzo pojemne ampulla recti i nie tylko jakichs tam praktykantow przybledow maja w d... (to nie wycieczka osobista czy proba ponizenia) ale w systemie jestes bez znaczenia i nikogo nie obchodzisz. Musisz z tym zyc, z chamstwem, wdupiemanizmem i tak dalej.
ReplyDeleteWiem, wiem, nie biorę tego do siebie, to był bardziej ot taki sobie komentarz do sytuacji z mojej strony :)
DeleteCzęsto słyszysz (bądź słyszałaś rok temu) lekceważące teksty w stylu "Po co ty tu przyszłaś, ty jeszcze o niczym nie masz pojęcia, i tak nie zrozumiesz"? Jeśli nie, to to naprawdę genialny szpital, daj namiary, chcę w nim robić rezydenturę xD
ReplyDeleteJa robiłam w tym roku praktyki pielęgniarskie i słyszałam takie teksty na okrągło, przy całkiem nieskomplikowanych rzeczach. Poznałam paru świetnych lekarzy, to prawda, ale większość nie miała ochoty wytłumaczyć mi nawet niczego prostego, bo przecież JESTEM DOPIERO PO I ROKU. Choć i tak mi się podobało ;)
A jak się sprawdza stetoskop? To ja pytałam o niego ostatnio, wygląda wspaniale na modelce :D zaczynam się właśnie skłaniać coraz bardziej ku Spiritom :D
Jeszcze nigdy nie spotkałam się z takimi komentarzami, ani w zeszłym roku, ani gdy w trakcie drugiego roku chodziłam na chirurgię do uczelnianego szpitala, ani w tym roku na praktykach, ale to chyba po prostu moje szczęście, które mam na wielu płaszczyznach :D Nie wiem z czego dokładnie to wynika, ale w przeciwieństwie do większości moich znajomych, jestem zawsze zadowolona ze swoich szpitalnych doświadczeń. Poza szczęściem gra w tym chyba rolę także to, że ja w ogóle bardziej widzę pozytywy niż negatywy w swoim życiu i cieszę się z każdego drobiazgu, zwłaszcza jak się na coś "napalę" jak w przypadku chirurgii. Coś co inni nieraz skomentowaliby np."nudne wpatrywanie się przez godzinę w ekran podczas laparoskopii" dla mnie jest "byłam na operacji, ale super, mogłam pooglądać". I to chyba widać, bo lekarze, choć oczywiście trochę próbują gasić mój zapał na zasadzie "przejdzie ci", "znudzi ci się", "jeszcze masz daleko do specjalizacji, zmienisz zdanie", to z drugiej strony dają mi się czegoś nauczyć, sami każą podejść bliżej, coś opiszą, albo powiedzą, żebym umyła się do asysty, czy jak dzisiaj, dadzą mi zszywać pacjenta :D
DeleteNo i generalnie warto od początku dobrze żyć z pielęgniarkami, oddziałową (i tą, u której na oddziale robisz praktyki, jak i z tą na bloku operacyjnym), instrumentariuszkami itd. Ja często, stojąc na sali operacyjnej, im pomagam jak trzeba coś podać, a akurat wiem gdzie to jest itd, a one mi podpowiadają (bo większość ma dużo większą wiedzę z medycyny, stojąc na kilku operacjach dziennie, od lat, niż jakikolwiek student), drobiazgi, gdzie stanąć, żeby lepiej widzieć, do którego lekarza zagadać, kiedy się odsunąć i nie przeszkadzać, jak dobrze ubrać się do zabiegu, dziś przy szyciu też mi instrumentariuszka podpowiadała na początku.
Kurcze, aż chyba napisze osobny spis z poradami na temat praktyk, tak mnie natchnęło to pisanie odpowiedzi na Twój komentarz, sorry,że tak się rozgadałam tu :P
Co do stetoskopu, to niestety jeszcze nie wiem, bo osłuchiwałam tylko raz, w pierwszy dzień, a że mam mało doświadczenia to i na najdroższym Littmannie nie umiałabym ocenić czy dobrze słyszę po jednym razie :P
Dam ci znać jak go bardziej przetestuję :)
Dzięki za długi komentarz, właśnie doceniam i nie przepraszaj xD Pomysł z osobnym wpisem jest bardzo dobry, chętnie przeczytam więcej - i pewnie nie tylko ja ;)
ReplyDeleteBardzo dużo racji jest w tym, co napisałaś, bez tej elastyczności, życzliwości do pielęgniarek - ani rusz. Ale czasami i tak bywa, że człowiek dochodzi do ściany i nie jest w stanie nic zrobić, kiedy trafia na bardzo nieprzychylnych ludzi. No ale, tak jest wszędzie ;) Ja ze swoich doświadczeń mogę dodać, że właśnie dużo pomaga umiejętność niewchodzenia w drogę i zdolność obserwacji, kiedy to zastosować. Dzięki temu udało mi się zdobyć swoistą przychylność bardzo nieprzystępnego chirurga, co aż mnie zdziwiło, wszak zawsze się powtarza "Rozpychaj się łokciami, bo nigdzie nie zajdziesz". Gówno prawda :P
Inna moja refleksja jest taka, że kurcze - ale Ciebie to interesuje! Podziwiam! I tu masz rację, że na pewno bije od Ciebie zapał do pracy i masz wypieki na twarzy, a to zjednuje ludzi ;) Mnie blok rozczarował, choć nigdy nie wyobrażałam sobie siebie jako chirurga, za to zakochałam się w internie, ale na ile ta moja miłość będzie trwała, szczególnie w obliczu faktu, że nie mam na jej temat zielonego pojęcia - nie wiem :D
Teraz ja się rozpisałam xD