Miałam poczekać z tym postem do wakacji, ale ponieważ mam trochę wolnego czasu (no dobra, wcale nie mam, ale tym większą mam ochotę na pisanie tutaj :P ), postanowiłam kontynuować tradycję i napisać podsumowanie przedmiotów z bieżącego roku.
Ostrzegam, że pewnie znów się rozpiszę, jak w ubiegłym roku, ale postaram się pilnować i zawrzeć najważniejsze informacje bez zbędnej prywaty.
BIOCHEMIA
Jeśli komuś na pierwszym roku wydaje się, że anatomia jest trudna (ja od początku pisałam, że poza pierwszym miesiącem, dla mnie nie była), to niech lepiej przygotuje się na dużo "płaczu i zgrzytania zębami" na drugim roku. Może przemawia przeze mnie trochę niechęć do pewnych asystentów, ale przedmiot naprawdę nie należy do najprzyjemniejszych, ani lekkich.
Obowiązującą literaturą jest najnowsze wydanie Harpera, oraz wybrane rozdziały z Angielskiego, wszystko jest szczegółowo opisane w pliku, dostępnym na stronie Zakładu.
Jak to wszystko wygląda? W pierwszym semestrze odbywają się jedne zajęcia tygodniowo, które trwają 3 godziny. To już, samo w sobie, czyni je znacznie gorszymi od anatomii.(Na pierwszym roku nie miewaliśmy zajęć dłuższych niż 2h15min.).
Na początku, zawsze odbywa się seminarium, które, w przeciwieństwie do tych na histologii czy anatomii, w pełni podchodzi pod definicję tego słowa. Oznacza to, że nie jest to wykład prowadzącego, a seria pytań do studentów, z ewentualnym objaśnieniem czy rozwinięciem tematu przez asystenta. W związku z tym, trzeba być na nie przygotowanym, bo inaczej można nie zostać dopuszczonym do pisania wejściówki. Oczywiście, wszystko zależy od tego na kogo się trafi.
Ja w pierwszym semestrze miałam z Szefem Wszystkich Szefów, który potrafił nas konkretnie opieprzyć za brak wiedzy, ale nigdy nikogo z zajęć nie wyrzucił. Za to niejednokrotnie robiła to dr R, mająca z drugą połową mojej grupy. Poza tą dwójką, reszta raczej tylko pokręci głową i przejdzie do pytania innych, lepiej przygotowanych osób, albo sama poprowadzi seminarium do końca.
Po seminarium następuje pisanie wejściówki, która odbywa się na każdych zajęciach, trwa od 15 do 20 minut i składa się z 5 pytań. Mogą to być zarówno pytania zamknięte (pozornie jednokrotnego wyboru, podkreślanki, łączenie haseł itp.) jak i otwarte (schematy reakcji, uzupełnianie luk, wyjaśnianie i bardzo rzadko (ale jednak się zdarzają) wzory). Aby ją zdać wystarczy zdobyć 2,5pkt. Mogło by się wydawać, że przecież to nic wielkiego, poprzednie roczniki musiały uzyskać 3pkt, a też dawały radę (ale oni, oprócz "przerywaczy", o których zaraz napiszę, mieli także "rozbója" czyli dodatkowe, poprawkowe zaliczenie wejściówek, dla tych, którzy nie wyrobili średniej), ALE to tylko złudne wrażenie. Pytania zamknięte są tak ułożone, że mimo iż nie są wielokrotnego wyboru to trzeba być pewnym tego, które zdania są prawdziwe, a które nie. Na ogól są podane 3 informacje, a opcje odpowiedzi wyglądają tak:
"a)1 b)1i3 c)żadne d)wszystkie e)2", więc metoda "jakoś się wykombinuje" nie działa.
Wbrew pozorom, często łatwiej zdobyć punkty w pytaniach otwartych, ale to także zależy od 2 rzeczy: umiejętności pisania "pod sprawdzającego" oraz od samego asystenta, bo na ogół każdy sprawdza wejściówki swojej podgrupy (poza Szefem, który sprawdza wszystkie układane przez siebie) i są tacy, którzy daną odpowiedź ocenią na cały punkt, podczas gdy inni się przyczepią i w ogóle punktu nie dadzą.
W drugim semestrze robi się jeszcze ciekawiej, bo zajęcia odbywają się 2 razy w tygodniu po 3h i na obu jest wejściówka, więc ilość nauki na dany tydzień jest 2 razy większa. Na pocieszenie powiem, że tematy są naprawdę ciekawsze i choć nadal dominującą myślą podczas nauki jest "na co mi to w ogóle potrzebne?!"to jest też całkiem sporo rzeczy, które są istotne i ułatwiają zrozumienie funkcjonowania organizmu. Dodatkowo, pokrywają się w jakimś [małym] stopniu z zagadnieniami z fizjologii i pewnie patofizjologii, która będzie na 3 roku.
Cały system zdobywania ocen może wydawać się trochę skomplikowany, ale nie jest.
Trzeba napisać 27 wejściówek w ciągu roku i uzyskać z nich łączną średnią 3.0, aby zostać dopuszczonym do egzaminu. Niedużo? A jednak, mało jest osób, które są w stanie zrobić to bez podchodzenia do przynajmniej kilku przerywaczy, czyli popraw, które odbywają się co 5/6 zaliczeń. Nie ma wtedy zajęć i przychodzi się na konkretne godziny, pisać tylko te wejściówki, z których dostało się 2 lub do których się nie podeszło (na początku każdych zajęć można zgłosić "kropkę", coś jak nielimitowane nieprzygotowania w szkole, które dopiero jeśli ktoś nie stawi się na przerywaczu zamieniają się w dwóję).
Dodatkowo, w regulaminie znajduje się zapis, że jeśli ktoś ma łączną średnią min. 3,5 lub z obydwu semestrów po 3.0 to w razie gdyby na egzaminie zabrakło mu np.: 1 pkt, Szef weźmie go na "dopytkę". Szczerze mówiąc, uważam, że marny to bonus, ale jak komuś i tak wychodzą takie średnie to czemu nie. (EDIT: w tym roku ten "marny bonus" uratował jakieś min. 15 osób przed wrześniem, więc warto)
Z mojego doświadczenia powiem tak, jeśli ktoś wie, że potrafi uczyć się regularnie, to zachęcam do robienia tego od początku do końca, nawet jeśli ktoś w styczniu ma już "zapas" ocen i mógłby ze wszystkich kolejnych wejściówek dostać 2. Natomiast, jeśli ktoś, tak jak ja, nie żyje samymi studiami, albo ma problemy z motywacją i potrzebuje do tego "noża na gardle" albo dużej ilości zajęć dodatkowych, to znacznie lepiej jest odpuścić sobie w pierwszym semestrze. Później, chcąc nie chcąc, trzeba się uczyć, by wywalczyć dopuszczenie do egzaminu, więc motywacja jest, a tematy z drugiej połowy roku są dużo ważniejsze, jest ich więcej i częściej pojawiają się na teście. (EDIT: a przynajmniej z założenia tak miało być, bo na naszym egzaminie niestety proporcje było zamienione, mało zagadnień z drugiego semestru, a jak już to straszne szczegóły, na które Szef nigdy nie zwracał uwagi... i bądź tu mądry)
Co do samego egzaminu, składa się on z 60 pytań pozornie jednokrotnego wyboru (jak na wejściówkach) i trwa 1,5h ( EDIT: w zależności od tego jak się dany rok dogada z Zakładem, może zostać wydłużony do 2h, my tak mieliśmy). Do zdania należy oficjalnie uzyskać 60%, ale Szef swoim grupom mówił, że 50%+1 wystarczy, więc pewnie z góry przewiduje obniżanie progu. (EDIT: rocznik przede mną miał prób obniżony do 28 punktów, za to mój nie spadł nawet o 0,5 punkta, więc niestety trzeba się liczyć z tym, że zasady się zaostrzyły i bez 36 punktów czeka was wrzesień) Zdawalność w pierwszym terminie wynosi na ogół ok. 50%. Poprawka ma formę esejową, a ostatni termin jest ustny u Szefa. Ostatecznie, średnio z całego roku, biochemię repetuje garstka osób, a kilka osób odpada jeszcze przed egzaminami z powodu braku średniej, więc statystyki nie są jakieś przerażające, powiedziałabym, że nawet lepsze niż z anatomii, ale ilość pracy, którą trzeba włożyć w trakcie całego roku jest nieporównywalnie większa.
Zapomniałabym, są też wykłady, z tego co pamiętam 10, każdy po 1,5h i wszystkie w pierwszym semestrze, co jest zupełnie bez sensu, bo profesor mówi dużo o rzeczach z drugiego semestru, o których nie ma się wtedy pojęcia. Byłam na dwóch, albo trzech i uważam, że są fajnie prowadzone, no ale tak jak mówię, bez sensu rozłożone w czasie.
FIZJOLOGIA
Podczas, gdy na pierwszym roku, histologia żyła w cieniu anatomii, tak na drugim, fizjologia zupełnie ginie wśród innych przedmiotów.
W całej Katedrze znajduje się jedna "groźna" prowadząca, dr W, której grupy uczą się na bieżąco, cała reszta studentów, w mniejszym, lub większym stopniu przygotowuje się jedynie do kolokwiów, a i tak jest to sprawa indywidualna.
Oficjalnie, obowiązującą lekturą jest Konturek, ale mogę policzyć na palcach jednej ręki, znane mi osoby, które z niego korzystają. W zupełności wystarczą seminaria i wykłady.
Zajęcia trwają 3h i, w zależności od prowadzącego i tematu, mogą być: śmiertelnie nudne, nie do wytrzymania nudne, bardzo nudne, umiarkowanie nudne i całkiem ciekawe, jeśli ma się szczęście do prowadzącego. Składają się z seminarium, które na ogół trwa 2h i jest monologiem, w czasie którego połowa studentów przysypia (my mieliśmy popołudniu, po innym nudnym przedmiocie, więc trudno się dziwić), część uczy się biochemii, a garstka odpowiada na mniej lub bardziej retoryczne pytania asystenta. Ostatnia godzina zajęć to, znacznie ciekawsza, część praktyczna, na której uczymy się między innymi: pomiarów ciśnienia, osłuchiwania, opukiwania, przeprowadzania badań wzroku i słuchu, określania wydolności płuc i przeprowadzania, oraz opisywania badań EKG.
Wiedza teoretyczna z tego ostatniego, jest materiałem obowiązującym na jedyną wejściówkę, którą każdy musi napisać na początku drugiego semestru. Jest to moim zdaniem przydatna umiejętność, a do tego Katedrze zależy, żebyśmy NAPRAWDĘ to umieli, więc poprawia się to tak długo, aż się człowiek nie nauczy. No, może poza grupami dr B, u którego prawie zawsze wszyscy zdają w pierwszym terminie, pisząc wspólnie :P
Poza tym, w każdym semestrze odbywają się po 2 kolokwia. Składają się one z 30 pytań pozornie jednokrotnego wyboru, na których rozwiązanie ma się aż godzinę. Dodatkowo, informacji w poszczególnych zadaniach testowych, jest więcej niż na biochemii, dzięki czemu, wiem z własnego doświadczenia, można pójść po jednym dniu nauki, ze szczątkową wiedzą i zdać, bawiąc się w kombinowanie i wykluczanie najmniej/najbardziej prawdopodobnych odpowiedzi.
Ma to swoje plusy, bo można skupić się na biochemii i innych przedmiotach, ale także i minusy, bo semestr się skończył, a ja prawie nic nie umiem na egzamin, który w dodatku będzie dopiero po tym z biochemii, na szczęście będzie między nimi mnóstwo czasu wolnego (jak na moje potrzeby, bo większość twierdzi, że to dla nich minimum).
Zakład zostawia sobie pewną swobodę, jeśli chodzi o próg zaliczenia kolokwium (tak samo jest w przypadku egzaminu), jeśli ktoś uzyska 60% to na pewno zdał, natomiast często próg jest obniżany o 1-2pkt.
Warto jeszcze wspomnieć, że istnieje coś takiego jak "sprawdzian praktyczny". Jest to zaliczenie materiału z części ćwiczeniowej, polegające na tym, że na 2 ostatnich zajęciach każdy losuje po 2 zagadnienia i musi przeprowadzić dane badanie/procedurę, oraz odpowiedzieć na związane z nimi pytania. Nie jest to coś czym należy się przejmować, bo asystencie traktują to bardzo ulgowo, zwłaszcza, że odbywa się to pod koniec roku, kiedy już myśli wszystkich studentów są zupełnie gdzieś indziej, jak np.: w przypadku mojej grupy, w kolokwium z patomorfologii, które wypada nam tego samego dnia...
Z fizjologii można walczyć o zwolnienie z egzaminu, aby je uzyskać, trzeba mieć średnią 4,5 ze wszystkich kolokwiów i po 4,5 z obu części sprawdzianu praktycznego.
Wykłady są, ale niestety nic więcej nie jestem w stanie powiedzieć, bo byłam tylko na jednym. Profesor jest przemiłym i przekochanym człowiekiem, który wyznaje zasadę, że "liczy się jakość, a nie ilość" i nie obraża się o to, że sala wykładowa świeci pustkami. Dużo materiału powtarza się na seminariach, slajdy są nam udostępniane przez Zakład, a pytań na kolokwiach jest z tego niewiele, więc polecam raczej pasjonatom.
PATOMORFOLOGIA
Przedmiot trwa 1,5 roku, więc póki co mogę opisać tylko pierwszy rok, który już za mną.
Zajęcia odbywają się raz w tygodniu i trwają 2,5h, składają się z części seminaryjnej i z oglądania preparatów na komputerach, wraz z omówieniem. Na co dzień jest to najbardziej przyjazny studentom Zakład, który nic nie wymaga przez 1,5 roku, a później dowala taki egzamin, że tłumy goszczą na wrześniowej poprawce (mimo, że przedmiot kończy się egzaminem w sesji zimowej, to poprawki są dopiero we wrześniu, bo jedyną opcją, żeby odbyły się przed wakacjami jest zgoda wszystkich poprawiających, a jak wiadomo, to nierealne, bo zawsze znajdą się tacy, którzy łudzą się, że "przez wakacje lepiej się nauczą"...).
Kolokwia, tak samo jak z fizjologii, są po 2 w każdym semestrze. Na szczęście Zakład odszedł od organizowania ich w soboty, jak to było jeszcze rok wcześniej, ale w związku z tym zaczyna się je pisać ok. godz. 17-18. Składają się z 40 pytań, ale uwaga, WIELOKROTNEGO wyboru, z których trzeba odpowiedzieć poprawnie na 24. Jest więc teoretycznie trudniej niż na pozostałych przedmiotach, ale zawsze, przynajmniej częściowo, powtarzają się pytania z poprzednich lat (niestety w coraz mniejszym stopniu z powodu skarg nadambitnych, a może niezaradnych studentów, którzy nie chcieli nauczyć się pytań, a nie umieli opanować materiału i nie zdali, podczas gdy osoby, rozwiązujące tylko "pulę" miały szczęście). Pierwsze 4 pytania dotyczą zawsze tzw."szkiełek", na ogół 2 polegają na samym rozpoznaniu co to jest, a 2 następne trzeba rozpoznać, a później w oparciu o to odpowiedzieć na pytania dotyczące danej choroby/morfologii komórek itd. Reszta pytań, tak jak pisałam, jest wielokrotnego wyboru, z pięcioma odpowiedziami, z których można zaznaczyć od jednej do pięciu. Poprawka kolokwium ma formę eseju, na którym trzeba odpowiedzieć na 5 pytań, czasu jest mało, trzeba pisać "wszystko co przyjdzie do głowy", a systemu oceniania nikt nie zna, prawdopodobnie, ze sprawdzającymi włącznie. Mimo tego, raczej rzadko się zdarza by ktoś musiał podchodzić do kolejnej poprawki.
Mój problem z tym przedmiotem jest taki, że poza całą histologiczno-morfologiczną częścią, która mnie nudzi, reszta zagadnień jest naprawdę bardzo ciekawa, pisałam już o tym w niejednym wpisie. No i są sekcje zwłok :D
Niestety, co z tego, że chciałabym się go uczyć na bieżąco, jak to nad biochemią trzeba siedzieć, żeby nie zawalić roku. W pierwszym semestrze, gdy niezbyt poważnie traktowałam biochemię, szło mi całkiem dobrze, chodziłam na wykłady, robiłam notatki na zajęciach, uczyłam się do kolokwiów, ale później przyszedł drugi semestr, nadrabianie braków z biochemii, mikrobiologia, trochę więcej wyjazdów IFMSA, no i na patomorfologię nie było już sił i czasu. Mam nadzieję, że chociaż na 3 roku uda mi się wrócić do tego co było w pierwszym semestrze.
Obowiązujące książki to oficjalnie: "red book" i jego krótsza wersja "blue book", czyli książki do patologii, napisane przez profesorów naszej uczelni, a także "Patologia" Robbinsa. W rzeczywistości, najlepszą, moim zdaniem metodą, jest nauczenie się seminarek i wykładów, a później przeanalizowanie pytań z poprzednich lat, a jeśli ktoś, tak jak ja nie przepada za pulami, to poczytanie "blue booka". Jak ktoś ma więcej czasu to zarówno "red booka" jak i Robbinsona bardzo przyjemnie się czyta, naprawdę polecam, ale to po prostu jest bardziej czasochłonne.
Mam nadzieję, że nie pomięłam żadnych ważnych informacji, w razie pytań, chętnie odpowiem, można także przejrzeć tagi konkretnych przedmiotów na blogu, po więcej informacji :)
Ciąg dalszy prawdopodobnie w wakacje, albo w czerwcu jak już będę miała dość patrzenia w notatki z biochemii.
Ostrzegam, że pewnie znów się rozpiszę, jak w ubiegłym roku, ale postaram się pilnować i zawrzeć najważniejsze informacje bez zbędnej prywaty.
BIOCHEMIA
Jeśli komuś na pierwszym roku wydaje się, że anatomia jest trudna (ja od początku pisałam, że poza pierwszym miesiącem, dla mnie nie była), to niech lepiej przygotuje się na dużo "płaczu i zgrzytania zębami" na drugim roku. Może przemawia przeze mnie trochę niechęć do pewnych asystentów, ale przedmiot naprawdę nie należy do najprzyjemniejszych, ani lekkich.
Obowiązującą literaturą jest najnowsze wydanie Harpera, oraz wybrane rozdziały z Angielskiego, wszystko jest szczegółowo opisane w pliku, dostępnym na stronie Zakładu.
Jak to wszystko wygląda? W pierwszym semestrze odbywają się jedne zajęcia tygodniowo, które trwają 3 godziny. To już, samo w sobie, czyni je znacznie gorszymi od anatomii.(Na pierwszym roku nie miewaliśmy zajęć dłuższych niż 2h15min.).
Na początku, zawsze odbywa się seminarium, które, w przeciwieństwie do tych na histologii czy anatomii, w pełni podchodzi pod definicję tego słowa. Oznacza to, że nie jest to wykład prowadzącego, a seria pytań do studentów, z ewentualnym objaśnieniem czy rozwinięciem tematu przez asystenta. W związku z tym, trzeba być na nie przygotowanym, bo inaczej można nie zostać dopuszczonym do pisania wejściówki. Oczywiście, wszystko zależy od tego na kogo się trafi.
Ja w pierwszym semestrze miałam z Szefem Wszystkich Szefów, który potrafił nas konkretnie opieprzyć za brak wiedzy, ale nigdy nikogo z zajęć nie wyrzucił. Za to niejednokrotnie robiła to dr R, mająca z drugą połową mojej grupy. Poza tą dwójką, reszta raczej tylko pokręci głową i przejdzie do pytania innych, lepiej przygotowanych osób, albo sama poprowadzi seminarium do końca.
Po seminarium następuje pisanie wejściówki, która odbywa się na każdych zajęciach, trwa od 15 do 20 minut i składa się z 5 pytań. Mogą to być zarówno pytania zamknięte (pozornie jednokrotnego wyboru, podkreślanki, łączenie haseł itp.) jak i otwarte (schematy reakcji, uzupełnianie luk, wyjaśnianie i bardzo rzadko (ale jednak się zdarzają) wzory). Aby ją zdać wystarczy zdobyć 2,5pkt. Mogło by się wydawać, że przecież to nic wielkiego, poprzednie roczniki musiały uzyskać 3pkt, a też dawały radę (ale oni, oprócz "przerywaczy", o których zaraz napiszę, mieli także "rozbója" czyli dodatkowe, poprawkowe zaliczenie wejściówek, dla tych, którzy nie wyrobili średniej), ALE to tylko złudne wrażenie. Pytania zamknięte są tak ułożone, że mimo iż nie są wielokrotnego wyboru to trzeba być pewnym tego, które zdania są prawdziwe, a które nie. Na ogól są podane 3 informacje, a opcje odpowiedzi wyglądają tak:
"a)1 b)1i3 c)żadne d)wszystkie e)2", więc metoda "jakoś się wykombinuje" nie działa.
Wbrew pozorom, często łatwiej zdobyć punkty w pytaniach otwartych, ale to także zależy od 2 rzeczy: umiejętności pisania "pod sprawdzającego" oraz od samego asystenta, bo na ogół każdy sprawdza wejściówki swojej podgrupy (poza Szefem, który sprawdza wszystkie układane przez siebie) i są tacy, którzy daną odpowiedź ocenią na cały punkt, podczas gdy inni się przyczepią i w ogóle punktu nie dadzą.
W drugim semestrze robi się jeszcze ciekawiej, bo zajęcia odbywają się 2 razy w tygodniu po 3h i na obu jest wejściówka, więc ilość nauki na dany tydzień jest 2 razy większa. Na pocieszenie powiem, że tematy są naprawdę ciekawsze i choć nadal dominującą myślą podczas nauki jest "na co mi to w ogóle potrzebne?!"to jest też całkiem sporo rzeczy, które są istotne i ułatwiają zrozumienie funkcjonowania organizmu. Dodatkowo, pokrywają się w jakimś [małym] stopniu z zagadnieniami z fizjologii i pewnie patofizjologii, która będzie na 3 roku.
Cały system zdobywania ocen może wydawać się trochę skomplikowany, ale nie jest.
Trzeba napisać 27 wejściówek w ciągu roku i uzyskać z nich łączną średnią 3.0, aby zostać dopuszczonym do egzaminu. Niedużo? A jednak, mało jest osób, które są w stanie zrobić to bez podchodzenia do przynajmniej kilku przerywaczy, czyli popraw, które odbywają się co 5/6 zaliczeń. Nie ma wtedy zajęć i przychodzi się na konkretne godziny, pisać tylko te wejściówki, z których dostało się 2 lub do których się nie podeszło (na początku każdych zajęć można zgłosić "kropkę", coś jak nielimitowane nieprzygotowania w szkole, które dopiero jeśli ktoś nie stawi się na przerywaczu zamieniają się w dwóję).
Dodatkowo, w regulaminie znajduje się zapis, że jeśli ktoś ma łączną średnią min. 3,5 lub z obydwu semestrów po 3.0 to w razie gdyby na egzaminie zabrakło mu np.: 1 pkt, Szef weźmie go na "dopytkę". Szczerze mówiąc, uważam, że marny to bonus, ale jak komuś i tak wychodzą takie średnie to czemu nie. (EDIT: w tym roku ten "marny bonus" uratował jakieś min. 15 osób przed wrześniem, więc warto)
Z mojego doświadczenia powiem tak, jeśli ktoś wie, że potrafi uczyć się regularnie, to zachęcam do robienia tego od początku do końca, nawet jeśli ktoś w styczniu ma już "zapas" ocen i mógłby ze wszystkich kolejnych wejściówek dostać 2. Natomiast, jeśli ktoś, tak jak ja, nie żyje samymi studiami, albo ma problemy z motywacją i potrzebuje do tego "noża na gardle" albo dużej ilości zajęć dodatkowych, to znacznie lepiej jest odpuścić sobie w pierwszym semestrze. Później, chcąc nie chcąc, trzeba się uczyć, by wywalczyć dopuszczenie do egzaminu, więc motywacja jest, a tematy z drugiej połowy roku są dużo ważniejsze, jest ich więcej i częściej pojawiają się na teście. (EDIT: a przynajmniej z założenia tak miało być, bo na naszym egzaminie niestety proporcje było zamienione, mało zagadnień z drugiego semestru, a jak już to straszne szczegóły, na które Szef nigdy nie zwracał uwagi... i bądź tu mądry)
Co do samego egzaminu, składa się on z 60 pytań pozornie jednokrotnego wyboru (jak na wejściówkach) i trwa 1,5h ( EDIT: w zależności od tego jak się dany rok dogada z Zakładem, może zostać wydłużony do 2h, my tak mieliśmy). Do zdania należy oficjalnie uzyskać 60%, ale Szef swoim grupom mówił, że 50%+1 wystarczy, więc pewnie z góry przewiduje obniżanie progu. (EDIT: rocznik przede mną miał prób obniżony do 28 punktów, za to mój nie spadł nawet o 0,5 punkta, więc niestety trzeba się liczyć z tym, że zasady się zaostrzyły i bez 36 punktów czeka was wrzesień) Zdawalność w pierwszym terminie wynosi na ogół ok. 50%. Poprawka ma formę esejową, a ostatni termin jest ustny u Szefa. Ostatecznie, średnio z całego roku, biochemię repetuje garstka osób, a kilka osób odpada jeszcze przed egzaminami z powodu braku średniej, więc statystyki nie są jakieś przerażające, powiedziałabym, że nawet lepsze niż z anatomii, ale ilość pracy, którą trzeba włożyć w trakcie całego roku jest nieporównywalnie większa.
Zapomniałabym, są też wykłady, z tego co pamiętam 10, każdy po 1,5h i wszystkie w pierwszym semestrze, co jest zupełnie bez sensu, bo profesor mówi dużo o rzeczach z drugiego semestru, o których nie ma się wtedy pojęcia. Byłam na dwóch, albo trzech i uważam, że są fajnie prowadzone, no ale tak jak mówię, bez sensu rozłożone w czasie.
FIZJOLOGIA
Podczas, gdy na pierwszym roku, histologia żyła w cieniu anatomii, tak na drugim, fizjologia zupełnie ginie wśród innych przedmiotów.
W całej Katedrze znajduje się jedna "groźna" prowadząca, dr W, której grupy uczą się na bieżąco, cała reszta studentów, w mniejszym, lub większym stopniu przygotowuje się jedynie do kolokwiów, a i tak jest to sprawa indywidualna.
Oficjalnie, obowiązującą lekturą jest Konturek, ale mogę policzyć na palcach jednej ręki, znane mi osoby, które z niego korzystają. W zupełności wystarczą seminaria i wykłady.
Zajęcia trwają 3h i, w zależności od prowadzącego i tematu, mogą być: śmiertelnie nudne, nie do wytrzymania nudne, bardzo nudne, umiarkowanie nudne i całkiem ciekawe, jeśli ma się szczęście do prowadzącego. Składają się z seminarium, które na ogół trwa 2h i jest monologiem, w czasie którego połowa studentów przysypia (my mieliśmy popołudniu, po innym nudnym przedmiocie, więc trudno się dziwić), część uczy się biochemii, a garstka odpowiada na mniej lub bardziej retoryczne pytania asystenta. Ostatnia godzina zajęć to, znacznie ciekawsza, część praktyczna, na której uczymy się między innymi: pomiarów ciśnienia, osłuchiwania, opukiwania, przeprowadzania badań wzroku i słuchu, określania wydolności płuc i przeprowadzania, oraz opisywania badań EKG.
Wiedza teoretyczna z tego ostatniego, jest materiałem obowiązującym na jedyną wejściówkę, którą każdy musi napisać na początku drugiego semestru. Jest to moim zdaniem przydatna umiejętność, a do tego Katedrze zależy, żebyśmy NAPRAWDĘ to umieli, więc poprawia się to tak długo, aż się człowiek nie nauczy. No, może poza grupami dr B, u którego prawie zawsze wszyscy zdają w pierwszym terminie, pisząc wspólnie :P
Poza tym, w każdym semestrze odbywają się po 2 kolokwia. Składają się one z 30 pytań pozornie jednokrotnego wyboru, na których rozwiązanie ma się aż godzinę. Dodatkowo, informacji w poszczególnych zadaniach testowych, jest więcej niż na biochemii, dzięki czemu, wiem z własnego doświadczenia, można pójść po jednym dniu nauki, ze szczątkową wiedzą i zdać, bawiąc się w kombinowanie i wykluczanie najmniej/najbardziej prawdopodobnych odpowiedzi.
Ma to swoje plusy, bo można skupić się na biochemii i innych przedmiotach, ale także i minusy, bo semestr się skończył, a ja prawie nic nie umiem na egzamin, który w dodatku będzie dopiero po tym z biochemii, na szczęście będzie między nimi mnóstwo czasu wolnego (jak na moje potrzeby, bo większość twierdzi, że to dla nich minimum).
Zakład zostawia sobie pewną swobodę, jeśli chodzi o próg zaliczenia kolokwium (tak samo jest w przypadku egzaminu), jeśli ktoś uzyska 60% to na pewno zdał, natomiast często próg jest obniżany o 1-2pkt.
Warto jeszcze wspomnieć, że istnieje coś takiego jak "sprawdzian praktyczny". Jest to zaliczenie materiału z części ćwiczeniowej, polegające na tym, że na 2 ostatnich zajęciach każdy losuje po 2 zagadnienia i musi przeprowadzić dane badanie/procedurę, oraz odpowiedzieć na związane z nimi pytania. Nie jest to coś czym należy się przejmować, bo asystencie traktują to bardzo ulgowo, zwłaszcza, że odbywa się to pod koniec roku, kiedy już myśli wszystkich studentów są zupełnie gdzieś indziej, jak np.: w przypadku mojej grupy, w kolokwium z patomorfologii, które wypada nam tego samego dnia...
Z fizjologii można walczyć o zwolnienie z egzaminu, aby je uzyskać, trzeba mieć średnią 4,5 ze wszystkich kolokwiów i po 4,5 z obu części sprawdzianu praktycznego.
Wykłady są, ale niestety nic więcej nie jestem w stanie powiedzieć, bo byłam tylko na jednym. Profesor jest przemiłym i przekochanym człowiekiem, który wyznaje zasadę, że "liczy się jakość, a nie ilość" i nie obraża się o to, że sala wykładowa świeci pustkami. Dużo materiału powtarza się na seminariach, slajdy są nam udostępniane przez Zakład, a pytań na kolokwiach jest z tego niewiele, więc polecam raczej pasjonatom.
PATOMORFOLOGIA
Przedmiot trwa 1,5 roku, więc póki co mogę opisać tylko pierwszy rok, który już za mną.
Zajęcia odbywają się raz w tygodniu i trwają 2,5h, składają się z części seminaryjnej i z oglądania preparatów na komputerach, wraz z omówieniem. Na co dzień jest to najbardziej przyjazny studentom Zakład, który nic nie wymaga przez 1,5 roku, a później dowala taki egzamin, że tłumy goszczą na wrześniowej poprawce (mimo, że przedmiot kończy się egzaminem w sesji zimowej, to poprawki są dopiero we wrześniu, bo jedyną opcją, żeby odbyły się przed wakacjami jest zgoda wszystkich poprawiających, a jak wiadomo, to nierealne, bo zawsze znajdą się tacy, którzy łudzą się, że "przez wakacje lepiej się nauczą"...).
Kolokwia, tak samo jak z fizjologii, są po 2 w każdym semestrze. Na szczęście Zakład odszedł od organizowania ich w soboty, jak to było jeszcze rok wcześniej, ale w związku z tym zaczyna się je pisać ok. godz. 17-18. Składają się z 40 pytań, ale uwaga, WIELOKROTNEGO wyboru, z których trzeba odpowiedzieć poprawnie na 24. Jest więc teoretycznie trudniej niż na pozostałych przedmiotach, ale zawsze, przynajmniej częściowo, powtarzają się pytania z poprzednich lat (niestety w coraz mniejszym stopniu z powodu skarg nadambitnych, a może niezaradnych studentów, którzy nie chcieli nauczyć się pytań, a nie umieli opanować materiału i nie zdali, podczas gdy osoby, rozwiązujące tylko "pulę" miały szczęście). Pierwsze 4 pytania dotyczą zawsze tzw."szkiełek", na ogół 2 polegają na samym rozpoznaniu co to jest, a 2 następne trzeba rozpoznać, a później w oparciu o to odpowiedzieć na pytania dotyczące danej choroby/morfologii komórek itd. Reszta pytań, tak jak pisałam, jest wielokrotnego wyboru, z pięcioma odpowiedziami, z których można zaznaczyć od jednej do pięciu. Poprawka kolokwium ma formę eseju, na którym trzeba odpowiedzieć na 5 pytań, czasu jest mało, trzeba pisać "wszystko co przyjdzie do głowy", a systemu oceniania nikt nie zna, prawdopodobnie, ze sprawdzającymi włącznie. Mimo tego, raczej rzadko się zdarza by ktoś musiał podchodzić do kolejnej poprawki.
Mój problem z tym przedmiotem jest taki, że poza całą histologiczno-morfologiczną częścią, która mnie nudzi, reszta zagadnień jest naprawdę bardzo ciekawa, pisałam już o tym w niejednym wpisie. No i są sekcje zwłok :D
Niestety, co z tego, że chciałabym się go uczyć na bieżąco, jak to nad biochemią trzeba siedzieć, żeby nie zawalić roku. W pierwszym semestrze, gdy niezbyt poważnie traktowałam biochemię, szło mi całkiem dobrze, chodziłam na wykłady, robiłam notatki na zajęciach, uczyłam się do kolokwiów, ale później przyszedł drugi semestr, nadrabianie braków z biochemii, mikrobiologia, trochę więcej wyjazdów IFMSA, no i na patomorfologię nie było już sił i czasu. Mam nadzieję, że chociaż na 3 roku uda mi się wrócić do tego co było w pierwszym semestrze.
Obowiązujące książki to oficjalnie: "red book" i jego krótsza wersja "blue book", czyli książki do patologii, napisane przez profesorów naszej uczelni, a także "Patologia" Robbinsa. W rzeczywistości, najlepszą, moim zdaniem metodą, jest nauczenie się seminarek i wykładów, a później przeanalizowanie pytań z poprzednich lat, a jeśli ktoś, tak jak ja nie przepada za pulami, to poczytanie "blue booka". Jak ktoś ma więcej czasu to zarówno "red booka" jak i Robbinsona bardzo przyjemnie się czyta, naprawdę polecam, ale to po prostu jest bardziej czasochłonne.
Mam nadzieję, że nie pomięłam żadnych ważnych informacji, w razie pytań, chętnie odpowiem, można także przejrzeć tagi konkretnych przedmiotów na blogu, po więcej informacji :)
Ciąg dalszy prawdopodobnie w wakacje, albo w czerwcu jak już będę miała dość patrzenia w notatki z biochemii.
Łączę się w bólu w związku z biochemią. My to musimy łączyć jeszcze z anatomią i histologią... Zmykam do trwającej już trzeci dzień randki z Harperem <3 :(
ReplyDeletesuper ! pojawią się jeszcze opisy reszty przedmiotów ? :)
ReplyDeletePojawią :)
Delete