Wczorajsze kolokwium z anatomii jest kolejnym z rzędu, które poszło mi zaskakująco dobrze, no cóż, najwyraźniej 1,5 dnia nauki jednak potrafi wystarczyć :P No, bo oczywiście skończyło się tak jak się spodziewałam, mało czasu, w piątek zamiast siedzieć nad książkami, poszłam na imprezę (która udała się świetnie!), później w sobotę większość dnia z IFMSA i na naukę zostało niewiele czasu.
Staram się być realistką (jak w każdej kwestii), wiem, że oceny ocenami, ale na egzaminie mogę nie mieć tyle szczęścia, więc już po raz kolejny postanawiam sobie, że wrócę do regularniejszego uczenia się i zacznę powtórki. Co do części pierwszej to w najbliższym czasie się przekonam czy uda mi się realizacja planu, jest szansa, że tak, bo zaczęliśmy najciekawszy preparat - brzuch. Co do powtórek to wstępnie zaplanowaliśmy wspólna naukę ze znajomymi już na ten tydzień, ale może przypadkiem się nie udać, bo 20 urodziny koleżanki, priorytety muszą być :D
Od razu po anatomii jechałam na kolejną akcję IFMSA, znów w ramach Szpitala Pluszowego Misia (są to najczęstsze akcje ostatnimi czasy, więc tak wychodzi).
Tak jak w sobotę w Galerii, było całkiem spokojnie, maksymalnie jedno dziecko na raz itd, tak akcja wczorajsza to była jakaś masakra. Wszystko wyszło jak należy, dzieci i panie przedszkolanki zadowolone i w ogóle, ale ja wróciłam do akademika wykończona. Byłyśmy we 3 z koleżankami i na przestrzeni 3h przetoczyło się przez nas jakieś 120 dzieciaków. Średnia wieku jakoś koło 5 lat. Ogarnięcie 6 osób przy jednym stoliku to już jest wyczyn, a gdy masz ich 20... w dodatku po akcji nie miałam zbyt wiele czasu, więc zdążyłam tylko coś zjeść na szybko i posprzątać trochę w pokoju, a później poleciałam na zajęcia z medycyny katastrof. Nadal mi się podoba ten przedmiot, w ogóle mam wrażenie, że medycyna ratunkowa może być całkiem ciekawą specjalizacją.
Dzisiaj mieliśmy kolejne zajęcia z pielęgniarstwa, zdecydowanie najlepszy przedmiot :D
Najpierw pobieraliśmy sobie krew włośniczkową z opuszka palca i robiliśmy badanie glikemii, a później przeszliśmy do wyczekiwanej przez wszystkich części - pobierania krwi żylnej. Najpierw asystentka pokazała nam na 2 osobach jak pobrać krew z wykorzystaniem 2 różnych systemów próżniowych: Vacutainer i Sarstedt Monovette (ten drugi to tak naprawdę próżniowo-aspiracyjny). Później przyszedł czas na nas. Ci co chcieli mogli ćwiczyć na fantomie ręki, a 2 osoby, pod okiem pani doktor, ćwiczyły na sobie. Oczywiście, jak to ja, wyrwałam się pierwsza do pobierania. Znalazł się odważny kolega, który użyczył ręki, miał pięknie widoczne żyły, więc miałam ułatwione zadanie. Mimo lekkiej niepewności, wszystko poszło bezproblemowo. Później sama stałam się obiektem eksperymentów i skończyłam z pokłótymi żyłami na obydwu rękach (na jednej mam siniaka, no trudno, zdarza się, wszyscy robiliśmy to po raz pierwszy, równie dobrze to ja mogłam zrobić siniaka komuś innemu). Na koniec zdążyłam pobrać jeszcze jedną próbkę krwi, tym razem koleżance, która mimo braku aż tak wydatnych żył jak mój pierwszy "pacjent", okazała się równie bezproblemowa. Mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że pobieranie krwi jest dla mnie prostsze i przyjemniejsze niż mierzenie ciśnienia :P
Ktoś zaproponował, żebyśmy za tydzień spotkali się pół godziny przed zajęciami, żeby jeszcze poćwiczyć, więc chyba nie tylko mi się to spodobało. Pani doktor się zgodziła, więc będzie jeszcze okazja poćwiczyć pobieranie krwi, zanim przejdziemy do kolejnych czynności - wkłuć.
Coś tak pomiędzy House'm a Castle czy może bardziej CSI
ReplyDelete