Pediatria to przedmiot, do którego, nie oszukujmy się, nie spieszyło mi się. Wizja spędzenia miesiąca na oddziale internistycznym pełnym dzieci nie napawała mnie optymizmem, ale na szczęście, już po raz kolejny w tym roku, mogłam się przekonać jak dużo zmieniają zaangażowani asystenci prowadzący zajęcia. Blok ten jest podzielony na dwie części, 8 dni ćwiczeń odbywa się na pododdziale niemowlęcym, a kolejne 8 dni na "dzieciach starszych". Dodatkowo, jedne zajęcia prowadzone są przez pediatrę-kardiologa, a jedne przez neurologa. Moja podgrupa zaczęła od zajęć z maluchami. Nasza prowadząca była bardzo sympatyczną, ale przy tym konkretną, młodą babką, czyli tak jak lubię. Na pierwszych ćwiczeniach przypomniała nam jak prawidłowo zbierać wywiad z rodzicami małych dzieci, podkreślając jakie elementy różnią go od standardowego, internistycznego badania podmiotowego. Później, zabrała nas do sali kilkudniowego noworodka i po rozmowie z jego mamą, wspólnie omówiliśmy kolejność przeprowadzania badania podmiotowego. Na każdych kolejnych zajęciach, po wstępnej rozmowie z rodzicami, jedna lub dwie z nas miały okazję przebadać dzieciaczka, a jeśli występowały jakieś odchylenia od normy to zazwyczaj robiłyśmy to wszystkie. Oprócz tego, codziennie omawialiśmy wybrane dzień wcześniej zagadnienie, ale nie było to suche odpytywanie nas, tylko po prostu rozmowa, ze zwróceniem nam uwagi na najważniejsze kwestie. Mimo, że nie poświęciłam zbyt wiele czasu na przygotowywanie się do zajęć, to dzięki takiej formie ćwiczeń, wyniosłam z nich bardzo dużo. Gorzej było z seminariami, które bywały dość nudne, więc o 8 rano naprawdę trudno było na nich wysiedzieć w skupieniu. Czasami musiałam ratować się rozwiązywaniem krzyżówek, żeby nie zasnąć. W ramach ćwiczenia z kardiologii mieliśmy okazję zobaczyć jak wygląda badanie echokardiograficzne serca, ale lekarka, które je przeprowadzała nie miała zupełnie daru do opowiadania, więc też się wynudziliśmy. Jeszcze na dodatek, trafiło nam się dziecko, które szybko przypomniało mi dlaczego nie przepadam za małoletnimi. Dziewczyna na oko czteroletnia, na wszystko reagująca rykiem lub odpowiedzią "nie". Usiąść na kozetce? Nie! Dać sobie zdjąć koszulkę? Nie! Pozwolić się osłuchać komukolwiek? Nie! Próby przyłożenia głowicy do badania? Ryk. I tyle było z badania. Lekarka na szybko coś tam zobaczyła, ale diagnostyczne to to w żadnym razie nie było. Co innego na neurologii, którą prowadziła zresztą żona mojego ulubionego profesora S :D Mimo, że moja wiedza z tego zakresu była wyjściowo bardzo uboga, a do tego pech chciał, że nie trafił nam się żaden pacjent, którego moglibyśmy zbadać, to nauczyłam się naprawdę sporo. Pani doktor potrafiła w bardzo ciekawy, obrazowy sposób opisać badanie odruchów u noworodków, a także zaburzenia przewodzenia dróg piramidowych i pozapiramidowych, czy rodzaje napadów drgawkowych. Poza tym jednym spotkaniem, mieliśmy z nią także jedno, równie interesująco poprowadzone seminarium.
Druga część bloku była, powiedziałabym, że mniej wnosząca, ale też dość przyjemna. Na dzieciach starszych dominowali pacjenci z cukrzycą, a że mieliśmy już wcześniej blok z diabetologii (dość wymagający, co opisywałam), plus temat ten przewijał się na medycynie rodzinnej i jeszcze kilku innych przedmiotach w ubiegłych latach, to była to po prostu powtórka powtórka materiału. Z ciekawszych przypadków, mieliśmy okazję zbadać chłopca chorującego na neurofibromatozę typu I i dziewczynkę z objawami przedwczesnego dojrzewania oraz nastolatkę z zespołem Gravesa-Basedowa,, po czym znów zostały nam same dzieci z cukrzycą. Nasza prowadząca planowała nam zrobić krótki teścik po 4 dniach, ale jako że poszła na urlop zdrowotny, to nam się upiekło. W związku z tym, że któregoś razu w trakcie bloku nie udało mi się wstać na zajęcia, w ostatnim tygodniu musiałam odrobić nieobecność, odpowiadając z zaległej seminarki, ale Pani Docent nie robiła problemów, zwłaszcza, że i tak kilka dni później czekało nas zaliczenie z całego bloku. Zbiegło się ono w czasie z testem z endokrynologii, także oba pisaliśmy jednego dnia, ale była to tylko formalność. Przez to, że nasz "nowy" dziekan ma, delikatnie mówiąc, obsesję na punkcie rankingów i nie może przeboleć tego jak kiepsko nasza uczelnia wypada przy pierwszym podejściu do LEKu, wszystkie Zakłady mają nakaz umieszczania pytań z poprzednich edycji tego egzaminu na swoich zaliczeniach. Pediatria i endokrynologia nie mogły więc być wyjątkiem.
W tak zwanym międzyczasie, udało mi się w końcu zmotywować i odrobić dwa zaległe ćwiczenia i jedno seminarium z medycyny rodzinnej. Nadal zostaje mi jeszcze jedno, ostatnie już, z którego muszę odpowiedzieć u Szefowej, a bardzo, bardzo mi się nie chce, ale zawsze to jakiś krok do przodu. Do czerwcowego egzaminu jeszcze daleko, więc zdążę :P
Z życia pozastudenckiego (no prawie), musieliśmy dokończyć zbieranie danych i pisanie abstraktu do naszej pracy, aby móc się zarejestrować na Studencką Konferencję Naukową. Nie dość, że trzeba było się narobić (i w tym miejscu wielkie podziękowania dla naszego samozwańczego szefa grupy!), to jeszcze okazało się, że czynne uczestnictwo w konferencji kosztuje aż 50zł! Na naszej własnej uczelni... Moja studencka kieszeń cierpi. No, ale już trudno, przynajmniej będzie kolejny ładny certyfikat do kolekcji. Jak już przy papierach jesteśmy, to końcówka miesiąca oznaczała dla mnie także intensywne załatwianie pewnych dokumentów, w związku z moimi wakacyjnymi planami, ale o tym napiszę więcej w kolejnym wpisie :)
Druga część bloku była, powiedziałabym, że mniej wnosząca, ale też dość przyjemna. Na dzieciach starszych dominowali pacjenci z cukrzycą, a że mieliśmy już wcześniej blok z diabetologii (dość wymagający, co opisywałam), plus temat ten przewijał się na medycynie rodzinnej i jeszcze kilku innych przedmiotach w ubiegłych latach, to była to po prostu powtórka powtórka materiału. Z ciekawszych przypadków, mieliśmy okazję zbadać chłopca chorującego na neurofibromatozę typu I i dziewczynkę z objawami przedwczesnego dojrzewania oraz nastolatkę z zespołem Gravesa-Basedowa,, po czym znów zostały nam same dzieci z cukrzycą. Nasza prowadząca planowała nam zrobić krótki teścik po 4 dniach, ale jako że poszła na urlop zdrowotny, to nam się upiekło. W związku z tym, że któregoś razu w trakcie bloku nie udało mi się wstać na zajęcia, w ostatnim tygodniu musiałam odrobić nieobecność, odpowiadając z zaległej seminarki, ale Pani Docent nie robiła problemów, zwłaszcza, że i tak kilka dni później czekało nas zaliczenie z całego bloku. Zbiegło się ono w czasie z testem z endokrynologii, także oba pisaliśmy jednego dnia, ale była to tylko formalność. Przez to, że nasz "nowy" dziekan ma, delikatnie mówiąc, obsesję na punkcie rankingów i nie może przeboleć tego jak kiepsko nasza uczelnia wypada przy pierwszym podejściu do LEKu, wszystkie Zakłady mają nakaz umieszczania pytań z poprzednich edycji tego egzaminu na swoich zaliczeniach. Pediatria i endokrynologia nie mogły więc być wyjątkiem.
W tak zwanym międzyczasie, udało mi się w końcu zmotywować i odrobić dwa zaległe ćwiczenia i jedno seminarium z medycyny rodzinnej. Nadal zostaje mi jeszcze jedno, ostatnie już, z którego muszę odpowiedzieć u Szefowej, a bardzo, bardzo mi się nie chce, ale zawsze to jakiś krok do przodu. Do czerwcowego egzaminu jeszcze daleko, więc zdążę :P
Z życia pozastudenckiego (no prawie), musieliśmy dokończyć zbieranie danych i pisanie abstraktu do naszej pracy, aby móc się zarejestrować na Studencką Konferencję Naukową. Nie dość, że trzeba było się narobić (i w tym miejscu wielkie podziękowania dla naszego samozwańczego szefa grupy!), to jeszcze okazało się, że czynne uczestnictwo w konferencji kosztuje aż 50zł! Na naszej własnej uczelni... Moja studencka kieszeń cierpi. No, ale już trudno, przynajmniej będzie kolejny ładny certyfikat do kolekcji. Jak już przy papierach jesteśmy, to końcówka miesiąca oznaczała dla mnie także intensywne załatwianie pewnych dokumentów, w związku z moimi wakacyjnymi planami, ale o tym napiszę więcej w kolejnym wpisie :)
Comments
Post a Comment