W tym roku moje wpisy głównie podsumowują poszczególne bloki i choć od czasu do czasu zdaję relacje z różnych wydarzeń, to jest tego mniej niż wcześniej. Po części wynika to z faktu, że postanowiłam zrobić sobie przerwę od IFMSA. Na 4-tym roku mamy mnóstwo czasu wolnego, ale po trzech latach intensywnego działania w Stowarzyszeniu, tym razem chciałam spożytkować go na coś innego. Od tego zaczęła się między innymi moja tegoroczna przygoda z Muay Thai, w które szalenie się wkręciłam. Dzięki temu, że nasza uczelniana siłownia została zaopatrzona w worek bokserski, o czym niedawno się dowiedziałam, mogę ćwiczyć nawet wtedy kiedy z jakiś powodów nie mam możliwości dotarcia na trening. To, że po 5 latach przerwy, udało mi się w końcu pokonać lenia i wrócić do sportu w takim wymiarze jak dawniej, nadal nie przestaje mnie zaskakiwać. Kolejną rzeczą, w której miałam okazję wziąć udział w tym roku, było pisanie pracy naukowej. W związku z tym, że uważam, iż większość rzeczy warto choć raz spróbować, dałam temu szansę. Tak jak się jednak spodziewałam, kariera naukowca to jednak nie moje klimaty. Zdecydowanie wolę praktyczny aspekt zawodu lekarza i tego będę się trzymać. No, ale jak się powiedziało A, to trzeba było powiedzieć B. W ubiegły weekend odbyła się, wspomniana przeze mnie w poprzednim wpisie, Studencka Konferencja Naukowa, na której zaprezentowaliśmy naszą pracę. Choć nie udało nam się zdobyć żadnego tytułu, uważam nasz debiut za bardzo udany, a poziom prac w sesji zabiegowej za naprawdę wyrównany. Może poza pracą, która zasłużenie zajęła pierwsze miejsce, bo była rewelacyjnie przygotowana i przedstawiona, a do tego potencjalnie może mieć realną wartość dla przyszłej diagnostyki. Powiedziałabym, że zgadzam się z ocenami komisji, może poza dość kontrowersyjnym pierwszym miejscem, przyznanym ex quo ze wspomnianą pracą. Kontrowersyjność drugiego zwycięzcy polegała na tym, że praca ta była bardziej relacją z działalności koła naukowego, z załączoną co prawda krzywą uczenia, ale bez żadnych badań sensu stricte. Nie uważam, żeby ocenianie jej w sesji zabiegowej, wraz z innymi, "klinicznymi" pracami, było właściwe, mimo że prezentacja zrobiła na mnie równie ogromne wrażenie jak na jury. To świetnie, że mamy na uczelni koło, które tak prężnie działa w zakresie szkoleń z mikrochirurgii, ale nie różni się to za bardzo od działalności koła, w ramach którego organizujemy i bierzemy udział w szkoleniach z laparoskopii. To właśnie w ramach jego działalności, byłam na Mistrzostwach Szycia Chirurgicznego i my również zaprezentowaliśmy relację z naszych działań, ale było to coś dodatkowego, a nie praca biorąca udział w konkursie. Od strony organizacyjnej, konferencja poradziła sobie naprawdę ładnie i poza ogłoszeniem wyników, które miało ponad pół godziny opóźnienia, reszta odbyła się zgodnie z planem. Towarzysko też było miło, bo poza znajomymi z uczelni i z IFMSA, miałam okazję zamienić kilka słów z kolegami, studiującymi na Ukrainie, których poznałam w Zielonej Górze, przy okazji Mistrzostw Szycia.
Nie wspominałam wcześniej o planach wyjazdu na Erasmusa, bo nie wiedziałam co z tego wyniknie. W przypadku wyjazdów na praktyki wakacyjne, wszystko trzeba załatwiać na własną rękę, a Wielka Brytania nie należy do najbardziej otwartych w tej kwestii. Tematem zainteresowałam się już dawno, a mniej więcej od listopada zabrałam się za działanie. Po kilkudziesięciu przeszukanych stronach szpitali i uczelni, wielu mailach bez odpowiedzi, w końcu udało mi się dostać na"elective placement" w jednym z brytyjskich szpitali, na oddział chirurgii ortopedycznej. Plan wyjazdu do UK miałam w głowie już od jakiegoś czasu, zwłaszcza, że po studiach chciałabym odbyć tam staż, więc gdy na dwa dni przed deadlinem składania dokumentów, otrzymałam oficjalne potwierdzenie, od razu pojechałam złożyć papiery. Niestety, okazało się, że aby otrzymać wsparcie finansowe w ramach Erasums +, wyjazd musi trwać pełne 2 miesiące kalendarzowe, a daty, które znalazły się w moim piśmie z akceptacją ze szpitala obejmowały 8 tygodni. Na szczęście, kwestie takie jak dokładny termin wyjazdu, są sprawą drugorzędną, najważniejsze aby mieć zabezpieczone miejsce, dlatego moja aplikacja została przyjęta, z zastrzeżeniem, że muszę jak najszybciej dostarczyć poprawione pismo ze szpitala. Od razu po wyjściu z Rektoratu, napisałam maila do osoby, z którą wcześniej się kontaktowałam, ale mając w pamięci, że poprzednim razem, na odpowiedź czekałam prawie tydzień, postanowiłam, że lepiej będzie zadzwonić. Tym sposobem, pierwszy raz miałam okazję odbyć rozmowę po angielsku przez telefon, w dodatku z kimś, mówiącym z brytyjskim akcentem. Nie powiem, było to ciekawe doświadczenie. Pierwsza kobieta, która odebrała telefon, mówiła tak niewyraźnie, że ponownie, poważnie zwątpiłam w swoje umiejętności językowe. Na szczęście, po przekierowaniu mnie do właściwej osoby, okazało się, że druga pani jest znacznie bardziej zrozumiała i chętna do pomocy. Była to kobieta, z która wymieniałam wcześniej maile, więc wiedziała kim jestem, a po wyjaśnieniu w jakiej sprawie dzwonię, obiecała jak najszybciej skontaktować się z lekarzem specjalistą, który będzie nadzorować moje praktyki i dać mi odpowiedź. Po kilku dniach niecierpliwego oczekiwania, dostałam nowe potwierdzenie, z poprawionym terminem pobytu. To miłe z ich strony, że poszli mi na rękę, bo według oficjalnej stronie uczelni, przyjmują oni studentów na maksymalnie 8 tygodni.
Co prawda, uczelniana lista osób, którym przyznano stypendium Erasmus+ pojawi się dopiero w połowie kwietnia, ale na dzień dzisiejszy można już powiedzieć, że mój wyjazd ma znacznie większą szansę się odbyć, niż nie :D
Poprzedni piątek był intensywny nie tylko ze względu na konferencję, przez którą ominęłam kolokwium z farmakologii (nie żebym jakoś specjalnie ubolewała, zresztą tak czy inaczej mnie ono nie ominie). Prosto z Rektoratu pojechałam bowiem na egzamin z angielskiego, do którego musiałam podejść w ramach rekrutacji na Erasmusa. Nie do końca rozumiem jaki ma to sens, skoro mieliśmy ten język przez pierwsze dwa lata studiów, no ale jak mus to mus. Choć na stronie internetowej znajdują się pewne wytyczne, dotyczące obowiązujących zagadnień, nie do końca wiedziałam czego się po nim spodziewać, zwłaszcza, że sama zrobiłam sobie trochę pod górkę. Uczelnia, od osób, które wyjeżdżają na praktyki wakacyjne, wymaga jedynie znajomości języka na poziomie B1 (o ile instytucja przyjmująca nie wskaże inaczej). Wypełniając formularz nie miałam o tym pojęcia i zaznaczyłam, zgodnie z tym co zasugerowali mi znajomi, znający mniej więcej mój poziom, opcję C1. I co prawda, gdy składałam papiery, miła pani w Biurze Wyjazdów Studenckich, poinformowała mnie, że jeśli chcę mogę nanieść poprawkę i wybrać niższy poziom, ale stwierdziłam, że skoro wybieram się do Wielkiej Brytanii, to wypadałoby, żeby w papierach widniał poziom zaawansowany, nawet jeśli przyjmujący mnie szpital tego nie wymaga. Oczywiście, im bliżej było egzaminu, tym bardziej żałowałam tej decyzji :P
Mój problem z angielskim polega na tym, że przez wiele lat była wyjątkowo oporna na naukę tego języka, mimo niemałego trudu wkładanego przez moją mamę w próby nakłonienia mnie i mojej siostry do nauki. Choć, koniec końców, oceny zawsze miałam bardzo dobre, moja wiedza teoretyczna była niewielka. Brakowało mi słownictwa, a gramatyka ograniczała się do podstawowych czasów. Wszystko zmieniło się w momencie, gdy zaczęłam oglądać seriale. Moja, obsesyjna wręcz miłość do medycznych i kryminalnych procedurali, w imię której potrafiłam wstawać o 2 w nocy, tylko po to, by obejrzeć na żywo najnowszy odcinek House'a czy Bones, okazał się nie być aż tak bezsensowną stratą czasu jak mogłoby się wydawać. Nagle, mój poziom językowy poszybował w górę, a że pewność siebie nigdy nie była u mnie towarem deficytowym, szybko przełożyło się to na swobodne korzystanie z tego języka. Znajomi z różnych krajów, kolejne seriale, filmy, fanfiction, a później także książki i ani się obejrzałam jak angielski stał się dla mnie językiem równorzędnym z polskim. Obycie i osłuchanie się z językiem, spowodowało, że braki w podstawach nadrabiam swego rodzaju wyczuciem i intuicją, podpowiadającą mi co brzmi w porządku, a co niekoniecznie. Codzienne używanie angielskiego spowodowało, że potrafię mieć problem ze znalezieniem pewnych pasujących do danego zdania słów w języku polskim, zwłaszcza relacjonując coś, co usłyszałam czy przeczytałam po angielsku. Nie piszę tego w ramach chwalenia się, bo zapominanie własnego języka to żaden powód do dumy, chodzi tylko o zobrazowanie jak bardzo mój teoretyczny poziom angielskiego zaczął nagle rozjeżdżać się z praktycznymi umiejętnościami językowymi. To właśnie z tego wynikały moje obawy dotyczące egzaminu. Gdyby składał się on tylko z części ustnej, nie zaprzątałabym sobie tym głowy, ale tutaj jednak czekał mnie także test. Na szczęście okazało się, że był on jednakowy dla wszystkich, bez względu na wybrany poziom, także znacznie istotniejszą dla oceny częścią była rozmowa z lektorką. Dziś poznałam wyniki, piąteczka jest, poziom C1 podbity :D
Nie wspominałam wcześniej o planach wyjazdu na Erasmusa, bo nie wiedziałam co z tego wyniknie. W przypadku wyjazdów na praktyki wakacyjne, wszystko trzeba załatwiać na własną rękę, a Wielka Brytania nie należy do najbardziej otwartych w tej kwestii. Tematem zainteresowałam się już dawno, a mniej więcej od listopada zabrałam się za działanie. Po kilkudziesięciu przeszukanych stronach szpitali i uczelni, wielu mailach bez odpowiedzi, w końcu udało mi się dostać na"elective placement" w jednym z brytyjskich szpitali, na oddział chirurgii ortopedycznej. Plan wyjazdu do UK miałam w głowie już od jakiegoś czasu, zwłaszcza, że po studiach chciałabym odbyć tam staż, więc gdy na dwa dni przed deadlinem składania dokumentów, otrzymałam oficjalne potwierdzenie, od razu pojechałam złożyć papiery. Niestety, okazało się, że aby otrzymać wsparcie finansowe w ramach Erasums +, wyjazd musi trwać pełne 2 miesiące kalendarzowe, a daty, które znalazły się w moim piśmie z akceptacją ze szpitala obejmowały 8 tygodni. Na szczęście, kwestie takie jak dokładny termin wyjazdu, są sprawą drugorzędną, najważniejsze aby mieć zabezpieczone miejsce, dlatego moja aplikacja została przyjęta, z zastrzeżeniem, że muszę jak najszybciej dostarczyć poprawione pismo ze szpitala. Od razu po wyjściu z Rektoratu, napisałam maila do osoby, z którą wcześniej się kontaktowałam, ale mając w pamięci, że poprzednim razem, na odpowiedź czekałam prawie tydzień, postanowiłam, że lepiej będzie zadzwonić. Tym sposobem, pierwszy raz miałam okazję odbyć rozmowę po angielsku przez telefon, w dodatku z kimś, mówiącym z brytyjskim akcentem. Nie powiem, było to ciekawe doświadczenie. Pierwsza kobieta, która odebrała telefon, mówiła tak niewyraźnie, że ponownie, poważnie zwątpiłam w swoje umiejętności językowe. Na szczęście, po przekierowaniu mnie do właściwej osoby, okazało się, że druga pani jest znacznie bardziej zrozumiała i chętna do pomocy. Była to kobieta, z która wymieniałam wcześniej maile, więc wiedziała kim jestem, a po wyjaśnieniu w jakiej sprawie dzwonię, obiecała jak najszybciej skontaktować się z lekarzem specjalistą, który będzie nadzorować moje praktyki i dać mi odpowiedź. Po kilku dniach niecierpliwego oczekiwania, dostałam nowe potwierdzenie, z poprawionym terminem pobytu. To miłe z ich strony, że poszli mi na rękę, bo według oficjalnej stronie uczelni, przyjmują oni studentów na maksymalnie 8 tygodni.
Co prawda, uczelniana lista osób, którym przyznano stypendium Erasmus+ pojawi się dopiero w połowie kwietnia, ale na dzień dzisiejszy można już powiedzieć, że mój wyjazd ma znacznie większą szansę się odbyć, niż nie :D
Lipiec i sierpień za granicą to nie koniec moich wyjazdowych planów. Podczas listopadowych zajęć z radiologii, jeden z rezydentów wspomniał nam o CIRSE (Cardiovascular and Interventional Radiological Society of Europe) i ich corocznej konferencji, dotyczącej radiologii inwazyjnej, w której sam kiedyś uczestniczył jako student. Wydarzenie to odbywa się w różnych miastach, ale najczęściej w Portugalii, a dokładniej w Lizbonie. Poza ciekawym programem, jego ogromną zaletą jest tzw. "pakiet studencki", obejmujący darmową rejestrację i grant na podróż, do którego ma prawo każdy student europejskiej uczelni medycznej i jest on przyznawany na zasadzie "kto pierwszy ten lepszy". W związku z tym, że radiologia zabiegowa, choć w moim prywatnym rankingu nie przebija chirurgii, to naprawdę mi się podobała (zarówno w ramach zajęć jak i niedawno zakończony, rewelacyjnie poprowadzony fakultet), a dodatkowo nigdy nie byłam w Portugalii, postanowiłam działać. Już w grudniu, dodałam kilkanaście przypomnień do swojego kalendarza i od połowy lutego, wypatrywałam uruchomienia rejestracji, zapowiedzianej na przełom luty/marzec. Gdy tylko ruszyły zapisy, dałam znać moim dziewczynom, z którymi planowałyśmy wspólnie pojechać, załatwiłam odpowiednie papiery w Dziekanacie i zarejestrowałam się online. I tym oto sposobem, na koniec zeszłego tygodnia, między konferencją, a egzaminem, dostałam maila z potwierdzeniem, że mam przyznany grant (podobnie jak M. i Mo.). W niedalekiej przyszłości, czeka mnie sporo rezerwowania lotów.
Żeby nie było, że interesują mnie tylko wyjazdy zagraniczne, tegoroczny weekend majowy także spędzę podróżując, ale po Polsce. A dokładniej, po mazurskich jeziorach, ponieważ wybieramy się z M. "na żagle". Nigdy wcześniej nie byłam na taki wyjeździe, ale biorąc pod uwagę relacje wielu znajomych, którzy żeglują od dawna, oraz fakt, że z M. zawsze dobrze się bawimy, zapowiada się kolejna świetna przygoda. Nie zrekompensuje mi ona w pełni łyńskiego obozu konnego, który będę musiała odpuścić w te wakacje, po raz pierwszy od 5 lat (jeśli praktyki w UK dojdą do skutku), ale nie można mieć wszystkiego.
Zapowiada się kolejny ciekawy rok 💗
Zapowiada się kolejny ciekawy rok 💗
Z góry sorki, bo może o tym pisałaś, ale byłaś już na takim normalnym Erazmusie (rok / pół roku)? Jak pamiętam moją uczelnię, to praktyki za granicą były rzadsze, ale na starszych latach studenci masowo wyjeżdżali na rok :)
ReplyDeleteChyba nie pisałam, ale mogę sama nie pamiętać :p
DeleteNie byłam i choć chętnie bym pojechała, to niestety jest to trudne organizacyjnie w przypadku mojej uczelni. Na praktyki można pojechać na własną rękę, a w przypadku wyjazdów na rok/semestr to uczelnie i szpitale przyjmują raczej tylko przyjezdnych z placówek, z którymi mają już podpisane odpowiednie porozumienia. Moja uczelnia ma tylko 1 miejsce anglojęzyczne do Norwegii gdzie zupełnie mnie nie ciągnie. Pozostałe wymagają znajomości niemieckiego, włoskiego lub hiszpańskiego, a ja niestety potrzebowałabym angielskiego lub ewentualnie francuskiego.
To szkoda, od nas sporo osób było we Włoszech w miejscach, gdzie wymagali angielskiego. Jeździli też masowo do Hiszpanii (ale nie wiem, z jakim językiem), Niemiec (niemiecki) i Finlandii (angielski). Ale praktyki to zawsze coś :D
DeleteNo niestety, to jedna z niewielu rzeczy, na które mogę ponarzekać w kontekście mojej uczelni. Z drugiej strony, takie wyjazdy wakacyjne dają mi możliwość pojechania w więcej różnych miejsc, co też jest super :)
Delete