Skip to main content

Abdukcja, indukcja, dedukcja, czyli alergologia w innej odsłonie.

Zrobiły mi się lekkie zaległości w pisaniu, bo od czasu alergologii zdążyłam już zakończyć kolejny blok, napisać 2 zaliczenia i rozpocząć farmakologię, ale postaram się to niedługo nadrobić.

Na mojej uczelni, pewnie podobnie jak na każdej, profesorów można podzielić na 3 główne typy:

Profesor JatujestembogiemJego zachowanie aż krzyczy "Jam tu panuję, a tyś jest nikim i żadne regulaminy uczelni, ani uwagi dziekana mnie nie obchodzą!". Typ najmniej lubiany przez studentów, ale też na szczęście zdecydowanie najrzadszy. Osobiście, ostatni raz miałam z takim do czynienia na drugim roku i miejmy nadzieję, że więcej nie będę musiała przez to przechodzić.

Profesor Wszechwiedzący-WszędobylskiZ minimum trzema specjalizacjami, milionem prac naukowych i po co najmniej kilku stażach zagranicznych. Do tego nierzadko lubiący występować na konferencja i w mediach. Wbrew pozorom, typ ten, mimo znacznie większych osiągnięć niż poprzedni, jest nieporównywalnie bardziej sympatyczny, otwarty na współpracę ze studentami i chętny do pomocy. Bez wątpienia, doskonałym przykładem przedstawiciela tej grupy jest mój ulubiony Profesor S.

Profesor Jedynejsłusznejspecjalizacji
Często ma na swoim koncie nie mniej osiągnięć niż typ drugi, natomiast ograniczają się one do jednej tylko specjalizacji, albo nawet tylko konkretnego, wąskiego jej wycinka. O swoich badaniach potrafi mówić godzinami, co na początku jest naprawdę interesujące, ale po kilku zajęciach robi się niesamowicie męczące. Profesor taki, na ogół nie praktykuje jako lekarz lub robi to niezmiernie rzadko, za to wie wszystko lepiej niż mówią oficjalne wytyczne i obowiązujące podręczniki. Przecież on tak przeczytał w najnowszych publikacjach, albo sam zbadał. Nieważne, że w praktyce klinicznej nie ma to jeszcze żadnego odzwierciedlenia, studenci na jego zajęcia mają umieć tak i koniec. Typ raczej "niegroźny", acz upierdliwy.

Wracając do alergologii, moje wprowadzenie jest oczywiście dużym uproszczeniem, ale ułatwi mi opis tego bloku, Profesor K. jest bowiem doskonałym przykładem przedstawiciela typu trzeciego. Pierwsze zajęcia rozpoczęły się seminarium. Dla większości osób, nawet takich, które nie miały nigdy do czynienia z tym przedmiotem, alergologia jest pojęciem znanym. W dzisiejszych czasach chyba każdy, albo ma na coś alergię, albo zna kogoś kto ma, albo ewentualnie wystarczy, że ogląda reklamy telewizyjne. Wydawać by się więc mogło, że studentów medycyny, którzy dodatkowo mieli już zajęcia z immunologii, dermatologii, medycyny rodzinnej i pediatrii, nic nie będzie w stanie zaskoczyć. Nic bardziej mylnego. Przez 2 godziny ani razu nie padły takie hasła jak "alergia", "nadwrażliwość" czy "uczulenie. O czym więc było? O zastosowaniu abdukcji, dedukcji i indukcji w medycynie, o starożytnych filozowach, EBM (Evidence Based Medicine), o tym że studenci nie identyfikują się ze swoją uczelnią, bo nie wiedzą czyjego jest imienia (podchwytliwe pytanie, ponieważ już od wielu lat niczyjego), ani jaka łacińska sentencja jest napisana na sztandarze. Powiem szczerze, że o ile nie zgadzam się z profesorem w tej ostatniej kwestii, to cała reszta problemów, które poruszył była bliska prawdy. Faktem jest, że sposób nauczania i podejścia do medycyny zmienia się na gorsze. Studentów coraz rzadziej zachęca się do samodzielnego, logicznego myślenia, a zamiast tego każe się uczyć rozwiązywania testów. Dodatkowo, ślepe podążanie za wytycznymi staje się standardem, który wyewoluował między innymi ze złego zrozumienia konceptu EBM, o czym wypowiadał się w artykułach sam twórca tego pojęcia. Zamiast indywidualnego podejścia do pacjenta są schematy, które jasne, w wielu sytuacjach przyspieszają i ułatwiają diagnostykę i leczenie, w sytuacjach zagrożenia życia usprawniają udzielanie pomocy, ale nie powinny być traktowane jako dogmat, bo każdy pacjent jest inny. Akurat w Polsce nie jest jeszcze aż tak źle w tym aspekcie, ale z tego co miałam okazję czytać to, im bardziej rozwinięty kraj, tym mniej ceni się czy nawet zezwala na samodzielne myślenie. Bo przecież trzeba wyrobić normy, odhaczyć odpowiednią ilość "klientów" i zadowolić administratorów szpitala, plasując się jak najwyżej w rankingach.
Zajęcia byłby zapewne mniej męczące, gdyby nie powtarzane przez profesora co drugie zdanie, pytanie "Zgoda?", na które każdorazowo oczekiwał potwierdzenia. Kolejne, prowadzone przez niego seminaria były dość podobne. Polegały głównie na mówieniu w kółko o tym samym, a najważniejszą informacją, którą mieliśmy wynieść z zajęć to fakt, że pytania na LEK i tematy prelekcji na konferencjach alergologicznych układają niekompetentni ludzi, którzy nie rozróżniają pojęć "alergia" i "uczulenie", więc my mamy tacy nie być i używać odpowiednich określeń.
Część ćwiczeniową zajęć prowadziły sympatyczne, młode lekarki. Mieliśmy okazję osłuchać kilku pacjentów z astmą, zebrać kilka niespecjalnie ciekawych wywiadów na temat przewlekłego nieżytu nosa i spojówek, które przydały mi się o tyle, że mogłam podsłuchać jakie leki są polecane i przepisywane na alergiczne zapalenie spojówek, na które w tym roku cierpię. Mogliśmy też zrobić sobie spirometrię i testy skórne punktowe. Jako, że sama od lat zmagam się z alergią, cieszyłam się zwłaszcza na tę drugą możliwość. Tak jak się spodziewałam, testy potwierdziły, że mam uczulenie na prawie wszystko co się da. Generalnie, największą korzyścią z bloku, była dla mnie darmowa i bezkolejkowa konsultacja alergologiczna, której potrzebowałam już od dawna. Na zakończenie było zaliczenie, które od lat wygląda tak samo, a mimo tego, średnio zdaje je w pierwszym podejściu ok. 5 osób na grupę. Profesor K. ma stałe 18 opisów przypadków, z których w sposób losowy wybiera 3. Teoretycznie każdy wie co trzeba napisać, żeby zdać, ale niestety tylko jedna z asystentek sprawdza w sposób na tyle wyrozumiały, że dopuszcza zrobienie błędu. Pozostała dwójka, w tym profesor, oblewają każdego kto zrobi choć jeden drobny błąd. Trzeba przyznać, że Profesor jest przynajmniej na tyle uczciwy, że już przed zaliczeniem zapowiada, że prawdopodobnie spotkamy się w dużym gronie na poprawie. Czego nie mówi, ale wszyscy wiedzą, to fakt, że dla niego jest to po prostu sposób na przedłużenie naszych zajęć o jedno spotkanie, które nie ma nic wspólnego z jakimkolwiek poprawianiem testu. Moja grupa nie była wyjątkiem, mimo że każdy wiedział na co zwracać uwagę i o czym koniecznie pamiętać, zdało 5 czy 6 osób, a w mailu z wynikami dostałam informację, że profesor zaprasza na obowiązkową "poprawę" wszystkich, którzy nie zdali, ale ci którym się udało też są mile widziani :P Jako, że należałam do większości, która nie miała wyboru, stawiłam się w ustalonym terminie, tylko po to, żeby usłyszeć m.in. że generalnie bardzo ładnie nam poszło, lepiej niż poprzedniej grupie i, że są nawet osoby, które dostały 4,5, no ale przecież szkoda by było przepuścić okazje do spotkania, więc takich też oblał. Taaak, to wiele wyjaśnia. Zaliczenie, poza częścią na ocenę, składało się także z 10 pytań zamkniętych, które sprawdzały naszą wiedzę z pierwszego seminarium i ogólną umiejętność wyciągania wniosków, dedukcji itp. Załapałam się na pochwałę, razem z 2 innymi osobami, za zdobycie najwyższej ilości punktów :D
Gdybym miała podsumować cały blok , powiedziałabym, że choć trochę upierdliwy, to był "niegroźny" i relatywnie przydatny, zwłaszcza dla osoby, zmagającej się z alergią. Pozostali pewnie bardziej się wynudzili, ale nikt nie wymagał od nas specjalistycznej wiedzy, tylko takie bardziej życiowej. Dowiedzieliśmy się jak radzić sobie w przypadku anafilaksji i jak postępować w najczęstszych postaciach alergii, a z tym, jak wspomniałam na początku wpisu, każdy w jakiejś formie miał, ma lub będzie miał do czynienia. Uważam, że to trochę tak jak z laryngologią czy medycyną rodzinną, nie każdy z nas zdecyduje się na taką specjalizację, ale dotyczy ona na tyle powszechnie występujących problemów, że warto mieć podstawową wiedzę, choćby na własny użytek :)

Comments

  1. Anonymous6/6/20

    Bardzo dobry wpis. Pozdrawiam serdecznie.

    ReplyDelete

Post a Comment

Popular posts from this blog

Kierunek Wyspy, czyli droga do stażu w Wielkiej Brytanii.

Już za kilka dni rozpoczynam ostatni rok studiów, ale jako, że lubię planować swoją przyszłość z wyprzedzeniem, moje myśli wybiegają o prawie rok do przodu, do czekającego mnie po szóstym roku stażu podyplomowego. Pozostając wierną maksymie, będącej nazwą mojego bloga ["Be brave, dream big."], moje plany dotyczące stażu wymagają trochę więcej zachodu i przemyśleń niż wybór miasta i szpitala w Polsce. Już kilka lat temu, zaraz po rozpoczęciu studiów, zaczęłam interesować się możliwościami kształcenia się za granicą. Ktoś mógłby mi wytknąć, że to niepatriotyczne z mojej strony, ale dla mnie najważniejsze jest to, aby uzyskać jak najlepszą możliwą edukację, a to gdzie będzie się to odbywać jest dla mnie sprawą drugorzędną. Swoje rozważania rozpoczęłam od Kanady, ponieważ przy wszystkich absurdach dzisiejszego świata, robi ona wrażenie bardzo stabilnego kraju, z dobrze prosperującym systemem ochrony zdrowia. Niestety, dostanie się tam na specjalizację (staż odbywa się u nich w ra

I rok w pigułce - anatomia i histologia.

Wakacje trwają w najlepsze, ledwo wróciłam z rodzinnego wyjazdu, a zaraz czeka mnie kolejny, tym razem ze znajomymi. Dzisiejszy dzień spędzam odpoczywając, ale ponieważ pojawiło się kilka próśb, stwierdziłam, że spróbuję stworzyć post, w którym podsumuję pierwszy rok studiów. Za każdym razem, gdy ktoś pyta mnie jak wyglądają studia medyczne, albo jak było na pierwszym roku, mam poważny problem z odpowiedzią. Mam dwie opcje, powiedzieć to co pierwsze przychodzi mi na myśl i zabrzmieć jak zbyt pewna siebie i przesadnie wyluzowana czy spróbować tak ubrać to w słowa, żeby brzmieć tak jak stereotypowy student medycyny powinien... Na szczęście należę do osób, które wolą być szczere niż brzmieć dobrze, więc prawie zawsze wybieram opcję nr 1. I rok, tak jak zapewne każdy inny, jest do przejścia. Co więcej, na mojej uczelni jest on całkiem przyjemny i zapewnia na tyle dużą ilość czasu wolnego, że starcza go na imprezy, sport, IFMSA, gotowanie(niektórzy lubią, ja jestem za leniwa :P), spot

II rok w pigułce - biochemia, fizjologia i patomorfologia.

Miałam poczekać z tym postem do wakacji, ale ponieważ mam trochę wolnego czasu (no dobra, wcale nie mam, ale tym większą mam ochotę na pisanie tutaj :P ), postanowiłam kontynuować tradycję i napisać podsumowanie przedmiotów z bieżącego roku. Ostrzegam, że pewnie znów się rozpiszę, jak w ubiegłym roku, ale postaram się pilnować i zawrzeć najważniejsze informacje bez zbędnej prywaty. BIOCHEMIA Jeśli komuś na pierwszym roku wydaje się, że anatomia jest trudna (ja od początku pisałam, że poza pierwszym miesiącem, dla mnie nie była), to niech lepiej przygotuje się na dużo "płaczu i zgrzytania zębami" na drugim roku. Może przemawia przeze mnie trochę niechęć do pewnych asystentów, ale przedmiot naprawdę nie należy do najprzyjemniejszych, ani lekkich. Obowiązującą literaturą jest najnowsze wydanie Harpera, oraz wybrane rozdziały z Angielskiego, wszystko jest szczegółowo opisane w pliku, dostępnym na stronie Zakładu. Jak to wszystko wygląda? W pierwszym semestrze odbywają się