Skip to main content

Po drugiej stronie kurtyny, czyli anestezjologia i intensywna terapia.

Tak to mnie dwa miesiące nie było, a jak mnie wena złapała to dwa wpisy w tydzień :D

Gdyby tak podliczyć praktyki i zajęcia na uczelni, to na przestrzeni ostatnich czterech lat spędziłam na bloku operacyjnym plus minus sześć miesięcy. Nie jest tajemnicą, że chirurgia to coś co uwielbiam i nigdzie nie czuję się tak dobrze jak przy stole operacyjnym, ze skalpelem w ręku. Tym razem przyszło mi jednak stanąć po drugiej stronie "kurtyny", czyli za głową pacjenta, na terytorium anestezjologów. Ilość żartów, dotyczących odwiecznej wojny między anestezjologiami i chirurgami jest prawdopodobnie nieskończona, sama nie raz byłam obiektem żartobliwych, uszczypliwych komentarzy, gdy z przekonaniem powtarzałam, że w przyszłości planuję zostać po stronie noży i haków. Nigdy nie były one jednak obraźliwe, tylko z humorem.

anesthesia
Chirurdzy i anestezjolodzy z przymrużeniem oka.

W oparciu o moje dotychczasowe doświadczenia, mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że uwielbiam anestezjologów. Może po prostu miałam szczęście i dobrze trafiłam. Począwszy od moich pierwszy praktyk, kiedy to właśnie oni zajęli się mną, gdy nie widziałam co ze sobą zrobić i nie tylko opowiedzieli mi o funkcjonowaniu bloku, ale także pozwolili spróbować pierwszej w życiu intubacji, po dzisiejsze zajęcia z rewelacyjną lekarką, która z entuzjazmem próbowała przekazać nam jak najwięcej praktycznych informacji, moje spotkania z anestezjologami zawsze były pozytywne. Oczywiście, czym innym jest relacja lekarz-student, a czym innym późniejsza codzienna współpraca, ale miałam okazję być świadkiem naprawdę chamskich i zupełnie zbędnych komentarzy ze strony chirurgów, także na własne oczy mogłam zobaczyć w jakiej atmosferze nie chcę w przyszłości pracować.
Przechodząc do samego bloku z anestezjologii i intensywnej terapii, to jego największym plusem była różnorodność (i 10-dniowe wolne, które nam zapewnił :P ). Pierwsze dwa dni zajęć były wspólne dla całej grupy i składały się z samych seminariów. Powiem szczerze, że już nie pamiętam czy były one ciekawe czy nie, ale mam notatki, więc raczej słuchałam z zaciekawieniem, a na pewno ze skupieniem. Choć nie planuję zagłębiać się zbyt szczegółowo w tę specjalizację, to uważam, że jako przyszły chirurg powinnam znać chociaż podstawy na przyzwoitym poziomie, bo będą one nierozłącznie związane z moją codzienną pracą. Zresztą uważam, że to naprawdę ciekawe zagadnienia. Po dwóch dniach teorii połowa grupy kontynuowała zajęcia, najpierw w jednym szpitalu, a później w drugim, a pozostali mieli wolne. Pierwotnie planowałam spędzić tydzień na oglądaniu seriali lub nauce angielskiego (egzamin, do którego muszę podejść zbliża się wielkimi krokami), ale nie pierwszy już raz dostałam zaproszenie, żeby odwiedzić znajomego zza granicy i postanowiłam w końcu z niego skorzystać. Decyzja okazała się trafiona, bo choć trzy dni spędzone po zachodniej stronie Odry były intensywne i dalekie od mojego tradycyjnego sposobu wypoczynku, to bardzo dobrze się bawiłam. Jednego dnia wybraliśmy się nawet na wycieczkę w góry, czego nie robiłam od lat, no bo kto to widział, żeby z własnej woli tak się męczyć :P Większość czasu spędziliśmy zwiedzając miasto, co w sumie też złożyło się w całkiem sporą liczbę przespacerowanych kilometrów. Aparat w moim telefonie nie grzeszy jakością, ale zrobiłam nawet kilka zdjęć, głównie z myślą o tym, żeby mieć co wysyłać mamie.





Jak to mówią, człowiek nie wielbłąd, pić musi.



Na rozgrzanie po górskim spacerze :D

Wyjazd był tylko rozgrzewką przed jeszcze bardziej intensywną częścią mojego wolnego, a wszystko dlatego, że zgłosiłam się do pracy na Cavaliadzie. Dla niezorientowanych, jest to ogromne, końskie wydarzenie, odbywające się corocznie w kilku miastach. Gdy byłam w liceum nigdy nie udało mi się wybrać, bo w ten sam weekend za każdym razem wypadały mi jakieś zawody, natomiast gdy wyjechałam na studia, było mi po prostu szkoda kasy, bo podróż i bilety wstępu byłyby sporym obciążeniem dla studenckiego budżetu. Na szczęście kolega, który także jest pasjonatem jeździectwa, podrzucił mi pomysł połączenia przyjemnego z pożytecznym i tak oto znalazłam się na imprezie, przez cztery dni obsługując strefę VIP, a przy okazji oglądając zawody i pokazy. Nie będę ukrywać, była to najbardziej intensywna praca w jakiejkolwiek byłam. Biorąc pod uwagę jaką planuję przyszłość zawodową to na pewno dobra lekcja. Nawet wakacyjne praktyki nie były tak męczące, choć zdarzało mi się spędzać cały dzień na bloku operacyjnym. Tutaj mój najkrótszy dzień pracy trwał 9h, pozostałe między 12h, a 15h. Ostatniego dnia, po raz pierwszy w życiu tak bardzo bolały mnie nogi, mimo wygodnych, płaskich butów. Oczywiście nie byłabym sobą, gdyby powstrzymało mnie to od udziału w imprezie pracowniczej, wydawanej przez organizatorów Cavaliady. Tańczyłam do prawie trzeciej nad ranem, zanim uznałam, że tym razem będzie to w pełni zrozumiałe, jeśli wrócę do domu trochę wcześniej niż z imprez studenckich. W związku z tym, że pracowaliśmy do niedzieli wieczorem, postanowiłam odpuścić poniedziałkowe zajęcia, bo po tak intensywnym "wolnym" naprawdę potrzebowałam dnia na relaks i powrót do mojego studenckiego miasta. Na szczęście prowadzący okazali się wyrozumiali i bez zbędnych pytań podbili mi kartę obecności, z zastrzeżeniem, że mam się ładnie przygotować na zaliczenie i późniejszy egzamin.
Wracając do anestezjologii, pierwsze dwa dni po wolnym zaczynaliśmy na bloku operacyjnym, towarzysząc lekarzom przy usypianiu pacjentów, a po przerwie szkoliliśmy się z ratownikami, przypominając sobie zasady ALS, czyli zaawansowanej pierwszej pomocy. Kolejne dwa były natomiast podzielone na dalszy ciąg zabaw z defibrylatorem na fantomach i na oddział intensywnej terapii. Pierwszy raz miałam okazję się na takowym znaleźć i muszę powiedzieć, że to chyba najbardziej przygnębiające miejsce w szpitalu. Nie chodzi o to, że pacjenci tam umierają, bo to i na internie, i na geriatrii czy onkologii się zdarza, bardziej chodzi o stan chorych. Atmosfera OIT jest spokojna i bezstresowa (oczywiście dopóki ktoś się nie "zatrzyma"), ale ci wszyscy zaintubowani, podłączeni do respiratorów ludzie, z których wielu, nawet jeśli nie jest w śpiączce farmakologicznej, pozostaje prawie zupełnie bez kontaktu, stanowią naprawdę przykry widok. Najbardziej szkoda mi było młodych osób z uszkodzeniami mózgu, których szanse na powrót do normalnego funkcjonowania są bliskie zeru. W sumie to nie tylko ich, ale także, a może nawet bardziej, ich rodzin, bo to na nich w takiej sytuacji spada ciężar odpowiedzialności, nieraz na lata. Część pacjentów po wyjściu z oddziału trafia na intensywną rehabilitację, która w minimalnym stopniu może poprawić ich stan, ale to nadal będzie osoba w stanie wegetatywnym lub głęboko upośledzona. Moją główną refleksją z zajęć było to, że jeśli kiedykolwiek miałabym mieć wypadek samochodowy czy jakikolwiek inny, to mam nadzieję, że zginę na miejscu. Wracając do lżejszych i przyjemniejszych tematów, ostatniego dnia mieliśmy seminarium z profesorem B., na którym omawialiśmy kwestię śmierci mózgu (wiem, miało być pozytywniej, zaraz będzie). Jest to jedyna okazja w trakcie całego bloku z anestezjologii, kiedy można zabłysnąć aktywnością na zajęciach i załapać się na zwolnienie z egzaminu, oczywiście z piąteczką. Znajomi z poprzednich grup, zapytani jak to zrobić, by stać się tym szczęśliwcem, odpowiedzieli, że najlepiej usiąść w pierwszym, ewentualnie drugim rzędzie oraz głośno i często wyrażać swoje opinie, o co profesor by nie pytał. Jako, że ja na zajęciach zazwyczaj właśnie to robię, bez względu na mój poziom wiedzy i "surowość" prowadzącego, nie trudno się dziwić, że bez większego wysiłku znalazłam się w tej garstce osób. Po seminarium mieliśmy jeszcze test z ALS, który wszyscy zdali bez większego problemu.
Ostatnie trzy dni bloku odbywały się w innym szpitalu i z punktu widzenia zdobywania praktycznych umiejętności, były jeszcze lepiej poprowadzone niż część pierwsza. W poniedziałek zajęła się nami pełna entuzjazmu anestezjolożka, która od wejścia zaczęła wydawać nam polecenia. Mi trafiło się wentylowanie pacjenta za pomocą worka samorozprężalnego, a co za tym idzie, także intubacja. Dotychczas miałam okazję spróbować tego samodzielnie tylko raz, w dodatku nieskutecznie (na praktykach po pierwszym roku, nie odsłoniłam wtedy dostatecznie wejścia do krtani i rurka trafiła do przełyku, zamiast tchawicy). Ćwiczyłam też wielokrotnie na fantomach, ale to zupełnie co innego, bo guma i plastik, z którego są one wykonane są znacznie sztywniejsze niż ludzkie tkanki. Podobnie jak w przypadku nauki szycia na świńskich nóżkach, żywy pacjent okazuje się później zaskakująco "prosty". Tym razem, co by nie było za łatwo, pacjentką okazała się lekarka, ale na szczęście byłam zbyt podekscytowana faktem, że mogę zaintubować, żeby o tym myśleć. Pod kontrolą, stojącej za moimi plecami Pani Doktor, wykonałam sama wszystkie czynności i tym razem z sukcesem. Dalszą część zajęć spędziliśmy zapoznając się z dostępnymi na bloku operacyjnym defibrylatorami (kto by pomyślał, że odczepienie łyżek może być takie problematyczne jak się nie zna sprzętu) oraz z gadżeciarskim USG, dedykowanym anestezjologom. Jest to sprzęt przeznaczony do wykonywania takich procedur jak lokalne bloki nerwów, dojścia dotętnicze itp., a od standardowego ultrasonografu różni się dostępnymi trybami, które są w stanie przeprowadzić przez procedurę nawet zupełnego amatora. Dzień drugi okazał się najkrótszym, ale też bardzo praktycznym. Prowadząca nie należała do najsympatyczniejszych, bo choć zgadzam się, że całkiem słusznie dostało nam się za to, że będąc na piątym roku, na pytanie czy umiemy przygotować leki i kroplówki, zareagowałyśmy komentarzem "w teorii tak, ale..." i zagubionymi minami, to mogła to skomentować z trochę mniejszą pretensją i wyrzutem. To nie do końca nasza wina, że większość lekarzy na zajęciach nie daje nam nic zrobić samodzielnie. Tak czy inaczej zajęcia były bardzo treściwe, mimo, że już po 1,5h zostałyśmy puszczone do domu. Każda z nas musiała przygotować jakieś leki bądź wlewy, jedna koleżanka miała okazję zaintubować, inna ustawiała parametry respiratora, a wszystkie brałyśmy udział w omawianiu klasyfikacji pacjentki do zabiegu, jej wyników itd. Ostatni dzień bloku mieliśmy spędzić z profesorem Ż. na intensywnej terapii, ale w związku z jego nieobecnością, zajął się nami inny lekarz, który co ciekawe, ma podwójną specjalizację z anestezjologii i medycyny sądowej. Zostałyśmy wysłane do zbadania dwóch pacjentów, oboje alkoholicy, odratowani po NZK (=nagłe zatrzymanie krążenia). Jako, że wśród kręcących się na oddziale stażystów był mój znajomy i jeden z chorych akurat jemu "podlegał" to miałyśmy okazję zobaczyć jak prawidłowo zrobić badanie neurologiczne, plus przejrzeć dokumentację medyczną. Później spędziłyśmy godzinę w pokoju lekarzy, słuchając jak nasi starsi koledzy referują swoich pacjentów, włączając się co jakiś czas, by odpowiedzieć na pytania. Gdy już zaczynało się robić strasznie nudno, jeden z asystentów powiedział, że możemy iść sobie na długą przerwę, a potem gdzie nam się podoba, w domyśle po prostu do domu. Tym samym zakończyłam swoją przygodę z anestezjologią, wszystkie ćwiczenia zaliczone, egzamin z głowy, żyć nie umierać :D Jest mi to podwójnie na rękę, bo już wiadomo, że wypada on w czerwcu w trakcie jednego z najbardziej wymagających bloków piątego roku, neurologii. Od jutra zaczynamy zajęcia z położnictwa, które trwają aż do Świąt, a że odbywają się w innym mieście to czeka mnie poranne jeżdżenie. Dobrze, że chociaż na 8:30, a nie na 8:00.

Comments

Popular posts from this blog

Kierunek Wyspy, czyli droga do stażu w Wielkiej Brytanii.

Już za kilka dni rozpoczynam ostatni rok studiów, ale jako, że lubię planować swoją przyszłość z wyprzedzeniem, moje myśli wybiegają o prawie rok do przodu, do czekającego mnie po szóstym roku stażu podyplomowego. Pozostając wierną maksymie, będącej nazwą mojego bloga ["Be brave, dream big."], moje plany dotyczące stażu wymagają trochę więcej zachodu i przemyśleń niż wybór miasta i szpitala w Polsce. Już kilka lat temu, zaraz po rozpoczęciu studiów, zaczęłam interesować się możliwościami kształcenia się za granicą. Ktoś mógłby mi wytknąć, że to niepatriotyczne z mojej strony, ale dla mnie najważniejsze jest to, aby uzyskać jak najlepszą możliwą edukację, a to gdzie będzie się to odbywać jest dla mnie sprawą drugorzędną. Swoje rozważania rozpoczęłam od Kanady, ponieważ przy wszystkich absurdach dzisiejszego świata, robi ona wrażenie bardzo stabilnego kraju, z dobrze prosperującym systemem ochrony zdrowia. Niestety, dostanie się tam na specjalizację (staż odbywa się u nich w ra

I rok w pigułce - anatomia i histologia.

Wakacje trwają w najlepsze, ledwo wróciłam z rodzinnego wyjazdu, a zaraz czeka mnie kolejny, tym razem ze znajomymi. Dzisiejszy dzień spędzam odpoczywając, ale ponieważ pojawiło się kilka próśb, stwierdziłam, że spróbuję stworzyć post, w którym podsumuję pierwszy rok studiów. Za każdym razem, gdy ktoś pyta mnie jak wyglądają studia medyczne, albo jak było na pierwszym roku, mam poważny problem z odpowiedzią. Mam dwie opcje, powiedzieć to co pierwsze przychodzi mi na myśl i zabrzmieć jak zbyt pewna siebie i przesadnie wyluzowana czy spróbować tak ubrać to w słowa, żeby brzmieć tak jak stereotypowy student medycyny powinien... Na szczęście należę do osób, które wolą być szczere niż brzmieć dobrze, więc prawie zawsze wybieram opcję nr 1. I rok, tak jak zapewne każdy inny, jest do przejścia. Co więcej, na mojej uczelni jest on całkiem przyjemny i zapewnia na tyle dużą ilość czasu wolnego, że starcza go na imprezy, sport, IFMSA, gotowanie(niektórzy lubią, ja jestem za leniwa :P), spot

II rok w pigułce - biochemia, fizjologia i patomorfologia.

Miałam poczekać z tym postem do wakacji, ale ponieważ mam trochę wolnego czasu (no dobra, wcale nie mam, ale tym większą mam ochotę na pisanie tutaj :P ), postanowiłam kontynuować tradycję i napisać podsumowanie przedmiotów z bieżącego roku. Ostrzegam, że pewnie znów się rozpiszę, jak w ubiegłym roku, ale postaram się pilnować i zawrzeć najważniejsze informacje bez zbędnej prywaty. BIOCHEMIA Jeśli komuś na pierwszym roku wydaje się, że anatomia jest trudna (ja od początku pisałam, że poza pierwszym miesiącem, dla mnie nie była), to niech lepiej przygotuje się na dużo "płaczu i zgrzytania zębami" na drugim roku. Może przemawia przeze mnie trochę niechęć do pewnych asystentów, ale przedmiot naprawdę nie należy do najprzyjemniejszych, ani lekkich. Obowiązującą literaturą jest najnowsze wydanie Harpera, oraz wybrane rozdziały z Angielskiego, wszystko jest szczegółowo opisane w pliku, dostępnym na stronie Zakładu. Jak to wszystko wygląda? W pierwszym semestrze odbywają się