Skip to main content

Gwoździe, druty, śrubokręty, czyli mechanik na bloku operacyjnym.

Jak można było się spodziewać, praktyki lecą mi niesamowicie szybko. Niby mam jeszcze przeszło miesiąc, ale to oznacza, że jestem tutaj już czwarty tydzień, czego zupełnie nie czuję. Po okresie adaptacji, zarówno do brytyjskiego akcentu jak i samego szpitala i pracujących tu lekarzy, czuję się jak u siebie, zwłaszcza gdy jestem na bloku operacyjnym, który nadal pozostaje moim ulubionym miejscem i pewnie będą musiały minąć lata, żeby cokolwiek się w tej kwestii zmieniło :D Poznałam już wszystkich specjalistów ortopedii dziecięcej, z czego z trójką konsultantów spędziłam na tyle dużo czasu, że wiedzą, że zawsze jestem chętna do udziału w operacjach i generalnie aktywnego uczestnictwa w tym co się dzieje. W poniedziałek po raz pierwszy miałam okazję pomagać w realizacji całej listy zabiegów na dany dzień, co oznaczało mycie się do 5 operacji i doprowadziło do uświadomienia sobie, po raz kolejny zresztą, jak niezbędne jest posiadanie kremu do rąk w torebce (w Polsce zawsze takowy noszę, ale tutaj nie zabrałam). Konsultantka, pod której opieką tego dnia byłam, stwierdziła, że nie ma potrzeby, żeby ona brała udział w zabiegach, skoro są one niewielkie, a jest obecny rezydent i ja. Dzięki temu miałam okazję naprawdę dużo zrobić. Wyciąganie drutów, wykręcanie śrub z kości, kto by pomyślał, że to taka dobra zabawa :D 

Sprzęty lekkiego kalibru.

Oczywiście, dr Sh. nie zostawiła nas samych sobie i co jakiś czas pojawiała się na sali, sprawdzić czy wszystko jest w porządku, ale nic poza tym. Dla niej to też było spore ułatwienie pracy, bo mogła w tym czasie zająć się dokumentacją i pacjentami na oddziale, dzięki czemu wszystko posuwało się szybciej do przodu.
Im dłużej tu jestem i im więcej o tym myślę, tym bardziej dociera do mnie jak bardzo tak naprawdę nie mam pojęcia co chcę robić po studiach. To, że musi to być specjalizacja, umożliwiająca mi spędzanie czasu na bloku operacyjnym nie podlega wątpliwości, ale wszystko było znacznie prostsze, gdy jedyne z czym miałam do czynienia była chirurgia ogólna. Przez pierwsze 3 lata studiów, na pytanie "to jaka specjalizacja po?", odpowiadałam dość ogólnikowo "chirurgia" i nie wdawałam się w szczegóły. Im więcej oddziałów odwiedzam, tym dalej jestem od sprecyzowanie co kryje się pod tym szerokim hasłem. Obecnie jestem zachwycona ortopedią (no dobra, byłam nią zachwycona już po pierwszym roku, kiedy to na praktykach mogłam po raz pierwszy w życiu umyć się do operacji i asystować do zabiegu wstawienia endoprotezy biodra, w towarzystwie świetnego ortopedy, którego podejście, mimo wielu lat pracy, wciąż było pełne entuzjazmu), ale jeśli mam być szczera, takie na przykład zajęcia na urologii też mi się podobały. O ile jestem w stanie wyliczyć całkiem sporo specjalizacji, które zupełnie mnie nie interesują, to wcale nie czuję żeby przybliżało mnie to do ostatecznej decyzji. Dobrze, że mam jeszcze co najmniej 2 lata na myślenie nad tym.
Dni spędzone w klinice także są zaskakująco ciekawe. Miałam okazję zobaczyć kolejne rzadkie przypadki, miedzy innymi dziewczynkę z zespołem McCune'a-Albright. Pacjentka znalazła się na oddziale ze względu na złamanie kości ramiennej. W związku z tym, że zespół charakteryzuje się dysplazją włóknistą w obrębie wielu kości, na ogół po jednej stronie ciała, a w jej przypadku złamanie dotyczyło właśnie zmienionego obszaru, musiało ono zostać zaopatrzone chirurgicznie. Innymi typowymi objawami są plamy typu "café au lait" (czyli koloru kawy z mlekiem) na skórze, również występujące jednostronnie i zaburzenia hormonalne, na ogół manifestujące się przedwczesnym dojrzewaniem płciowy. Kolejnym ciekawym przypadkiem był chłopiec z zespołem Peters Plus, na który na ogół składają się anomalie w budowie oka, dysmorficzne rysy twarzy, rozszczep wargi lub podniebienia, opóźnienie w rozwoju fizycznym i psychicznym, niski wzrost i krótkie kończyny dolne. Nie mogę sobie przypomnieć z jakiego powodu był on na oddziale, ale chyba nie było to związane z jego chorobą podstawową. Oczywiście, poza rzadkim przypadkami, większość pacjentów przychodzących do poradni i leżących na oddziale znajduje się tam z powodu bardziej powszechnych, ortopedycznych problemów. Dzieciaki z połamanymi rękoma i nogami, parę przypadków zapaleń kości, zainfekowanych bądź zmiażdżonych paznokci, trochę maluchów obserwowanych bądź leczonych zachowawczo z powodu dysplazji bioder itp. W związku z tym, że jak zawsze większość czasu spędzam na bloku operacyjnym, nie mam okazji do zbyt wielu rozmów z pacjentami, ale tego mam aż nadto na zajęciach w Polsce. Do tego, słuchanie pielęgniarek i lekarzy jest wystarczającym treningiem dla mojego angielskiego. W zeszłym tygodniu utwierdziłam się w przekonaniu, że naprawdę udało mi się przyzwyczaić do akcentu, bo nie dość, że rozumienie rozmów wokół mnie nie wymaga już ode mnie ciągłego skupienia, to do tego, jak odpaliłam odcinek brytyjskiego serialu, który normalnie oglądam z angielskimi napisami, to dopiero po 40 minutach zorientowałam się, że oglądam bez nich. Fakt, że główna bohaterka jest z Manchesteru na pewno ułatwił sprawę, bo to moja okolica :D
W tym tygodniu i tak rozmawiałam z pacjentami całkiem sporo, bo jedno popołudnie spędziłam w "Klinice Złamań", ale zamiast jak dotychczas, siedzieć z lekarzem w gabinecie, byłam w innej części korytarza, gdzie jest jeden, wspólny pokój, z którego wszyscy lekarze korzystają do analizowania zdjęć RTG i nagrywania notatek. Pacjent sadzany jest natomiast w jednym z wolnych gabinetów i ten lekarz, który nie jest zajęty w danej chwili, idzie z nim porozmawiać. Doktor Sh. zaproponowała, że mogę pójść sama, a później zdać jej relację z tego, co się dowiedziałam. Ponownie, ułatwiło jej to pracę, bo mogła w tym czasie uzupełniać dokumentację. Mam wrażenie, że ona jako jedyna z trzech konsultantów, z którymi dotychczas spędziłam czas, umie zrobić ze mnie realny pożytek :P Przy okazji, nauczyłam się jak ważne jest, aby przed rozmową upewnić się czy ma się właściwego pacjenta. Po pokazaniu nazwiska na karcie wizyty, zostałam pokierowana przez pielęniarza do jednego z gabinetów. Nie zastanawiając się nad tym, założyłam, że jest tam właściwy pacjent, skoro tam mnie wysłano. Dopiero po wymianie kilku zdań zdałam sobie sprawę, że coś mi nie pasuje, bo osoba, którą miałam zbadać, miała mieć złamanie w innej cześć ręki. Oczywiście, po dopytaniu, okazało się, że to zupełnie inne dziecko i ktoś po prostu umieścił je w niewłaściwym pomieszczeniu. Drobne i niegroźne niedopatrzenie, ale gdyby pacjent wymagał wykonania jakiejś procedury nie byłoby już tak wesoło. Tak się złożyło, że tego samego wieczora, kiedy rozmawiałam z moją współlokatorką, opowiedziała mi ona o niedopatrzeniu znacznie większego kalibru, które na szczęście też skończyło się dobrze, ale potencjalne mogło doprowadzić do poważniejszych problemów. Chodziło o wykonanie embolizacji tętniaka mózgu przez radiologa interwencyjnego, który przez pomyłkę kazał on przywieźć nie tego pacjenta, którego miał planowo operować. Na szczęście ten drugi wymagał tego samego zabiegu, więc jedyną konsekwencją była niewłaściwa kolejność zabiegów, ale nie była ona przypadkowo ustalona, jako że jeden z pacjentów był w poważniejszym stanie. Moja rozmowa z nie tym pacjentem co trzeba brzmi przy tym jak drobiazg, ale i tak mam nauczkę na przyszłość.
Końcówkę tygodnia spędziłam na bloku operacyjnym, ponownie wpadając w tryb pracoholika. W czwartek wyszłam ze szpitala koło godz. 20, bo popołudniu mój opiekun miał ciekawą operację biodra, w której chciałam uczestniczyć. Nie porobiłam zbyt wiele, poza standardowym trzymaniem haków, ssaka czy koagulowaniem, ale mogłam dużo zobaczyć. Sam zabieg trwał blisko 4h, po czym zostałam zagadana przez dr D, stąd taka późna godzina powrotu do domu. Wieczór spędziłam rozłożona w fotelu, narzekając jak bardzo bolą mnie nogi. Dziś skończyłam trochę wcześniej, bo koło godz. 17:30. Znów realizowałam listę z dr Sh. i ponownie miałam okazję sporo zrobić. Usunęłam 10 śrub i przymocowane przez nie płytki z kości przedramienia, po czym zaszyłam ranę, wyjęłam druty z kości łokciowej, wykonałam iniekcje z botoksu do nadmiernie napiętych mięśni, które powodowały niewłaściwe ułożenie nóg i uniemożliwiały dziecku naukę chodzenia. Podczas tego ostatniego, udało mi się nawet za pierwszym razem trafić w odpowiednie mięśnie, za co zostałam pochwlona przezdr Sh, której na drugiej nodze nie poszło tak szybko. Oczywiście, prawda jest taka, że miałam jedynie dość mgliste pojęcie gdzie mam celować, także szczęście początkującego, albo raczej po prostu moje standardowe szczęście, ale i tak miło usłyszeć pozytywny komentarz. Dziś załapałam się nawet na dwa, drugi dotyczył moich szwów i, jako że naprawdę trochę czasu już spędziłam nad ich nauką, był dla mnie tym bardziej znaczący :) Jakby mój dzień i bez tego nie był udany, to jedna z pielęgniarek/instrumentariuszek przyniosła przepyszne ciasto, na które się załapałam <3

Najsłodsze ciasto jakie kiedykolwiek jadłam, co z moich ust naprawdę o czymś świadczy.

Po prawie 4 tygodniach pobytu, nadal podtrzymuję to co napisałam wcześniej, że szpitale w Wielkiej Brytanii naprawdę nie różnią się za bardzo od tych w Polsce. Oczywiście są to obserwacje oparte tylko i wyłącznie na pobycie w jednym szpitalu klinicznym, więc nie twierdzę, że dotyczy to całej Anglii, na pewną są tutaj także dużo większe i bardziej nowoczesne szpitale, niż ten, w którym robię praktyki, ale i w Polsce można takie znaleźć. Co więc jest inne niż u nas? Myślę, że rzeczą, która najbardziej rzuciła mi się w oczy jest podejście lekarzy i reszty personelu, zarówno do pacjentów jak i do siebie nawzajem. To nie tak, że wszyscy się tutaj kochają, ale okazuje się, że Brytyjczycy są naprawdę zaskakująco mili. Czy może raczej uprzejmi, z braku lepszego słowa (chyba najlepiej oddaje to angielskie "polite"). Dotychczas myślałam, głównie w oparciu o żarty w internecie (ale z niczego się one nie wzięły), że tylko Kanadyjczycy przepraszają wszystkich za wszystko. Okazuje się, że Brytyjczycy także tacy są. Kolejną różnicą, dotyczącą życia szpitalnego, ale nie tylko, jest sposób ubierania się. Wskazane jest, aby zarówno dzieci, chodzące do szkoły, jak i studenci przychodzący do szpitala nosili  "smart clothes" czyli odpowiednik naszego "stroju galowego". Żle widziane jest noszenie jeansów czy T-shirtów. W przypadku studentów medycyny i lekarzy jest to o tyle zasadne, że nikt nie nosi tutaj białych fartuchów. Chirurdzy mają trochę łatwiej, bo i tak przebierają się w scrubsy i chodzą w nich wszędzie, nie dbając specjalnie o kwestie roznoszenie bakterii, ale pozostali chodzą po szpitalu w tym w czym przyszli, w przeciwieństwie do reszty personelu medycznego, noszącego coś na kształt mundurków. 

Żeby nie było, że żyję tylko i wyłącznie medycyną (choć coś w tym jest, jak zawsze w trakcie ciekawych praktych), korzystając z ładnej pogody dalej poznajemy okoliczne miejscowości z moimi współlokatorami. E. już co prawda wyjechała, bo robiła tylko miesiąc praktyk, a zaczęła przed moim przyjazdem, ale nadal mieszkam z parą studentów z Niemiec (z czego dziewczyna tylko tam studiuje, a pochodzi z Bułgarii). 






Na nadchodzące weekendy mamy w planach trochę większe wyjazdy, w tym wypad do parku rozrywki Alton Towers, którego już nie mogę się doczekać. Fakt, że dzięki uprzejmości mojego lekarza nadzorującego, miałam szczęście załapać się na darmowe bilety dla mnie i moich współlokatorów na pewno nie przeszkadza :)

Comments

  1. Anonymous4/8/18

    Ortopedia w pełnej krasie - i jeden z pierwszych gwoździ śródszpikowych
    https://www.youtube.com/watch?v=tCYrzva9mx4

    ReplyDelete
    Replies
    1. Co prawda nie znam niemieckiego, ale jedno co na pewno mogę powiedzieć, to że narzędzia w ortopedii nie zmieniły się za bardzo przez te ostatnie 70 lat :P

      Delete
  2. Anonymous18/8/18

    Zrobisz wpis o sesji na IV roku ? :) Mogłabyś jeszcze zrobić jakiś wpis podsumowujący z ‚radami’ na których blokach testy są niezbyt wymagające i powtarzające się, a gdzie warto uczyć się na bieżąco i z czego (prezki? Skrypt? Ksiazki?). Takie podsumowanie roku.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Pomyślę nad tym, ale nic nie obiecuję, bo o ile po pierwszych 3 latach robiłam takie wpisy, głównie ze względy na to, że wszystkie "duże" przedmioty były rozciągnięte na cały rok, tak teraz po każdym bloku starałam się opisać co i jak, więc głównie bym się powtarzała ;) Każdy wpis jest oznaczony tagami, więc znalezienie informacji o tym na co warto się uczyć, a co można sobie trochę odpuścić powinno być w miarę proste :P

      Delete
  3. Ciekawy artykuł. Mój tato kilka lat temu miał operację kolana i wstawioną endoprotezę. Wcześniej bardzo się męczył i ledwo mógł chodzić. Chodząc cały czas kulał. Pamiętam, że było mi go bardzo szkoda. Po operacji musiał trochę się przyzwyczajać, ale teraz chodzenie nie sprawia mu bólu. Znalazłam ostatnio podobny post na http://piszemyozdrowiu.pl. Cieszę się, że pisze się na ten temat. Wiele osób szczególnie w starszym wieku może nawet nie wiedzieć o takich zabiegach

    ReplyDelete

Post a Comment

Popular posts from this blog

Kierunek Wyspy, czyli droga do stażu w Wielkiej Brytanii.

Już za kilka dni rozpoczynam ostatni rok studiów, ale jako, że lubię planować swoją przyszłość z wyprzedzeniem, moje myśli wybiegają o prawie rok do przodu, do czekającego mnie po szóstym roku stażu podyplomowego. Pozostając wierną maksymie, będącej nazwą mojego bloga ["Be brave, dream big."], moje plany dotyczące stażu wymagają trochę więcej zachodu i przemyśleń niż wybór miasta i szpitala w Polsce. Już kilka lat temu, zaraz po rozpoczęciu studiów, zaczęłam interesować się możliwościami kształcenia się za granicą. Ktoś mógłby mi wytknąć, że to niepatriotyczne z mojej strony, ale dla mnie najważniejsze jest to, aby uzyskać jak najlepszą możliwą edukację, a to gdzie będzie się to odbywać jest dla mnie sprawą drugorzędną. Swoje rozważania rozpoczęłam od Kanady, ponieważ przy wszystkich absurdach dzisiejszego świata, robi ona wrażenie bardzo stabilnego kraju, z dobrze prosperującym systemem ochrony zdrowia. Niestety, dostanie się tam na specjalizację (staż odbywa się u nich w ra

I rok w pigułce - anatomia i histologia.

Wakacje trwają w najlepsze, ledwo wróciłam z rodzinnego wyjazdu, a zaraz czeka mnie kolejny, tym razem ze znajomymi. Dzisiejszy dzień spędzam odpoczywając, ale ponieważ pojawiło się kilka próśb, stwierdziłam, że spróbuję stworzyć post, w którym podsumuję pierwszy rok studiów. Za każdym razem, gdy ktoś pyta mnie jak wyglądają studia medyczne, albo jak było na pierwszym roku, mam poważny problem z odpowiedzią. Mam dwie opcje, powiedzieć to co pierwsze przychodzi mi na myśl i zabrzmieć jak zbyt pewna siebie i przesadnie wyluzowana czy spróbować tak ubrać to w słowa, żeby brzmieć tak jak stereotypowy student medycyny powinien... Na szczęście należę do osób, które wolą być szczere niż brzmieć dobrze, więc prawie zawsze wybieram opcję nr 1. I rok, tak jak zapewne każdy inny, jest do przejścia. Co więcej, na mojej uczelni jest on całkiem przyjemny i zapewnia na tyle dużą ilość czasu wolnego, że starcza go na imprezy, sport, IFMSA, gotowanie(niektórzy lubią, ja jestem za leniwa :P), spot

II rok w pigułce - biochemia, fizjologia i patomorfologia.

Miałam poczekać z tym postem do wakacji, ale ponieważ mam trochę wolnego czasu (no dobra, wcale nie mam, ale tym większą mam ochotę na pisanie tutaj :P ), postanowiłam kontynuować tradycję i napisać podsumowanie przedmiotów z bieżącego roku. Ostrzegam, że pewnie znów się rozpiszę, jak w ubiegłym roku, ale postaram się pilnować i zawrzeć najważniejsze informacje bez zbędnej prywaty. BIOCHEMIA Jeśli komuś na pierwszym roku wydaje się, że anatomia jest trudna (ja od początku pisałam, że poza pierwszym miesiącem, dla mnie nie była), to niech lepiej przygotuje się na dużo "płaczu i zgrzytania zębami" na drugim roku. Może przemawia przeze mnie trochę niechęć do pewnych asystentów, ale przedmiot naprawdę nie należy do najprzyjemniejszych, ani lekkich. Obowiązującą literaturą jest najnowsze wydanie Harpera, oraz wybrane rozdziały z Angielskiego, wszystko jest szczegółowo opisane w pliku, dostępnym na stronie Zakładu. Jak to wszystko wygląda? W pierwszym semestrze odbywają się