Skip to main content

Szpitalne kontrasty i przepiękne widoki, czyli praktyki w Meksyku - cześć druga

Zgodnie z obietnicą, czas na wpis o meksykańskim szpitalu.
Praktyki oficjalnie rozpoczynałyśmy w poniedziałek, ale ze względu na tańsze loty dotarłyśmy do Tuxtli trochę później.  Gdy w środę pierwszy raz poszłam do szpitala, wszystko wydawało się bardzo nowoczesne i profesjonalnie zorganizowane. Co prawda, trochę zaskoczył mnie fakt, że nasi koledzy z Meksyku kazali nam jechać z domów już w białych strojach i butach na oddział, ale ponieważ tego dnia podwozili nas samochodami z klimatyzacją, za wiele się nad tym nie zastanawiałam. Dopiero później okazało się, że tutaj to jest zupełnie normalne, że studenci i lekarze jeżdżą zatłoczonymi busikami w białych strojach, w których później chodzą do pacjentów, no cóż...
Na miejscu zabrano nas do działu kadr, gdzie zrobiono nam zdjęcia do identyfikatorów, które na miejscu przygotowano i ładnie zalaminowano. Później zaprowadzono nas do lekarki, która miała być odpowiedzialna za ustalenie z nami planu. No i tu się zaczął problem. Okazało się, że nie mówi ona po angielsku, a ani M., ani ja nic nie rozumiałyśmy po hiszpańsku. Ostatecznie poddała się i odesłała nas do pokoju rezydentów, gdzie była oprócz tego jedna stażystka, jako jedyna znająca angielski. W pomieszczeniu czekało nas kolejne zaskoczenie, otóż meksykańscy rezydenci piszą dokumentację medyczną na maszynach do pisania!



Cały szpital robi wrażenie bardzo nowoczesnego, więc był to zaskakujący element. Od stażystki dowiedziałyśmy się trochę o tym jak wygląda praca w szpitalu. Lekarze pracują  więcej godzin niż w Polsce, a im niżej jesteś postawiony w "hierarchii", tym wcześniej rozpoczynasz pracę. I tak, stażyści i najmłodsi rezydenci, zaczynają swoją zmianę o 4 rano. Starsi rezydenci o 5, a specjaliści przychodzą około 6. Zmiana trwa do godziny 16, bez względu na to, o której się ją zaczyna. Jeśli rano nie zdążyło się wypełnić wszystkich papierów, albo wpadnie jakaś operacja, to zostaje się dłużej. Dodatkowo, mają oni obowiązkowe nocne dyżury, które trwają 24h, po czym muszą zostać na dziennej zmianie, więc całość trwa 34-36h. Wiem, że w Polsce też zdarza się, że lekarze pracują przez tyle godzin, ale tutaj nie mają oni nawet możliwości zdrzemnięcia się przez 10min, miejsca do spania są dostępne tylko dla specjalistów.
Ze względu na nasz brak znajomości hiszpańskiego, pierwszego dnia głównie się nudziłyśmy. Najbardziej interesującym wydarzeniem było pójście do pacjentki, chorujacej na raka piersi. Co prawda, nie byłam jeszcze na oddziale onkologicznym w Polsce, ale jestem prawie pewna, że tak zaawansowanych zmian, nie będę już miała okazji zobaczyć. Guz był tak duży, że zajęta pierś była co najmniej dwa razy większa od zdrowej, do tego mnóstwo tkanki nekrotycznej i ropnii. Nie wyglądało, ani nie pachniało to zbyt przyjemnie, musiało także mocno boleć, a pacjentka mimo tego była niesamowicie sympatyczna i uśmiechnięta. Gdy okazało się, że ma na imię tak samo jak M., stwierdziła, że koniecznie muszą zrobić sobie razem zdjęcie.
Kolejnego dnia praktyk poszłaśmy w moje ulubione miejsce, na blok operacyjny. Znów, z jednej strony nowoczesny wygląd, wydawać by się mogło, że nowoczesne sprzęty, a z drugiej, płyny trzymane w szklanych flakonach, jak jakieś eliksiry :P 



Na początku wydawało nam się, że nikt nie mówi po angielsku, na szczęście z czasem okazało się, że sporo lekarzy ma przynajmniej podstawy, a niejeden z nich mówi całkiem dobrze, tylko trzeba było ich trochę rozkręcić :D
W Meksyku, na oddziale Chirurgii Ogólnej, leżą znacznie bardziej zróżnicowane przypadki niż w Polsce, a blok operacyjny jest wspólny dla wielu oddziałów, dzięki czemu mam okazję zobaczyć sporo operacji, których nigdy dotychczas nie widziałam. Na początek poszłaśmy na otwartą cholecystektomię, przy której asystowałam (mimo, że w szpitalu posiadają sprzęt do laparoskopii, to używają go bardzo rzadko), później na kranitomię, przy której asystowała M., a także operację jelit kilkutygodniowego niemowlaka. W kolejnych dniach widziałam: usunięcie guza piersi, nefrektomię, dwie operacje ortopedyczne, kolejną cholecystektomię, plastykę brzucha, appendektomię, zabieg rekonstrukcyjny zrośniętych palców dłoni i kilka innych. Niestety, póki co nie udało nam się więcej razy umyć do operacji, bo jest tu trochę meksykańskich studentów i to oni mają pierwszeństwo :( Jutro zostajemy na nocnej zmianie, może wtedy będziemy miały szansę :)
Generalnie, jeśli chodzi o funkcjonowanie bloku operacyjnego, oddziału i chyba całego szpitala, to co najbardziej odróżnia go od tego jak to wygląda w Polsce, jest inna atmosfera. Tutaj nie ma pośpiechu, co powoduje, że operacje często muszą odbywać się w nocy i częściowo wyjaśnia długie godziny, które lekarze spędzają w szpitalu. W Polsce blok operacyjny jest bardziej efektywny, ale też ma swoje minusy, atmosfera jest znacznie bardziej napięta niż tutaj. Może to ja źle trafiałam, ale wydaje mi się, że jednak nie dane mi będzie zobaczyć w Polsce chirurgów śpiewających tenorem podczas przygotowywania pacjentów do zabiegu czy lekarki kołyszącej się i podśpiewującej, do puszczonej na pełen regulator muzyki, podczas zakładania szwów :D Na polskich blokach operacyjnych spotkałam się z cichą muzyką w tle, ale tutaj to jest wyższy level. Kolejną różnicą są na pewno braki w sprzęcie, jak już wspomniałam, choć mają tu sprzęt do laparoskopii to bardzo ograniczone materiały, powodują, że zaskoczył się go używa, brak także narzędzi typu ... więc przy recepcji jelit konieczne jest szycie "na piechotę". Mimo różnic, przebieg większości operacji jest taki sam, septyka i aseptyka jest na podobnym poziomie, choć czasem mniej restrykcyjne przestrzegana, starsi chirurdzy raczej chętnie pozwalają rezydentom na doskonalenie swoich umiejętności, nie tylko poprzez asystowanie, ale także samodzielne prowadzenie operacji, pod odpowiednią kontrolą. O! I klimatyzacja na salach jest równie bardzo rozkręcona jak w Polsce, co w połączeniu z upałem na dworze, przypłaciłam przeziębieniem, z którego już na szczęście wychodzę.
Czas, którego nie spędzamy w szpitalu, przeznaczamy na wycieczki po Chiapas. W ten weekend, gdy już udało nam się wszystkim wstać po piątkowej, integracyjnej imprezie, pojechaliśmy do pobliskiej miejscowości Chiapa de Corzo, z której wypłynęliśmy na dwugodzinną wycieczkę Kanałem Del Sumidero. Chyba tylko zdjęcia mogą oddać jak piękne widoki mogliśmy oglądać. 



Po powrocie na suchy ląd, pooglądaliśmy pamiątki i poszliśmy na obiad do restauracji z tradycyjnymi, lokalnymi potrawami. Znów napoje smakowały mi bardziej niż danie główne, ale tym razem trafiłam także na pyszna zupę.




Następnego dnia wybraliśmy się trochę dalej, zobaczyć wodospady Chiflon. Mimo, że wzięliśmy stroje kąpielowe, to skończyliśmy z całkowicie przemoczonymi ubraniami, ale było warto!




Dodatkowa obserwacje po tygodniowym pobycie w Tuxtli, wszyscy tutaj są niscy. Widać to zwłaszcza w szpitalu, gdzie M. przewyższa większość ludzi o głowę  :P Ja za to jestem najbielsza w całym mieście, tak więc idąc przez miasto, obie musimy liczyć się z mniej lub bardziej subtelnym gapieniem się ludzi, mierzeniem nas od góry do dołu, komentarzami i cmokaniem na nas, no cóż. Wystarczy to zignorować i jest w porządku. Kolejna moja obserwacja, o której już wspominałam, jest taka, że ludzie tutaj naprawdę beznadziejnie się odżywiają. Węglowodany w postaci tortilli, Tacos, nachos i innych mącznych wyrobów, a do tego różne rodzaje mięsa i praktycznie zero warzyw. Mają dużo świeżych owoców, ale nie zauważyłam, żeby wiele osób je jadało. Kolejna rzucająca się w oczy rzecz jest taka, że w Meksyku, najbardziej niebezpieczne jest chyba przechodzenie przez ulicę. Przejścia dla pieszych prawie nie występują, a samochody rzadko kiedy kogokolwiek przypuszczają. W ogóle ulice tutaj to istny "Meksyk", ale co ciekawe, chyba nie mają tu zbyt wielu wypadków, a każdym z kim miałam okazję dotychczas jechać samochodem, jest naprawdę dobrym kierowcą, to chyba niezbędne przy takim zamieszaniu na ulicach.

Na dziś już chyba wystarczy, ciąg dalszy relacji w kolejnym wpisie.

Comments

  1. Anonymous22/7/17

    Hahaha, praca od 4 rano do 16, a w Polsce narzekają, bo muszą od 8 do 14 siedzieć xDDD

    ReplyDelete
    Replies
    1. Przy czym atmosfera jest zupełnie inna, poza porannym obchodem i pierwszą godziną po nim, wszystko dzieje się baaardzo na spokojnie. To jest w ogóle charakterystyczne dla meksykan, są strasznie niezorganizowani i wszystko robią "despacito", czyli powoli. Myślę, że gdyby nasi lekarze tak pracowali to też musieliby siedzieć od 4 do 16 ;)

      Delete
  2. Maszyny do pisania. ;-O Flakony. ;-O Godziny pracy. ;-O Chryste.

    Bomba, że tak dużo różnych operacji udaje Wam się obskoczyć! Bawcie się dobrze! :D

    ReplyDelete
  3. Może napiszesz jak wrócisz podsumowujący wpis o 3 roku na PUMie, z myślą o studentach, którzy właśnie na niego idą. Z czego warto się uczyc, co można olać, itp. itd. Pozdrawiam :)

    ReplyDelete

Post a Comment

Popular posts from this blog

Kierunek Wyspy, czyli droga do stażu w Wielkiej Brytanii.

Już za kilka dni rozpoczynam ostatni rok studiów, ale jako, że lubię planować swoją przyszłość z wyprzedzeniem, moje myśli wybiegają o prawie rok do przodu, do czekającego mnie po szóstym roku stażu podyplomowego. Pozostając wierną maksymie, będącej nazwą mojego bloga ["Be brave, dream big."], moje plany dotyczące stażu wymagają trochę więcej zachodu i przemyśleń niż wybór miasta i szpitala w Polsce. Już kilka lat temu, zaraz po rozpoczęciu studiów, zaczęłam interesować się możliwościami kształcenia się za granicą. Ktoś mógłby mi wytknąć, że to niepatriotyczne z mojej strony, ale dla mnie najważniejsze jest to, aby uzyskać jak najlepszą możliwą edukację, a to gdzie będzie się to odbywać jest dla mnie sprawą drugorzędną. Swoje rozważania rozpoczęłam od Kanady, ponieważ przy wszystkich absurdach dzisiejszego świata, robi ona wrażenie bardzo stabilnego kraju, z dobrze prosperującym systemem ochrony zdrowia. Niestety, dostanie się tam na specjalizację (staż odbywa się u nich w ra

I rok w pigułce - anatomia i histologia.

Wakacje trwają w najlepsze, ledwo wróciłam z rodzinnego wyjazdu, a zaraz czeka mnie kolejny, tym razem ze znajomymi. Dzisiejszy dzień spędzam odpoczywając, ale ponieważ pojawiło się kilka próśb, stwierdziłam, że spróbuję stworzyć post, w którym podsumuję pierwszy rok studiów. Za każdym razem, gdy ktoś pyta mnie jak wyglądają studia medyczne, albo jak było na pierwszym roku, mam poważny problem z odpowiedzią. Mam dwie opcje, powiedzieć to co pierwsze przychodzi mi na myśl i zabrzmieć jak zbyt pewna siebie i przesadnie wyluzowana czy spróbować tak ubrać to w słowa, żeby brzmieć tak jak stereotypowy student medycyny powinien... Na szczęście należę do osób, które wolą być szczere niż brzmieć dobrze, więc prawie zawsze wybieram opcję nr 1. I rok, tak jak zapewne każdy inny, jest do przejścia. Co więcej, na mojej uczelni jest on całkiem przyjemny i zapewnia na tyle dużą ilość czasu wolnego, że starcza go na imprezy, sport, IFMSA, gotowanie(niektórzy lubią, ja jestem za leniwa :P), spot

II rok w pigułce - biochemia, fizjologia i patomorfologia.

Miałam poczekać z tym postem do wakacji, ale ponieważ mam trochę wolnego czasu (no dobra, wcale nie mam, ale tym większą mam ochotę na pisanie tutaj :P ), postanowiłam kontynuować tradycję i napisać podsumowanie przedmiotów z bieżącego roku. Ostrzegam, że pewnie znów się rozpiszę, jak w ubiegłym roku, ale postaram się pilnować i zawrzeć najważniejsze informacje bez zbędnej prywaty. BIOCHEMIA Jeśli komuś na pierwszym roku wydaje się, że anatomia jest trudna (ja od początku pisałam, że poza pierwszym miesiącem, dla mnie nie była), to niech lepiej przygotuje się na dużo "płaczu i zgrzytania zębami" na drugim roku. Może przemawia przeze mnie trochę niechęć do pewnych asystentów, ale przedmiot naprawdę nie należy do najprzyjemniejszych, ani lekkich. Obowiązującą literaturą jest najnowsze wydanie Harpera, oraz wybrane rozdziały z Angielskiego, wszystko jest szczegółowo opisane w pliku, dostępnym na stronie Zakładu. Jak to wszystko wygląda? W pierwszym semestrze odbywają się