Trudno uwierzyć jak szybko mogą upłynąć 3 tygodnie. Do końca mojej meksykańskiej podróży zostało już tylko 7 dni. W tygodniu dalej chodzimy na oddział i blok operacyjny, i choć nadal budzimy duże zainteresowanie, to ludzie powoli się do nas przyzwyczajają. Coraz więcej osób przełamuje się także, żeby choć spróbować porozmawiać z nami po angielsku. Myślę, że gdybyśmy pobyły tam dłużej, to okazało by się, że całkiem sporo osób zna przynajmniej podstawy tego języka. Poznałyśmy dwóch zabawnych rezydentów z traumatologii, którzy mimo naprawdę kiepskiego poziomu angielskiego, przegadali z M. sporą część wieczoru, który spędzałyśmy w szpitalu w ramach nocnej zmiany. Ja, przyznaję, mam znacznie mniej cierpliwości do rozmów z osobami, do których muszę mówić pojedynczymi, prostymi słowami (i nadal okazuje się, że nie rozumieją). Trafiają się też osoby, zwłaszcza pielęgniarki na bloku i panie w stołówce, które na wieść, że nie mówimy po hiszpańsku, zaczynają... mówić to samo, tylko wolniej. Oczywiście na ogół nic to nie zmienia, więc dalej stoimy z M., kiwając głowami z uśmiechami na twarzy :P
Przez nasz oddział przewija się ogromna ilość lekarzy, więc codziennie poznajemy kogoś nowego. W czwartek na przykład, w końcu spotkałyśmy szefową Chirurgii Ogólnej (w Meksyku każdy jest szefem kogoś, ale ona jest chyba najbardziej "na górze"), lepiej późno niż wcale, zwłaszcza, że to ona będzie podpisywać nasze certyfikaty. Niestety, nie mówi ona po angielsku, albo nie miała na to czasu lub ochoty, więc nie miałyśmy okazji, żeby w jakikolwiek sposób zjednać sobie jej sympatię. Razem z nią, w pokoju siedziała też młodsza lekarka, neurochirurg. Była bardzo sympatyczna i, choć na początku dość niepewnie, zainicjowała rozmowę. Nie trwała ona zbyt długo, bo doktor dość szybko musiała się pożegnać, gdyż "praca wzywa". Tak się szczęśliwie złożyło, że gdy pół godziny później poszłam na blok operacyjny, trafiłam na nią w pierwszej sali, do której weszłam. Od razu zaproponowała, że mogę się umyć do zabiegu. W porównaniu do praktyk w Polsce, tutaj niestety bardzo rzadko mam taką możliwość, więc chętnie skorzystałam. Podczas zabiegu byłyśmy tylko we dwójkę, więc miałyśmy okazję dokończyć wcześniejszą rozmowę. Dowiedziałam się, że niestety w ich mieście nie ma "prawdziwej neurochirurgii", bo szpitala nie stać na odpowiedni sprzęt. To chyba dość powszechny problem w Meksyku. Przeprowadzane są tam tylko podstawowe zabiegi, takie jak usuwanie krwiaków podtwardówkowych i inne, które tak naprawdę nie są operacjami na mózgu. Mimo, że szpital na pierwszy rzut oka jest nowoczesny, to braki sprzętu widoczne są na każdym kroku. Na przykład gdy pomagałam w pobieraniu krwi, musieliśmy iść do laboratorium, znajdującego się na drugim końcu szpitala, aby wyprosić dodatkowe probówki, bo są one limitowane.
Po czterech dniach i nocce w szpitalu, każdy weekend spędzamy na podróżowaniu. Obie z M. zgadzamy się co do tego, że mamy niesamowicie dużo szczęścia. Udało nam się trafić na świetnych ludzi, zarówno tych z innych krajów, jak i z goszczącego nas oddziału IFMSA . W naszym mieście jest nas szóstka, dwie dziewczyny z Hiszpanii, chłopak ze Słowacji, chłopak z Norwegii no i my dwie z Polski. Od samego początku świetnie się dogadujemy, co powoduje, że weekendowe wyjazdy (a także wyjścia do miasta w tygodniu) są świetną zabawą. Poprzedni weekend spędziliśmy bardzo intensywnie. W piątek zwiedzieliśmy San Cristobal, najzimniejsze miasto w stanie Chiapas. Wszyscy nas o tym ostrzegali, ale nie potraktowałyśmy tego poważnie, przekonane, że to co dla Meksykan jest chłodem, dla nas będzie normalną temperaturą. No cóż, wszyscy skończyliśmy kupując sobie pamiątkowe bluzy lub poncza :D
Przez nasz oddział przewija się ogromna ilość lekarzy, więc codziennie poznajemy kogoś nowego. W czwartek na przykład, w końcu spotkałyśmy szefową Chirurgii Ogólnej (w Meksyku każdy jest szefem kogoś, ale ona jest chyba najbardziej "na górze"), lepiej późno niż wcale, zwłaszcza, że to ona będzie podpisywać nasze certyfikaty. Niestety, nie mówi ona po angielsku, albo nie miała na to czasu lub ochoty, więc nie miałyśmy okazji, żeby w jakikolwiek sposób zjednać sobie jej sympatię. Razem z nią, w pokoju siedziała też młodsza lekarka, neurochirurg. Była bardzo sympatyczna i, choć na początku dość niepewnie, zainicjowała rozmowę. Nie trwała ona zbyt długo, bo doktor dość szybko musiała się pożegnać, gdyż "praca wzywa". Tak się szczęśliwie złożyło, że gdy pół godziny później poszłam na blok operacyjny, trafiłam na nią w pierwszej sali, do której weszłam. Od razu zaproponowała, że mogę się umyć do zabiegu. W porównaniu do praktyk w Polsce, tutaj niestety bardzo rzadko mam taką możliwość, więc chętnie skorzystałam. Podczas zabiegu byłyśmy tylko we dwójkę, więc miałyśmy okazję dokończyć wcześniejszą rozmowę. Dowiedziałam się, że niestety w ich mieście nie ma "prawdziwej neurochirurgii", bo szpitala nie stać na odpowiedni sprzęt. To chyba dość powszechny problem w Meksyku. Przeprowadzane są tam tylko podstawowe zabiegi, takie jak usuwanie krwiaków podtwardówkowych i inne, które tak naprawdę nie są operacjami na mózgu. Mimo, że szpital na pierwszy rzut oka jest nowoczesny, to braki sprzętu widoczne są na każdym kroku. Na przykład gdy pomagałam w pobieraniu krwi, musieliśmy iść do laboratorium, znajdującego się na drugim końcu szpitala, aby wyprosić dodatkowe probówki, bo są one limitowane.
Po czterech dniach i nocce w szpitalu, każdy weekend spędzamy na podróżowaniu. Obie z M. zgadzamy się co do tego, że mamy niesamowicie dużo szczęścia. Udało nam się trafić na świetnych ludzi, zarówno tych z innych krajów, jak i z goszczącego nas oddziału IFMSA . W naszym mieście jest nas szóstka, dwie dziewczyny z Hiszpanii, chłopak ze Słowacji, chłopak z Norwegii no i my dwie z Polski. Od samego początku świetnie się dogadujemy, co powoduje, że weekendowe wyjazdy (a także wyjścia do miasta w tygodniu) są świetną zabawą. Poprzedni weekend spędziliśmy bardzo intensywnie. W piątek zwiedzieliśmy San Cristobal, najzimniejsze miasto w stanie Chiapas. Wszyscy nas o tym ostrzegali, ale nie potraktowałyśmy tego poważnie, przekonane, że to co dla Meksykan jest chłodem, dla nas będzie normalną temperaturą. No cóż, wszyscy skończyliśmy kupując sobie pamiątkowe bluzy lub poncza :D

W sobotę zobaczyliśmy Lagunas de Montebello, po czym poszliśmy na imprezę, a prosto z niej, o 4 rano, wyruszyliśmy na całodzienną wycieczk, w trakcie której zobaczyliśmy wodospad Agua Azul, z krystalicznie czystą wodą, popływaliśmy pod wodospadem Misol-Ha i w grocie pełnej nietoperzy (na szczęście siedziały grzecznie zdala od nas).
Na koniec zwiedziliśmy Palenque, ruiny miasta Majów. Do domów wróciliśmy dopiero około północy, wykończeni, ale bardzo zadowoleni z weekendu.
Może byłabym mniej zmęczona, gdyby droga nie była tak kręta i pełen dziur i progów zwalniających, które powodowały, że za każdym razem gdy zasypiałam, obijałam się głową o szybę busa. Kolejny tydzień minął równie szybko jak poprzednie. W szpitalu nic specjalnego się nie działo, nawet na nocnej zmianie. Chyba nie mamy szczęścia, bo na dwie nocne zmiany, obie były strasznie nudne, co podobno nie zdarza się tutaj często. Weekend znów upłynął nam na podróżowaniu. Tym razem opuściliśmy Chiapas i pojechaliśmy na regionalny social program do Coatzacoalcos. Mieliśmy okazję poznać kolejnych studentów z innych krajów, Brazylii, Portugalii, Peru, Finlandi, Niemiec.
W piątek poszliśmy zobaczyć molo i latarnię, a po zachodzie słońca na plaży, wróciliśmy do wspólnego mieszkania, w którym zorganizowano dla nas pool party z prawdziwego zdarzenia. Nie będzie przesadą jeśli napiszę, że była to najbardziej intensywna impreza tego wyjazdu :D Nie dane nam było jej odespać, ponieważ w sobotę o 8 rano wyjeżdżaliśmy na całodzienną wycieczkę do dżungli.
Może byłabym mniej zmęczona, gdyby droga nie była tak kręta i pełen dziur i progów zwalniających, które powodowały, że za każdym razem gdy zasypiałam, obijałam się głową o szybę busa. Kolejny tydzień minął równie szybko jak poprzednie. W szpitalu nic specjalnego się nie działo, nawet na nocnej zmianie. Chyba nie mamy szczęścia, bo na dwie nocne zmiany, obie były strasznie nudne, co podobno nie zdarza się tutaj często. Weekend znów upłynął nam na podróżowaniu. Tym razem opuściliśmy Chiapas i pojechaliśmy na regionalny social program do Coatzacoalcos. Mieliśmy okazję poznać kolejnych studentów z innych krajów, Brazylii, Portugalii, Peru, Finlandi, Niemiec.
W piątek poszliśmy zobaczyć molo i latarnię, a po zachodzie słońca na plaży, wróciliśmy do wspólnego mieszkania, w którym zorganizowano dla nas pool party z prawdziwego zdarzenia. Nie będzie przesadą jeśli napiszę, że była to najbardziej intensywna impreza tego wyjazdu :D Nie dane nam było jej odespać, ponieważ w sobotę o 8 rano wyjeżdżaliśmy na całodzienną wycieczkę do dżungli.
Na miejscu czekał nas spacer z przewodnikiem, przejażdżka motorówką po zatoce, w czasie której mieliśmy okazję zobaczyć dwie wyspy małp i wyspę ptactwa, a na koniec udział w rytualnych obrzędach, odprawianych na tych terenach od tysięcy lat, które trochę przypominały tropikalne spa :P
Najpierw nakładanie mineralnej maseczki oczyszczające, później siedzenie w kamiennej saunie, nagrzewanej kamieniami wulkanicznymi do 60*C i śpiewanie rytualnych piosenek, a na koniec smarowanie się błotem i kąpiel w jeziorku z wodą bogatą w minerały. Idealny poimprezowy zestaw. Ostatni dzień spędziliśmy odpoczywając na pięknej plaży, na którą dostaliśmy się motorówką, mijając po drodze liczne lasy mangrowe.
Najpierw nakładanie mineralnej maseczki oczyszczające, później siedzenie w kamiennej saunie, nagrzewanej kamieniami wulkanicznymi do 60*C i śpiewanie rytualnych piosenek, a na koniec smarowanie się błotem i kąpiel w jeziorku z wodą bogatą w minerały. Idealny poimprezowy zestaw. Ostatni dzień spędziliśmy odpoczywając na pięknej plaży, na którą dostaliśmy się motorówką, mijając po drodze liczne lasy mangrowe.
Przed nami już tylko dwa dni praktyk, po czym kilka dni podróży na własną rękę po Jukatanie. Ani się nie obejrzę i będę siedziała w samolocie do domu... Miesiąc w Meksyku to zdecydowanie za krótko, gdybym mogła chętnie zostałabym tutaj dłużej :)
Comments
Post a Comment