Przedwczoraj mieliśmy pierwsze zajęcia z pediatrii, wczoraj z dermatologii, czyli z dwóch najmniej lubianych przeze mnie przedmiotów. Chociaż powinnam raczej napisać "z dwóch przedmiotów, do których jestem najbardziej negatywnie nastawiona", bo dopiero za kilka tygodni będę mogła zweryfikować czy słusznie, czy nie. Pierwsza pediatria była o tyle w porządku, że nie mieliśmy do czynienia z dziećmi. To nie tak, że ja nie mam podejścia do maluchów, wręcz przeciwnie, potrafię się nimi świetnie zająć, czy to podczas wizyty rodziny z dziećmi, czy w ramach akcji IFMSA "Szpital pluszowego misia", na które regularnie chodziłam na pierwszym roku studiów. Rzecz w tym, że ja dzieci po prostu nie lubię. Są pewne przedziały wiekowe, w których uznaję je za znośne, pod warunkiem, że nie muszę przebywać z nimi zbyt długo, ale na tym się kończy moja cierpliwość. Nie mówiąc już o rodzicach, ci bywają jeszcze gorsi, co mogłam zaobserwować w trakcie zeszłorocznych praktyk u mojej pediatry. Oczywiście, zdarzają się wyjątki, jak półtoraroczna córka jednego z instruktorów na zeszłorocznym obozie konnym, ale to był "wyjątek potwierdzający regułę". Z dermatologią sprawa wygląda inaczej, może wydać się to dziwne, biorąc pod uwagę moją miłość do chirurgii i fakt, że stanie przez 3 godziny po łokcie w czyiś jelitach uznaję za świetną formę spędzenia wolnego czasu w wakacje, ale dermatologia jest moim zdaniem obrzydliwa. Te wszystkie owrzodzenia, nadżerki, odleżyny, ropiejące pęcherze, fuj. Wczorajsze zajęcia były całkiem fajne, bo młoda lekarka, która się nami zajmowała, pokazała nam oddział, a potem zabrała do gabinetu zabiegowego, gdzie mogliśmy, przy pomocy dermatoskopu pooglądać własne znamiona, a gdy ktoś miał jakieś wątpliwości lub obawy, to oglądała je prowadząca, taka tam darmowa konsultacja. Jakby tego było mało, pani doktor pokazała nam laser, służący do wypalania pieprzyków, włókniaków, brodawek itp, po czym zapytała czy ktoś ma coś do usunięcia, bo jeśli tak to możemy to zrobić od ręki. I tym oto sposobem, mogliśmy zobaczyć jak wygląda zabawa takim urządzeniem, bo okazało się, że 2 koleżanki mają kwalifikujące się zmiany skórne i zgodziły się, dla dobra nauki oczywiście, aby im je usunąć :D Później poszliśmy pooglądać pacjentów, co już nie było takie fajne, z powodów o których wcześniej pisałam. Ogromne owrzodzenia na nogach, pacjent z zespołem Stevensa-Johnsona, wyglądający jakby zamiast ust, miał krwawą miazgę, dziękuję bardzo, wolę blok operacyjny.
Dziś od rana mieliśmy internę na oddziale nefrologii, na którą, tak na dobry początek, w ogóle nie dotarłam. Pierwszy raz od dawna zaspałam. Zupełnie nie słyszałam budzików, albo możliwe, że w ogóle ich nie ustawiłam, więc gdy się obudziłam, zajęcia już trwały. Uznałam, że docieranie na nie 45min spóźniona nie ma sensu i po prostu kiedyś je odrobię. Mój mózg jest chyba jeszcze nadal na feriach, bo ominęłam także kolejne zajęcia, o których istnieniu zupełnie zapomniałam, bo nie wpisałam ich sobie do planu. Na szczęście to tylko etyka, więc pewnie nawet nie będę musiała ich odrabiać, ale chyba czas się obudzić i wrócić z wakacji na dobre :P
Chyba jesteśmy bratnimi duszami. Miłość do sądówki, lubowanie się w chirurgi, niechęć do gówniaków, krzywienie się na dermie.. :D Haj fajw.
ReplyDeleteHaha te przypadki zespołu Stevens-Johnsona są zajebiste, pamiętam moje zdziwienie jak zobaczyłam odpadające usta. Wiesz jaką drogą ten Wasz ktoś nabył tę przypadłość? :D
Ha ha, na to wygląda :)
DeleteZ tego co pamiętam to lekarka mówiła, że u tego pacjenta wystąpiła reakcja na leki, ale nie znam szczegółów ;)