Podobnie jak w późniejszej pracy lekarza, tak i w trakcie studiów, nie może być zawsze ciekawie.
Z tą myślą rozpoczęłam moje tegoroczne praktyki (postanowiłam wykorzystać 3 tygodniowe ferie i zrealizować 2/3, które trzeba odbyć w poradni lekarza rodzinnego, żeby wydłużyć sobie letnie wakacje. Już i tak są one okrojone przez sesję, trwającą aż do 12 lipca). Co mogę powiedzieć po tych 2 tygodniach? Było dokładnie tak jak się spodziewałam. Dużo zakatarzonych, kaszlących ludzi, z mniej lub bardziej czerwonymi gardłami, 5-10min na pacjenta, przewrażliwieni rodzice, ryczące dzieci, no bajka... Na szczęście, dzięki temu, że chodziłam na praktyki do mojej "osobistej" lekarki, która zna mnie prawie od urodzenia i jest niesamowicie miłą i ciepłą osobą, z ogromną cierpliwością do dzieci [i przede wszystkim rodziców, za co podziwiam najbardziej], całe 2 tygodnie upłynęły w sympatycznej atmosferze. Doktor B. od początku wiedziała, że nie są to dla mnie praktyki marzeń i starała się zainteresować mnie tematem, na tyle na ile się da, żebym nie umarła z nudów. Ja za to bardzo się starałam nie wyglądać na znudzoną i podchodzić do wszystkiego z entuzjazmem. Chyba niestety szło mi nienajlepiej, bo na ogół po 2-3h słyszałam "wiesz co, dzisiaj już i tak nic ciekawego nie będzie, jedź do domu" :P
Z tymi praktykami, zwłaszcza po drugim roku, to generalnie wygląda tak, że można podejść do nich w dwojaki sposób. Część studentów w ogóle ich nie realizuje, tylko po prostu uśmiecha się do cioci/mamy przyjaciółki/znajomego rodziny o pieczątkę, co nie jest trudne. Prawie każdy ma w rodzinie lub zna jakiegoś lekarza rodzinnego. Pozostali, którzy nie mają takiej możliwości lub po prostu nie chcą w ten sposób postępować, chodzą do przychodni zgodnie z programem studiów.
Tę grupę można dalej podzielić na dwie podgrupy. Taki podział zaobserwowałam już w trakcie rozmów ze znajomymi o zeszłorocznych praktykach. Część studentów przychodzi "odsiedzieć" swoje, więc na podsumowanie praktyk jedyne co mogą powiedzieć to "nuda i strata czasu", a część, do której sama należę, wychodzi z założenia, że jak już spędza te godziny w szpitalu czy przychodni to trzeba chociaż spróbować to wykorzystać i czegoś się nauczyć. 6h dziennie osłuchiwania i zaglądania w gardła to trochę dużo, aż takiego zapału nie mam, więc przyznaję, że byłam bardzo wdzięczna pani doktor za puszczanie mnie wcześniej, ale nie wyobrażam sobie w ogóle nie przychodzić. Praca w przychodni czeka każdego z nas, przynajmniej na początku kariery, a wielu z nas przez całe życie zawodowe, więc z tym też trzeba się zapoznać. Zresztą nawet jeśli ktoś myśli o specjalizacji zabiegowej, to przyjmowanie na chirurgicznej izbie przyjęć niewiele się od tego różni. Poza tym wyniosłam trochę przydatnych informacji na temat, z jednej strony banalnego, a z drugiej strony przecież najpowszechniejszego, leczenia przeziębienia i jego poszczególnych objawów u dzieci, wiec w razie kataru, lżejszego lub mocniejszego bólu gardła i kaszlu jestem obeznana z nazwami leków i dawkowaniem ;D Dowiedziałam się także, że bardzo popularną metodą leczenia infekcji dróg oddechowych u dzieci stały się nebulizacje. Nigdy wcześniej się z tym nie spotkałam. No i przede wszystkim oswoiłam się trochę ze stetoskopem, z którym wcześniej miałam styczność tylko raz na zajęciach fizjologii, a drugi na dyżurze koła chirurgicznego (efekt był taki, o czym pisałam, że nie bardzo wiedziałam co mam ze sobą zrobić po poleceniu "osłuchajcie pacjentkę"). Nie mam jeszcze własnego stetoskopu, ale na 3 roku jest interna, więc do tego czasu muszę sobie jakiś kupić. Wybór jest ogromny, przedział cenowy również, ale pewnie nie będę wymyślać i zdecyduję się na "najmodniejszego" na naszej uczelni Littmann Classic, o którym słyszałam wiele dobrych opinii ;)
Co było do przewidzenia, podczas praktyk utwierdziłam się w przekonaniu, że pediatria i chirurgia dziecięca w moim wypadku odpadają. Wbrew pozorom, wcale nie ze względu na moją niechęć do dzieci, te były do wytrzymania, niektóre maluszki nawet ładnie się do mnie uśmiechały, za to moja cierpliwość do rodziców wyczerpałaby się w pierwszym miesiącu pracy.
Przede mną ostatni tydzień ferii, a później walka z biochemią 24/7... na szczęście mam bardzo fajny plan, przedmioty sensownie rozłożone od poniedziałku do czwartku, wolne piątki i tylko jedne zajęcia na 8 rano, nie mogło być lepiej :D
Z tą myślą rozpoczęłam moje tegoroczne praktyki (postanowiłam wykorzystać 3 tygodniowe ferie i zrealizować 2/3, które trzeba odbyć w poradni lekarza rodzinnego, żeby wydłużyć sobie letnie wakacje. Już i tak są one okrojone przez sesję, trwającą aż do 12 lipca). Co mogę powiedzieć po tych 2 tygodniach? Było dokładnie tak jak się spodziewałam. Dużo zakatarzonych, kaszlących ludzi, z mniej lub bardziej czerwonymi gardłami, 5-10min na pacjenta, przewrażliwieni rodzice, ryczące dzieci, no bajka... Na szczęście, dzięki temu, że chodziłam na praktyki do mojej "osobistej" lekarki, która zna mnie prawie od urodzenia i jest niesamowicie miłą i ciepłą osobą, z ogromną cierpliwością do dzieci [i przede wszystkim rodziców, za co podziwiam najbardziej], całe 2 tygodnie upłynęły w sympatycznej atmosferze. Doktor B. od początku wiedziała, że nie są to dla mnie praktyki marzeń i starała się zainteresować mnie tematem, na tyle na ile się da, żebym nie umarła z nudów. Ja za to bardzo się starałam nie wyglądać na znudzoną i podchodzić do wszystkiego z entuzjazmem. Chyba niestety szło mi nienajlepiej, bo na ogół po 2-3h słyszałam "wiesz co, dzisiaj już i tak nic ciekawego nie będzie, jedź do domu" :P
Z tymi praktykami, zwłaszcza po drugim roku, to generalnie wygląda tak, że można podejść do nich w dwojaki sposób. Część studentów w ogóle ich nie realizuje, tylko po prostu uśmiecha się do cioci/mamy przyjaciółki/znajomego rodziny o pieczątkę, co nie jest trudne. Prawie każdy ma w rodzinie lub zna jakiegoś lekarza rodzinnego. Pozostali, którzy nie mają takiej możliwości lub po prostu nie chcą w ten sposób postępować, chodzą do przychodni zgodnie z programem studiów.
Tę grupę można dalej podzielić na dwie podgrupy. Taki podział zaobserwowałam już w trakcie rozmów ze znajomymi o zeszłorocznych praktykach. Część studentów przychodzi "odsiedzieć" swoje, więc na podsumowanie praktyk jedyne co mogą powiedzieć to "nuda i strata czasu", a część, do której sama należę, wychodzi z założenia, że jak już spędza te godziny w szpitalu czy przychodni to trzeba chociaż spróbować to wykorzystać i czegoś się nauczyć. 6h dziennie osłuchiwania i zaglądania w gardła to trochę dużo, aż takiego zapału nie mam, więc przyznaję, że byłam bardzo wdzięczna pani doktor za puszczanie mnie wcześniej, ale nie wyobrażam sobie w ogóle nie przychodzić. Praca w przychodni czeka każdego z nas, przynajmniej na początku kariery, a wielu z nas przez całe życie zawodowe, więc z tym też trzeba się zapoznać. Zresztą nawet jeśli ktoś myśli o specjalizacji zabiegowej, to przyjmowanie na chirurgicznej izbie przyjęć niewiele się od tego różni. Poza tym wyniosłam trochę przydatnych informacji na temat, z jednej strony banalnego, a z drugiej strony przecież najpowszechniejszego, leczenia przeziębienia i jego poszczególnych objawów u dzieci, wiec w razie kataru, lżejszego lub mocniejszego bólu gardła i kaszlu jestem obeznana z nazwami leków i dawkowaniem ;D Dowiedziałam się także, że bardzo popularną metodą leczenia infekcji dróg oddechowych u dzieci stały się nebulizacje. Nigdy wcześniej się z tym nie spotkałam. No i przede wszystkim oswoiłam się trochę ze stetoskopem, z którym wcześniej miałam styczność tylko raz na zajęciach fizjologii, a drugi na dyżurze koła chirurgicznego (efekt był taki, o czym pisałam, że nie bardzo wiedziałam co mam ze sobą zrobić po poleceniu "osłuchajcie pacjentkę"). Nie mam jeszcze własnego stetoskopu, ale na 3 roku jest interna, więc do tego czasu muszę sobie jakiś kupić. Wybór jest ogromny, przedział cenowy również, ale pewnie nie będę wymyślać i zdecyduję się na "najmodniejszego" na naszej uczelni Littmann Classic, o którym słyszałam wiele dobrych opinii ;)
Co było do przewidzenia, podczas praktyk utwierdziłam się w przekonaniu, że pediatria i chirurgia dziecięca w moim wypadku odpadają. Wbrew pozorom, wcale nie ze względu na moją niechęć do dzieci, te były do wytrzymania, niektóre maluszki nawet ładnie się do mnie uśmiechały, za to moja cierpliwość do rodziców wyczerpałaby się w pierwszym miesiącu pracy.
Przede mną ostatni tydzień ferii, a później walka z biochemią 24/7... na szczęście mam bardzo fajny plan, przedmioty sensownie rozłożone od poniedziałku do czwartku, wolne piątki i tylko jedne zajęcia na 8 rano, nie mogło być lepiej :D
O proszę, też chciałam zrobić praktyki u rodzinnego na feriach, ale w dziekanacie na mojej uczelni mi nie pozwolili... Szkoda, bo mam w tym temacie podobne podejście do Ciebie i chciałam jak najszybciej mieć to z głowy... ;)
ReplyDeleteJa obeszłam to w ten sposób, że po prostu nikogo o pozwolenie nie pytałam :P Dogadałam się z moją lekarką i tyle. Przy czym karty praktyk mieliśmy wydane już przed feriami, więc wyszłam z założenia, że jakbyśmy mieli nie robić to by ich nam jeszcze nie dawali :D
Delete