Skip to main content

Samozatrudnienie? Lekarz najemnik? Pierwsze kroki w świecie locum lekarza, czyli rzeczywistość pracy ad hoc.

Myślę że większość osób, zwłaszcza tych żyjących i kształcących się w Polsce, na hasło 'jestem młodym lekarzem' ma przed oczami kogoś zatrudnionego w jednym szpitalu przez parę lat specjalizacji, podczas których w ramach 'dorobienia' można wziąć dodatkowe dyżury na swoim macierzystym oddziale albo parę zmian w POZ lub NPL. Znacznie mniej osób pomyśli o 'lekarzu najemniku'. Określenie to ukradłam od M, która od ukończenia studiów jest jego prawdziwą definicją, pracując tylko ad hoc już dobrych kilka lat. Od zabezpieczania wydarzeń wraz z zespołami ratowników medycznych (koncerty, wydarzenia sportowe), przez jeżdżenie karetką za ważnymi politykami, po udziały w komisjach wojskowych. Wszystko to w różnych częściach województwa, a czasami kraju, często także na ostatnią chwilę. Choć realia pracy w Anglii są zupełnie inne, to właśnie określenie 'lekarz najemnik' najlepiej pasuje mi do zobrazowania pracy jako tak zwany lekarz 'locum'. 
Dla przypomnienia (bo chyba już o tym pisałam), istnieją trzy główne formy takiej pracy:
  • locum długoterminowe -  bardziej popularne na poziomie specjalisty, jako tak zwana 'roczna rozmowa o pracę' przed zaoferowaniem zatrudnienia na etat, albo w ramach zapełnienia długoterminowej luki kadrowej; na niższych poziomach wyparta przez tak zwanych 'lokalnie zatrudnionych lekarzy', którzy tak jak ja w ostatnich dwóch latach pracują w obrębie konkretnej specjalizacji i otrzymują takie samo wynagrodzenie jak rezydenci na etacie z takim samym stażem
  • locum ad hoc - najpopularniejsza forma wśród młodych lekarzy oferująca lepsze stawki godzinowe
    • przez agencję locum - tak jak nazwa sugeruje, zatrudnienie przez zewnętrzną firmę, która pomaga znaleźć wolne zmiany w różnych szpitalach w regionie, czasami zapewnia lepsze stawki i umożliwia znalezienie zatrudnienia krótkoterminowego np.: na dwa/trzy miesiące
    • przez szpitalny 'locum bank' - zdecydowanie bardziej popularne; zatrudnienie przez konkretny zespół szpitali, co na ogół zapewnia pierwszeństwo w zapisywaniu się na wolne zmiany; prawdziwa praca ad hoc, czyli pracujesz gdy pojawią się luki w grafiku/ktoś weźmie chorobowe; dawniej umożliwiało to pracę tylko w jednym zespole szpitali.

Na potrzeby tego wpisu, pisząc o mojej tegorocznej pracy jako lekarz locum mam na myśli tą ostatnią formę. Jak więc wygląda praca jako szpitalny 'lekarz najemnik' w Anglii? Przede wszystkim, dzięki temu, że szpitale w moim regionie należą do lokalnej 'koalicji' na potrzeby zatrudnień tymczasowych, praca nie jest ograniczona do jednego podmiotu leczniczego. Wszystkie zespoły szpitali w okolicy korzystają z tej samej aplikacji na telefon do udostępniania, administracji i rozliczania zmian locum, dzięki czemu lekarze mają możliwość brania zmian na dowolnej specjalizacji/oddziale, w dowolnym szpitalu należącym porozumienia, formalnie pozostając zatrudnionym tylko przez jeden szpitalny bank locum. I tutaj w ramach ciekawostki, o ile w Polsce popularną formą dorobienia jako rezydent są dyżury w POZ/NPL, tak w Anglii, po ukończeniu pierwszego roku stażu, można brać dodatkowe zmiany (locum) na dowolnym oddziale, w dowolnej specjalizacji, za to nie ma możliwości dyżurowania w poradniach lekarza rodzinnego, więc zmiany w POZ/NPL dla młodych lekarzy w ogóle nie występują. Zaletą pozostania zatrudnionym przez jednego pracodawcę, mimo pracy w różnych placówkach, jest znaczne ograniczenie 'papierologii', a także ryzyka niewłaściwego rozliczenia podatku przez HMRC (Urząd Podatkowy), który słynie z tego, że rutynowo niewłaściwie rozlicza lekarzy gdy ci rotują lub pracują w kilku miejscach. Dodatkowo, aplikacja ta została stworzona przez lekarzy, jest naprawdę intuicyjna, przyjemna w użytkowaniu i ułatwia śledzenie tego czy i które zmiany zostały rozliczone. No właśnie, a jak wyglądają zarobki? Bez porównania lepiej niż będąc zatrudnionym na etacie jako rezydent z takim samym stażem. Za dokładnie tę samą pracę dostaję 2-2.5x lepszą stawkę. Okazjonalnie stawka bywa eskalowana do 3.5x wyższej jeśli nie ma chętnych na wzięcie locum, ale nie zdarza się to często. Kolejną różnicą jest system wypłat. Zamiast rozliczeń miesięcznych, podsumowanie przepracowanych zmian wysyłane jest do działu płac w każdy piątek i rozliczane w trybie tygodniowym. Wymagało to pewnego przestawienia się, zwłaszcza że od lat funkcjonowałam w oparciu o miesięczny budżet, ale niesamowicie zwiększa to elastyczność finansową i możliwość pozwolenia sobie na spontaniczne wydatki. Dodam też dla sprostowania, mimo tytułu wpisu, praca ad hoc, nie jest samozatrudnieniem/pracą na kontrakcie w rozumieniu znanym z zatrudnień lekarzy w Polsce. Angielskie prawo jest tak skonstruowane, że choć istnieje możliwość założenia jednoosobowej firmy, to dla większości osób pracujących jako locum nie daje to żadnych podatkowych benefitów, ze względu na klauzulę, która w uproszczeniu mówi o tym, że jeśli 'firma' pracuje w formie, którą można zinterpretować jako pracę na etat/zlecenie (czyli także praca ad hoc jako locum) to dla celów podatkowych, będzie ona traktowana tak jak każdy inny indywidualny pracownik, a nie jak firma.

Póki co wymieniałam zalety pracy jako locum, czas więc na wady i wyzwania. Personalnie, największym minusem, a przynajmniej czymś, do czego przyzwyczajenie się trochę mi zajęło, jest nieprzewidywalność dostępnych zmian. Sytuacja wygląda trochę inaczej jeśli ktoś decyduje się na rok locumowania bezpośrednio po stażu i nie ma specjalnie preferencji co do tego na jakich oddziałach będzie pracować, lub też nie przeszkadza mu dojeżdżanie gdzieś dalej. Takie osoby powinny być w stanie wypełnić swój grafik sporo do przodu i pracować w pełnym wymiarze godzin jeśli mają na to ochotę. Mój plan na ten rok obejmuje pracę na ortopedii i SORze, bo to ona stanowi dla mnie pole do rozwoju w kierunku mojej docelowej specjalizacji, a w związku z tym, że nie mam samochodu i nie uśmiecha mi się dojeżdżanie do okolicznych miejscowości autobusami, zależy mi na zmianach w moim mieście. Oznacza to, że moje opcje są trochę bardziej ograniczone. Nie pomaga też fakt, że rynek 'lekarzy najemników' jest w moim mieście bardzo wysycony, a departamenty, które przez lata wykorzystywały locum lekarzy do zapełniania luk w grafiku, w ramach oszczędności i zapewnienia lepszej ciągłości opieki, stawiają obecnie na zatrudnianie lekarzy w trybie pozarezydenckim na sześcio- lub dwunastomiesięczne umowy o pracę. Z punktu widzenia pracodawcy (i pacjentów) jest to niewątpliwie krok we właściwą stronę, ale ma to bezpośrednie przełożenie na ilość dostępnych zmian locum. Mimo tego, w związku ze wzrastającymi potrzebami medycznymi społeczeństwa i trudnościami w dostaniu się na wizyty do lekarzy rodzinnych, SORy pozostają oddziałami z dużym zapotrzebowaniem na locum lekarzy. Niestety, w ramach prób ograniczenia idących za tym ogromnych wydatków na łatanie luk w grafikach, ich koordynatorzy na ogół starają się zostawić wystawianie zmian locum na ostatnią chwilę, aby uniknąć zatrudniania dodatkowych lekarzy w dni, gdy nie jest to absolutnie konieczne. Oznacza to, że na porządku dziennym są ogłoszenia pojawiające się w danym dniu, że poszukują kogoś na locum na popołudniową/wieczorną zmianę w ten sam dzień. Choć potrafię być spontaniczna w innych aspektach życia, to jednak zawodowo wolę mieć rzeczy zaplanowane, więc początkowo znalezienie motywacji, aby zgłosić się na zmianę na SORze na 'za 3h' przychodziło mi z dużą trudnością. Ostatecznie udało mi się wdrożyć w taki tryb pracy i znaleźć system, który mi odpowiada. Pomaga też fakt, że mimo wszystko pewna pula zmian wrzucana jest z większym wyprzedzeniem, więc na ogół udaje mi się zabookować dwie czy trzy zmiany na tydzień i ewentualnie dorabiam jedną czy dwie dodatkowe 'na ostatnią chwilę', ale wiedząc że mogę się ich spodziewać, planuję mój dzień mając to na uwadze. Kolejnym aspektem pracy ad hoc wymagającym przyzwyczajenia się jest większa ilości wolnego czasu. W związku z tym, że większość zmian na SORze trwa 9h-12.5h (w zależności od pory dnia i czy jest to dzień roboczy czy weekend), pracując cztery dni w tygodniu spokojnie wyrabiam pełen etat, nierzadko z nadwyżką. Bywają także tygodnie, w których mam tylko dwie czy trzy zmiany, co pozostawia mnie ze sporą ilością wolnego czasu do zagospodarowania. Choć brzmi to jak duża zaleta, to trzeba też wziąć poprawkę na specyfikę pracy na oddziale ratunkowym, gdzie największe zapotrzebowanie na dodatkowe ręce do pracy jest popołudniami i wieczorami, w związku z czym wiele zmian, które robię kończy się o dwudziestej, dwudziestej drugiej, albo nawet o północ. Dodatkowo są to zmiany 'non-stop', o ile na ortopedii podczas dyżurów często bywają godziny podczas których nic się nie dzieje, tak na SORz lista pacjentów czekających na badanie lekarskie nigdy się nie kończy. Nie sprzyja to regularnemu chodzeniu spać czy wspólnemu spędzaniu czasu z B i planowaniu wyjść ze znajomymi. Większa liczba dni wolnych częściowo to rekompensuje, ale często po przepracowaniu intensywnych przeszło 30h w trzy dni potrzebuję całego kolejnego dnia na regenerację. Relacje towarzyskie są kolejnym aspektem, który na pewno wygląda inaczej podczas locumowania. System pracy lekarza w Wielkiej Brytanii generalnie nie sprzyja nawiązywaniu relacji z kolegami i koleżankami z pracy (przynajmniej póki nie zostanie się specjalistą) ze względu na rotacyjny tryb rezydentury. Dzięki temu, że zrobiłam pierwszy stopień specjalizacji w trybie pozarezydenckim, przez ostatnie dwa lata miałam szczęście nawiązać fajne relacje zarówno z innymi młodymi lekarzami i specjalistami na ortopedii jak i z anestezjologami czy instrumentariuszkami na bloku. Pod tym względem ortopedia jest zdecydowanie sportem zespołowym natomiast medycynie ratunkowej znacznie bliżej do konkurencji indywidualnej. Fakt, że moją ulubioną częścią SORu jest pododdział drobnych urazów (tak zwane 'Minors'), za którym większość osób nie pasjonujących się ortopedią nie przepada, też nie pomaga. Często jestem tam jedynym lekarzem i przez całą zmianę nie mam okazji porozmawiać z nikim poza pacjentami. Oczywiście wszystko to jest związane ze specyfiką medycyny ratunkowej jako specjalizacji, a niekoniecznie pracy jako locum, bo gdybym brała zmiany na internie to mogłabym pracować w normalnych godzinach i w większym zespole lekarzy. Za to pozytywnym aspektem SORu, o którym wcześniej nie myślałam, jest na pewno brak pagerów. Niesamowicie poprawia to jakość pracy i przerw, w trakcie których nikt nie zawraca głowy, coś co na ortopedii i innych specjalizacjach dzieje się notorycznie. 

Jak widać praca ad hoc znacząco różni się od tradycyjnego zatrudnienia. Co więc sądzę o pracy jako szpitalny lekarz najemnik po prawie trzech miesiącach i czy jest ona dla każdego? Myślę, że pół roku czy rok pracy w takiej formie daje duży potencjał rozwoju, zarówno zawodowego jak i finansowego. Żadna inna forma pracy lekarza w Anglii nie zapewnia tak ogromnej elastyczności i kontroli nad własnym grafikiem, dzięki czemu jest to świetne rozwiązanie dla kogoś kto chciałby spędzić rok podróżując bez spłukania się, ma zaplanowane duże wydarzenie życiowe, chce odłożyć na depozyt na dom, zdać egzaminy czy podejść do rekrutacji na specjalizację. Nie będzie to idealne rozwiązanie dla kogoś ktoś ceni sobie odgórnie narzucony grafik i możliwość zaplanowania pracy i życia na kilka miesięcy do przodu, ale uważam, że zalety nadal przeważają nad wadami. Oczywiście wiele osób realizuje wszystkie z powyższych pracując na pełen etat, ale jeśli ktoś ceni sobie balans pomiędzy pracą i życiem osobistym, locum jest świetną opcją. Sama cieszę się, że podjęłam taką, a nie inną decyzję, Praca na SORze stanowi dla mnie wyzwanie i zmusza mnie do rozwoju jako lekarz, coś czego nie czułam już pracując na oddziale podczas rutynowych obchodów na ortopedii i rozpisywania zleceń. Nadal mam okazję pracować nad swoimi zdolnościami manualnymi, zarówno nastawiając złamania jak i zszywając rany. Oczywiście tęsknię za blokiem operacyjnym, ale mam zamiar zorganizować asysty w dalszej części roku by temu zaradzić. Dzięki pełnej kontroli nad tym kiedy pracuję mam też możliwość podróżowania gdy mam ochotę, co było jednym z głównych powodów mojej decyzji by pracować w takiej formie w tym roku. 
W związku z tym, już w sierpniu spędziliśmy z B tydzień podróżując po Anglii. Najpierw odwiedziliśmy jego siostrę w Londynie i wybraliśmy się na cały dzień do Thorpe Parku (taka Energylandia), w którym miałam okazje przejechać się najbardziej wbijającymi w fotel roller-costerami na jakich w życiu byłam. 


Później pojechaliśmy na północ kraju, gdzie odwiedziliśmy przyjaciela B i jego żonę. Spędziliśmy wspólnie dwa relaksujące dni, spacerując po plażach, jedząc angielski klasyk 'fish and chips' i grając w Mario Kart. 





Następny przystanek zrobiliśmy w Halifax, niewielkiej, urokliwej miejscowości w Yorkshire, z której pochodzi tata B. Jako, że nadal mieszka tam spora część jego rodziny, której od lat nie odwiedzali, zrobił się z tego duży, rodzinny weekend, na który dołączyli rodzice i siostra B. Podczas weekendu miałam okazję poznać bliższe i dalsze ciotki i kuzynki B, przejść się po okolicy i posiedzieć w lokalnym 'Klubie socjalnym', który wydawał się trochę wyrwany z innej epoki i niesamowicie przypominał mi Country Club z polskiego serialu Ranczo 😁


Po weekendzie, B z rodzicami wrócili na południe, ja natomiast zabrałam się z jego siostrą do Londynu, skąd kolejnego dnia miałam samolot do Warszawy. W końcu, po pięciu latach przerwy, udało mi się wrócić w moje ulubione miejsce na Mazurach, do Szarżowej bazy jeździeckiej w Łynie ❤ To właśnie tam wybrałyśmy się z M na nasz pierwszy obóz konny dla dorosłych, gdy skończyłyśmy osiemnaście lat i wracałyśmy co roku, rozpoznawalne jako 'dwupak', aż do ukończenia studiów. Po moim wyjeździe z kraju, M kontynuowała tradycję i co wakacje odwiedzała bazę ze swoją młodszą siostrą koniarą. Baza w Łynie to takie miejsce, w którym czas zatrzymał się przeszło trzydzieści lat temu gdy baza ta została kupiona przez Szarżę i od tego czasu co roku przyciąga ludzi, którzy chcą spędzić czas w otoczeniu koni i jezior, z dala od zgiełku dużych miast. Choć obozowicze się zmieniają, to 'Waleci' i instruktorzy pozostają ci sami, tworząc już wielopokoleniową tradycję wakacji w Łynie. Większość osób, podobnie jak my z M, zaczęło przyjeżdżać tam jako nastolatkowie, a teraz wracają z partnerami i dziećmi jak dorosłe życie pozwoli. Sama baza niewiele się zmieniła choć większość koni, które rozpoznawałam przeszło na zasłużoną emeryturę i zostało zastąpionych nową ekipą. Zgodnie z tradycją spędziłam tydzień odpoczywając w hamaku, śpiewając przy ogniskach do wschodu słońca, produkując domowej roboty cytrynówkę i integrując się z ludźmi, z którymi nie widziałam się przez dobrych kilka lat. Żeby nie było, poza relaksem, wybrałyśmy się z M na przejażdżkę w teren, którą poprowadziła dla nas jej siostra, instruktorka, a także na windsurfing, bo akurat były dobre warunki nad jeziorem. Okazuje się, że coś tam jeszcze pamiętam, zarówno z jazdy konnej jak i od pływania, mimo wielu lat przerwy. Generalnie pogoda podczas pobytu była co najmniej ciekawa i zapewniła mi pełen przekrój wrażeń, od chłodu, przez deszcz, po trzydziestostopniowy upał. Całe szczęście, że miałam ze sobą i strój kąpielowy i zimowy szal. Mam nadzieję, że nie był to mój ostatni pobyt w Łynie, chociaż niestety jeśli dostanę się na drugi stopień specjalizacji to dostanie urlopu w sierpniu znów będzie graniczyło z cudem. Dodatkowo, niestety w okolicy rozrastają się farmy energii słonecznej i istnieje realne ryzyko, że baza zostanie całkowicie zamknięta w najbliższych latach. Tym bardziej niesamowicie się cieszę, że udało mi się tam wrócić w tym roku. 







We wrześniu znów poleciałam do Polski na kilka dni, tym razem odwiedzić W i wybrać się na słynne, zielonogórskie winobranie. Jak łatwo sobie wyobrazić, pobyt upłyną nam pod hasłem degustowania win z przeróżnych lokalnych winnic, które wystawiały się na festiwalu. Byłyśmy także odwiedzić jedną z winnic, która znajduje się na rozległym terenie ze sztucznym jeziorkiem, a poza ogromną selekcją pysznych win, ma także dodatkowe atrakcje w postaci lam i alpak. Wpadłam też na jedną nockę do rodzinki i jak na oszczędnego emigranta przystało, odwiedziłam fryzjera. 





Pozostałą część września i pierwszą połowę października spędziłam głównie pracując, ale już za tydzień wybieramy się z B na city break do Malagi, a w jeden z listopadowych weekendów planuję wyskoczyć w odwiedziny do rodzinki. W grudniu czekają nas za to duuuuże wakacje, o których napiszę już po fakcie. Na tym moje plany jednak się nie kończą. Kolejnym sportem sezonowym, którego nie miałam okazji uprawiać od wyjazdu do Wielkiej Brytanii, poza jazdą konną i windsurfingiem, są narty i to one są następną pozycją na mojej liście rzeczy do zrobienia korzystając z roku bycia lekarzem najemnikiem. Choć nie mam jeszcze niczego zaplanowanego, to na pewno będę rozglądać się za opcjami na styczeń lub luty. Na tym pewnie będę musiała zakończyć podróże, jako że od drugiej połowy listopada rusza rekrutacja na drugi stopień specjalizacji i jeśli dostanę się do jej głównego etapu (rozmowa o pracę, czyli egzamin ustny) to od nowego roku będę musiała przysiąść do nauki. Póki co mam jednak zamiar maksymalnie wykorzystać czas wolny pomiędzy zmianami na SORze.

Na zakończenie trochę Etny i Tequili z ostatnich miesięcy😻










Comments

Post a Comment

Popular posts from this blog

Kierunek Wyspy, czyli droga do stażu w Wielkiej Brytanii.

Już za kilka dni rozpoczynam ostatni rok studiów, ale jako, że lubię planować swoją przyszłość z wyprzedzeniem, moje myśli wybiegają o prawie rok do przodu, do czekającego mnie po szóstym roku stażu podyplomowego. Pozostając wierną maksymie, będącej nazwą mojego bloga ["Be brave, dream big."], moje plany dotyczące stażu wymagają trochę więcej zachodu i przemyśleń niż wybór miasta i szpitala w Polsce. Już kilka lat temu, zaraz po rozpoczęciu studiów, zaczęłam interesować się możliwościami kształcenia się za granicą. Ktoś mógłby mi wytknąć, że to niepatriotyczne z mojej strony, ale dla mnie najważniejsze jest to, aby uzyskać jak najlepszą możliwą edukację, a to gdzie będzie się to odbywać jest dla mnie sprawą drugorzędną. Swoje rozważania rozpoczęłam od Kanady, ponieważ przy wszystkich absurdach dzisiejszego świata, robi ona wrażenie bardzo stabilnego kraju, z dobrze prosperującym systemem ochrony zdrowia. Niestety, dostanie się tam na specjalizację (staż odbywa się u nich w ra...

I rok w pigułce - anatomia i histologia.

Wakacje trwają w najlepsze, ledwo wróciłam z rodzinnego wyjazdu, a zaraz czeka mnie kolejny, tym razem ze znajomymi. Dzisiejszy dzień spędzam odpoczywając, ale ponieważ pojawiło się kilka próśb, stwierdziłam, że spróbuję stworzyć post, w którym podsumuję pierwszy rok studiów. Za każdym razem, gdy ktoś pyta mnie jak wyglądają studia medyczne, albo jak było na pierwszym roku, mam poważny problem z odpowiedzią. Mam dwie opcje, powiedzieć to co pierwsze przychodzi mi na myśl i zabrzmieć jak zbyt pewna siebie i przesadnie wyluzowana czy spróbować tak ubrać to w słowa, żeby brzmieć tak jak stereotypowy student medycyny powinien... Na szczęście należę do osób, które wolą być szczere niż brzmieć dobrze, więc prawie zawsze wybieram opcję nr 1. I rok, tak jak zapewne każdy inny, jest do przejścia. Co więcej, na mojej uczelni jest on całkiem przyjemny i zapewnia na tyle dużą ilość czasu wolnego, że starcza go na imprezy, sport, IFMSA, gotowanie(niektórzy lubią, ja jestem za leniwa :P), spot...

II rok w pigułce - biochemia, fizjologia i patomorfologia.

Miałam poczekać z tym postem do wakacji, ale ponieważ mam trochę wolnego czasu (no dobra, wcale nie mam, ale tym większą mam ochotę na pisanie tutaj :P ), postanowiłam kontynuować tradycję i napisać podsumowanie przedmiotów z bieżącego roku. Ostrzegam, że pewnie znów się rozpiszę, jak w ubiegłym roku, ale postaram się pilnować i zawrzeć najważniejsze informacje bez zbędnej prywaty. BIOCHEMIA Jeśli komuś na pierwszym roku wydaje się, że anatomia jest trudna (ja od początku pisałam, że poza pierwszym miesiącem, dla mnie nie była), to niech lepiej przygotuje się na dużo "płaczu i zgrzytania zębami" na drugim roku. Może przemawia przeze mnie trochę niechęć do pewnych asystentów, ale przedmiot naprawdę nie należy do najprzyjemniejszych, ani lekkich. Obowiązującą literaturą jest najnowsze wydanie Harpera, oraz wybrane rozdziały z Angielskiego, wszystko jest szczegółowo opisane w pliku, dostępnym na stronie Zakładu. Jak to wszystko wygląda? W pierwszym semestrze odbywają się ...