Skip to main content

Wolność, wakacje i kamienie milowe, czyli koniec nauki i plany na kolejny rok.

Wolność! Taka była moja pierwsza myśl, gdy w czerwcowy poranek podczas odwiedzin w Polsce otrzymałam wyniki MRCS part B, drugiej części egzaminu chirurgicznego, do którego podeszłam w maju. Dla niewtajemniczonych, jest to egzamin umożliwiający zostanie członkiem jednego ze Stowarzyszeń Chirurgów (Royal College of Surgeons) i jest on de facto niezbędny do ukończenia pierwszego stopnia specjalizacji. Ale po kolei! Po zimowym wypadzie do Porto, o którym pisałam w poprzednim poście, kolejne dwa i pół miesiąca, zgodnie z oczekiwaniami, spędziłam próbując pogodzić pracę kliniczną, uprzednio zaplanowane wyjazdy i wydarzenia oraz naukę do egzaminu. Luty upłynął mi głownie pod hasłem nocnych zmian, co nie ułatwiało nauki. Na szczęście pomiędzy dyżurami miałam już zaplanowane kilka dni wolnego na wypad do rodziców B, a dodatkowo BMA ogłosiło kolejne strajki lekarzy pod koniec miesiąca, w związku czym udało mi się poświęcić kilka pełnych dni na naukę. Od marca, poza samodzielną nauką, zaczęłyśmy także spotykać się z koleżanką z pracy, która również przygotowywała się do MRCS part B, by wspólnie powtarzać materiał teoretyczny, a także ćwiczyć aspekty potrzebne do części praktycznej egzaminu. Niestety ze względu na nasz grafik, na ogół ograniczało się to tylko do kilku godzin w tygodniu. W związku z tym, że nadchodzący egzamin miał formę, z którą nie miałam nigdy wcześniej do czynienia, tym razem postanowiłam dodatkowo zainwestować w intensywny, pięciodniowy kurs przygotowawczy, organizowany w Cardiff. Generalnie nie jestem zwolenniczką płatnych kursów do egzaminów, podobnie jak nigdy nie rozumiałam fenomenu korepetycji z przedmiotów, do których nauka nie wymaga zrozumienia żadnych teorii, a jedynie "wkucia" materiału. Tutaj sytuacja była jednak nieco inna jako, że jak już poprzednio wyjaśniałam, egzamin ten ma bardzo ustrukturyzowaną formę i wymaga bardzo konkretnych zachowań/sposobu badania pacjenta/odpowiadania na pytania, trochę tak jak przy egzaminie na prawo jazdy, gdzie osoba z dużym doświadczeniem w prowadzeniu samochodu może mieć większy problem ze zdaniem niż ktoś kto właśnie zrobił kurs. Choć sam kurs nie był tani, to nadal kosztował on mniej niż potencjalna poprawka egzaminu i zgodnie z zapowiedzią był niesamowicie intensywny. Składał się on z czterech dni z jedenastogodzinnymi sesjami edukacyjnymi, które zawierały zarówno teorię jak i praktykę, w tym sesję w prosektorium. Ostatni dzień był trochę krótszy i trwał "tylko" dziewięć godzin. W związku z intensywnością kursu, nie miałam zbyt wiele czasu na spacery po Cardiff, ale jednego wieczoru udało mi się dotrzeć na pyszne sushi i przejść się nad zatokę.


Oczywiście nie byłabym sobą gdybym przez minione miesiące żyła tylko nauką. Jeszcze w lutym, w ramach przerwy na ukulturalnianie się, wybrałam się do teatru na "Wicked", rewelacyjny musical opowiadający historię Złej Czarownicy (z powieści o Czarnoksiężniku z Krainy Oz), a jedno z popołudni spędziliśmy z B na przezabawnym występie brytyjskiego komika, Toma Walkera, znanego ze swojej fikcyjnej persony Jonathana Pie, komentatora politycznego, który w formie stand up wyśmiewa brytyjską scenę polityczną. 

Marcowe weekendy także miałam wypełnione. Pierwszy z nich spędziłam z dwiema lekarkami z Polski, które podobnie jak ja przeniosły się do Wielkiej Brytanii na staż i już tu zostały. Poznałyśmy się jeszcze w trakcie stażu, choć każda z nas realizowała go w innej części kraju, i do dziś utrzymujemy kontakt. Poza spacerem po mieście, wybrałyśmy się między innymi do szalenie klimatycznej miejscówki na drinki.


W kolejnym tygodniu odwiedziłam Bournemouth, małe nadmorskie miasteczko, w którym odbywała się tegoroczna konferencja Stowarzyszenia Rezydentów Chirurgii (ASiT). Poza uczestnictwem w kursie ortopedycznym i sesjach edukacyjnych, miałam także okazję zaprezentować na niej plakat podsumowujący projekt, który przeprowadziłyśmy z koleżanką w naszym szpitalu. Oczywiście nie obyło się także bez integracji. W pierwszy wieczór wybrałam się na powitalne drinki organizowane przez sekcję Kobiet w Chirurgii (należącą do Angielskiego Stowarzyszenia Chirurgów = Royal College of Surgeons of England) z okazji Dnia Kobiet, a w sobotni wieczór na kolację charytatywną zwieńczoną imprezą taneczną w lokalnym klubie, na której dołączyły do mnie koleżanki z pracy. 




Następny weekend był równie intensywny, bo w końcu udało mi się wpaść do Polski i spędzić kilka dni z moimi przyjaciółkami ze studiów. Po tak zapełnionym miesiącu, kwiecień i pierwszą połowę maja musiałam naprawdę poświęcić nauce, więc wyjazdy i inne atrakcje musiały na trochę odejść w odstawkę. Do samego egzamin podeszłam w Bristolu i choć nie mam porównania, uważam, że był on naprawdę dobrze zorganizowany. Poza lekkimi opóźnieniami, sama sesja szła bardzo sprawnie, a egzaminatorzy wydawali się profesjonalni, ale jednocześnie naprawdę sympatyczni. Choć wiedziałam, że najprawdopodobniej dwóch z dziewiętnastu stacji nie zdam, to po jego zakończeniu czułam ostrożny optymizm. Przynajmniej do momentu, kiedy to w swojej mowie zamykającej egzamin, naczelny egzaminator nie sprowadził nas wszystkich na ziemię, przypominając, że średnio co czwarta osoba z każdej sesji egzaminu nie zdaje. Mimo tego, zawsze znacznie lepiej odnajdywałam się w egzaminach ustnych i praktycznych, więc wyszłam z niego dość zadowolona, ale moja pewność siebie została skutecznie ostudzona, więc gdy w końcu przyszło do otwarcia wyników, ponownie poczułam ogromną ulgę widząc pozytywną ocenę. Radość była o tyle większa, że tym razem naprawdę oznaczało to wolność od nauki, przynajmniej do czasu aplikacji na drugi stopień specjalizacji. 

W związku z tym, że od maja byłam już z powrotem na bloku edukacyjnym, co oznaczało brak dyżurów i ogromną swobodę w tym co robię w pracy, wolność ta przełożyła się nie tylko na wyjazdy i wyjścia, ale także na możliwość spędzania całych dni na sali operacyjnej, za czym ogromnie się stęskniłam. Choć w trakcie bloku klinicznego także chodziłam na blok operacyjny, to było to ograniczone przez konieczność opieki nad pacjentami na oddziałach, odpowiadanie na pagery i przyjęcia nowych pacjentów. Nawet w trakcie poprzednich bloków edukacyjnych nie miałam aż takiej wolności w tym aspekcie, bo miałam zajęcia ze studentami, a wolne chwile spędzałam na nauce. Tym razem nie miałam już ani studentów, ani nauki, w związku z czym w końcu miałam okazję poczuć się jak członek zespołu i popracować nad swoimi umiejętnościami zabiegowymi. W rezultacie, w ostatnich niespełna trzech miesiącach asystowałam do około 50 operacji, w tym 15 poprowadziłam jako główny chirurg (oczywiści z pomocą i nadzorem bardziej doświadczonych rezydentów lub specjalistów). Większość z nich była operacjami ze wskazań urazowych, głównie złamania szyjki kości udowej, jako że są to najczęstsze urazy wśród naszej populacji pacjentów, a także sporo zabiegów z zespołem rekonstrukcji kończyn, który jako jedyny prowadzi u nas także zabiegi planowe, a na ich bloku operacyjnym zawsze panuje świetna atmosfera. Gdybym chciała to mogłabym uczestniczyć w większej liczbie zabiegów, ale tradycyjnie miałam już też sporo planów urlopowo-wyjazdowych.

W pierwszej połowie maja przyjechała do mnie w odwiedziny rodzinka z Polski, także czas upłyną mi na oprowadzaniu ich po bliższej i dalszej okolicy. Na jeden z wieczorów wpadła także rodzina B, więc mieliśmy okazję wybrać się wszyscy na pierwszą wspólną kolację. Dla mnie oznaczało to przede wszystkim wieczór w roli tłumacza, ale wyszło to bardzo przyjemnie. Innego popołudnia wybrałyśmy się z moimi siostrami i szwagrem na Hamiltona, musical  Lin-Manuel Mirandy, który chyba każdemu jest znany przynajmniej z nazwy, jako że stał on się światowym hitem od czasu swojej premiery na Broadway w 2015 roku.




Tydzień później polecieliśmy z B na city break do Monachium, gdzie w ramach swojej trasy koncertowej, Metallica dawała nie jeden, a dwa koncerty. Jako, że odbywały się one w piątek i niedzielę, dało nam to dużo czasu na zwiedzenie samego miasta. Poza klasycznymi zabytkami w centrum, odwiedziliśmy między innymi Muzeum Socjalizmu Narodowego (powszechnie znanego jako Nazizm), zjedliśmy vege wersję tradycyjnych niemieckich dań, degustowaliśmy bawarskie piwo, spędziliśmy dzień w przepięknym ogrodzie zoologicznym i spacerując po Wiosce Olimpijskiej, na terenie której odbywały się koncerty. Same koncerty były oczywiście rewelacyjne. Porównując do ich poprzedniego występu, na którym byłam jeszcze jako nastolatka dwanaście lat wcześniej, Metallica dalej pozostaje w niesamowitej formie i nawet burza z piorunami, która niewątpliwie dodała efektów specjalnych w pierwszy wieczór, nie popsuła nam zabawy. Choć o samym Monachium mam mieszaną opinię, to uważam że ich Stadion Olimpijski jest bez porównania lepiej dostosowany do wydarzeń takiej skali niż koncertowe lokalizacji, w których byłam w Polsce. Nagłośnienie koncertu było bez porównania lepsze niż to, którego doświadczyłam na Lotnisku Bemowo, gdzie poprzednio słuchałam Metallica (chociaż wiadomo, jest to inny rodzaj obiektu, więc częściowo jest to zrozumiałe) czy na Stadionie Narodowym w Warszawie, z którego jeśli chodzi o jakość dźwięku mam bardzo złe wspomnienia.








W czerwcu przyszedł czas na coroczny około urodzinowy wypad do Polski, podczas którego, poza spędzaniem czasu z rodzinką, miałam okazję zrealizować jedno ze swoich marzeń, skok ze spadochronem! Skok odbywał się z małego samolotu (lot którym był atrakcją samą w sobie) z wysokości 4000m i zawierał pełną minutę spadania przed otwarciem spadochronu. Jako osoba uwielbiająca adrenalinę świetnie się bawiłam, jedynym mankamentem była temperatura na wysokości, o której nie pomyślałam, więc to co najbardziej będę wspominać z minutowego spadania to kropelki lodu lecące mi w twarz. Mimo tego, całość była niesamowitym przeżyciem i na pewno zdecydowała bym się na kolejny skok, tylko w przyszłości lepiej bym się ubrała. Rozważałyśmy nawet z M, która po pewnej dozie namawiania dołączyła do mnie i też skakała w tandemie, zrobienie podstawowego kursu na spadochron, niestety w moim wypadku byłoby to dość trudne logistycznie, jako że kurs na który mamy zniżkę odbywa się oczywiście w Polsce. 





Lipiec znów upłynął mi głównie na bloku operacyjnym. Załapałam się też na świetny ortopedyczny kurs prosektoryjny, organizowany przez nasz zespół rekonstrukcji kończyn, który razem ze sponsorem z branży pokrył cały kosz wyjazdu, włącznie z wyjściem na kolację i wspólnym imprezowaniem do późnych godzin. Nasz zespół rekonstrukcyjny jest generalnie najbardziej integrującą się częścią departamentu, więc wieczór upłynął nam na świetnej zabawie. Sam kurs pozwolił mi odświeżyć moją wiedzę z anatomii i przećwiczyć techniki zabiegowe wykorzystywane w codziennej pracy ortopedy na bloku operacyjnym. Byłam ogromnie wdzięczna za uwzględnienie mnie w tym wyjeździe jako że normalnie tego typu kursy są naprawdę drogie. Nie była to też ostatnia pracowa integracja w tym miesiącu. W ubiegłym tygodniu wybraliśmy się razem z innymi rezydentami i stażystami na dwugodzinną sesję laser tag, a po męczącej zabawie na drinki do pobliskiego pubu. Za to w nadchodzący piątek czeka nas impreza na "zakończenie sezonu", która będzie ostatnim tego typu wspólnym wyjściem naszego zespołu ortopedycznego przed sierpniową rotacją stażystów i rezydentów. Dodatkowo następnego dnia wybieram się na Festiwal Food Trucków z B, a później na Bal Lekarzy, organizowany przez nasz regionalny komitet. W końcu wpada do mnie w odwiedziny S, moja dobra koleżanka z Londynu, która uwielbia tego typu imprezy, więc wybieramy się razem. Intensywny miesiąc!

Tym oto sposobem moja dwuletnia praca jako Clinical Education Fellow na ortopedii powoli dobiega końca. Co to oznacza? Choć pierwotnie planowałam spędzić w tej roli tylko rok, a później odbyć tradycyjny, dwuletni pierwszy etap specjalizacji, jak już opisywałam w ubiegłym roku, moje plany uległy zmianie. Zamiast tego, wykorzystałam minione dwa lata by zdobyć kompetencje i zdać egzaminy, tak aby uzyskać pierwszy stopień specjalizacji w trybie alternatywnym. Było to możliwe dzięki samozaparciu i wspierającemu departamentowi i w rezultacie na przełomie nadchodzącego listopada i grudnia będę mogła podejść do aplikacji na drugi stopień specjalizacji na takich samych zasadach jak osoby, które wybrały "tradycyjną" drogę. Do tego czasu postanowiłam nie podejmować się pracy na etat i zamiast tego postawić na locumowanie (dyżurowanie) ad hoc. Już w ostatnich dwóch miesiącach zrobiłam kilka weekendowych dyżurów na ortopedii w szpitalu, który jest naszym lokalnym centrum urazowym, aby zapoznać się z ich formą (która naprawdę niewiele się różni od tego co robiłam przez ostatnie dwa lata). Poza tego typu locum, które dadzą mi dodatkowe doświadczenie w pracy w centrum urazowym, którego dotychczas nie miałam, planuję także dyżurować na SORze, zarówno ze względu na większą ilość nieobstawionych zmian, ale też aby zdobyć szersze doświadczenie przed rozpoczęciem drugiego stopnia specjalizacji. Wielu pacjentów trafiających na SOR z problemami mięśniowo-szkieletowymi jest "ogarnianych" przez lekarzy medycyny ratunkowej, włącznie z nastawianiem niektórych złamań, coś czego wbrew pozorom wcale nie robiłam tak dużo jako lekarz na ortopedii. Praca w takiej formie ma też jeszcze jedną, ogromną zaletę. Od sierpnia będę miała pełną kontrolę nad tym kiedy i ile pracuję, a dzięki temu, że stawki za locum są lepsze od stawek podstawowych (za ten sam rodzaj pracy), będę mogła zarobić taką samą ilość pieniędzy pracując mniej i/lub więcej oszczędzić. Nie będę też w żadnym stopniu uwiązana grafikiem, co umożliwi mi między innymi wybranie się na obóz konny na Mazury, na którym nie byłam od czasu wyjazdu do Wielkiej Brytanii, a także ułatwi organizację innych wyjazdów które planuję w nadchodzących miesiącach.

Trochę więcej o moich dalszych planach wyjazdowych i o aplikacji na drugi stopień specjalizacji napiszę już w kolejnym wpisie. Zdjęć jest już i tak dużo, więc koci spam też zostawię na następny raz.


Comments

Popular posts from this blog

Kierunek Wyspy, czyli droga do stażu w Wielkiej Brytanii.

Już za kilka dni rozpoczynam ostatni rok studiów, ale jako, że lubię planować swoją przyszłość z wyprzedzeniem, moje myśli wybiegają o prawie rok do przodu, do czekającego mnie po szóstym roku stażu podyplomowego. Pozostając wierną maksymie, będącej nazwą mojego bloga ["Be brave, dream big."], moje plany dotyczące stażu wymagają trochę więcej zachodu i przemyśleń niż wybór miasta i szpitala w Polsce. Już kilka lat temu, zaraz po rozpoczęciu studiów, zaczęłam interesować się możliwościami kształcenia się za granicą. Ktoś mógłby mi wytknąć, że to niepatriotyczne z mojej strony, ale dla mnie najważniejsze jest to, aby uzyskać jak najlepszą możliwą edukację, a to gdzie będzie się to odbywać jest dla mnie sprawą drugorzędną. Swoje rozważania rozpoczęłam od Kanady, ponieważ przy wszystkich absurdach dzisiejszego świata, robi ona wrażenie bardzo stabilnego kraju, z dobrze prosperującym systemem ochrony zdrowia. Niestety, dostanie się tam na specjalizację (staż odbywa się u nich w ra

I rok w pigułce - anatomia i histologia.

Wakacje trwają w najlepsze, ledwo wróciłam z rodzinnego wyjazdu, a zaraz czeka mnie kolejny, tym razem ze znajomymi. Dzisiejszy dzień spędzam odpoczywając, ale ponieważ pojawiło się kilka próśb, stwierdziłam, że spróbuję stworzyć post, w którym podsumuję pierwszy rok studiów. Za każdym razem, gdy ktoś pyta mnie jak wyglądają studia medyczne, albo jak było na pierwszym roku, mam poważny problem z odpowiedzią. Mam dwie opcje, powiedzieć to co pierwsze przychodzi mi na myśl i zabrzmieć jak zbyt pewna siebie i przesadnie wyluzowana czy spróbować tak ubrać to w słowa, żeby brzmieć tak jak stereotypowy student medycyny powinien... Na szczęście należę do osób, które wolą być szczere niż brzmieć dobrze, więc prawie zawsze wybieram opcję nr 1. I rok, tak jak zapewne każdy inny, jest do przejścia. Co więcej, na mojej uczelni jest on całkiem przyjemny i zapewnia na tyle dużą ilość czasu wolnego, że starcza go na imprezy, sport, IFMSA, gotowanie(niektórzy lubią, ja jestem za leniwa :P), spot

II rok w pigułce - biochemia, fizjologia i patomorfologia.

Miałam poczekać z tym postem do wakacji, ale ponieważ mam trochę wolnego czasu (no dobra, wcale nie mam, ale tym większą mam ochotę na pisanie tutaj :P ), postanowiłam kontynuować tradycję i napisać podsumowanie przedmiotów z bieżącego roku. Ostrzegam, że pewnie znów się rozpiszę, jak w ubiegłym roku, ale postaram się pilnować i zawrzeć najważniejsze informacje bez zbędnej prywaty. BIOCHEMIA Jeśli komuś na pierwszym roku wydaje się, że anatomia jest trudna (ja od początku pisałam, że poza pierwszym miesiącem, dla mnie nie była), to niech lepiej przygotuje się na dużo "płaczu i zgrzytania zębami" na drugim roku. Może przemawia przeze mnie trochę niechęć do pewnych asystentów, ale przedmiot naprawdę nie należy do najprzyjemniejszych, ani lekkich. Obowiązującą literaturą jest najnowsze wydanie Harpera, oraz wybrane rozdziały z Angielskiego, wszystko jest szczegółowo opisane w pliku, dostępnym na stronie Zakładu. Jak to wszystko wygląda? W pierwszym semestrze odbywają się