Skip to main content

Podróże, progress i powrót do nauki, czyli o krok bliżej do specjalizacji.

Zgodnie z przewidywaniami, końcówka września i cały październik upłynęły mi pod hasłem nocnych dyżurów. Nie pamiętam czy pisałam o tym wcześniej, ale forma dyżurowania w Anglii wygląda trochę inaczej niż w Polsce, zwłaszcza na początkowych etapach kariery. Zamiast 24-godzinnych zmian, nocki w trakcie stażu i pierwszego stopnia specjalizacji trwają zazwyczaj 13 godzin. Oznacza to, że na zmianę przychodzi się na godzinę dwudziestą czy dwudziestą pierwszą i wychodzi się z pracy po porannej odprawie. Haczyk jest taki, że dyżury te odbywają się w sesjach po trzy (piątek-poniedziałek) lub cztery (poniedziałek-piątek) z rzędu, więc po dniu odsypiania (jeśli ma się ku temu warunki, na prawdę nie wiem jak radzą sobie koledzy i koleżanki, którzy mają dzieci), wraca się do pracy na kolejną nockę. Dodatkowa różnica jest taka, że bardzo często są to intensywne zmiany, więc nie ma mowy o jakimkolwiek spaniu w trakcie dyżuru, zwłaszcza dyżurując na internie czy chirurgii ogólnej. Na szczęście na ortopedii w moim szpitalu trafiają się nocki, w trakcie których można złapać kilka godzin snu, ale osobiście staram się tego nie robić, bo wybija mnie to z rytmu i mam później problem ze spaniem w ciągu dnia przed kolejną zmianą. W standardowym grafiku, maksymalnie w miesiącu przypada około siedmiu nocnych zmian (jedna sesja weekendowa i jedna w tygodniu), jednak w związku z brakami kadrowymi i moją chęcią dorobienia, na przestrzeni miesiąca zrobiłam takich zmian dwanaście. Jako nocny marek, nie mam problemu z nocnymi zmianami i lubię niezależność i spokój jaką ze sobą niosą, ale nie jest to tryb pracy sprzyjający nauce. W związku z tym, mimo wstępnych założeń, do nauki do egzaminu usiadłam dopiero od drugiego tygodnia listopada, gdy przeszłam na blok edukacyjny. W pierwszym tygodniu miałam jeszcze cztery dzienne dyżury, bo zgodziłam się je zrobić na wymianę z kolegą, który potrzebował w tym okresie wolnego. 

Jako studentka medycyny, szczyciłam się tym, że udało mi się przejść przez całe studia z dokładnie dwiema wizytami w bibliotece i bez jakichkolwiek wizyt w tak zwanym akademikowym "ryjcu". Zamiast tego, preferowałam naukę w komforcie akademikowego łóżka, lub przy wyjątkowym braku motywacji, przy biurku. Niestety, tym razem komfort kanapy z kotami na kolanach, okazał się nienajlepszym środowiskiem do nauki, w związku z czym postanowiłam wypróbować szpitalną bibliotekę. Pomiędzy sesjami ze studentami, nadzorowaniem stażystów i sporadycznymi przerwami na asysty na bloku, spędziłam w niej ostatecznie sporą część listopada i grudnia. 

Oczywiście, mimo że tym razem poświęciłam nauce więcej czasu niż przy poprzednich podejściach, nie oznacza to, że tylko nią żyłam. Jeszcze w październiku, zgodnie z naszą coroczną tradycją, wybraliśmy się z B do spa. Tym razem postawiliśmy na coś lokalnego, jako że musieliśmy wpasować to pomiędzy moje nocne dyżury. 





Niedługo później, w pierwszej połowie listopada, udało mi się zrobić rodzince niespodziankę i wpaść na weekend do Polski na roczek siostrzenicy. Nie obyło się bez opóźnień lotu, ale za to załapałam się na wschód słońca na lotnisku.



Poza imprezą urodzinową, przy okazji pobytu, zostałam zabrana na swoje pierwsze wyjście do Escape Room, co okazało się świetną zabawą. Na pewno będę chciała to kiedyś powtórzyć.

Kilka tygodni później, na przełomie listopada i grudnia, wybrałam się natomiast na konferencję BOTA (British Orthopaedic Trainee Association = Brytyjskie Stowarzyszenie Rezydentów Ortopedii) do Edynburga, która była świetną okazją do zwiedzenia pięknej szkockiej stolicy, udziału w warsztatach i prelekcjach, no i jak zawsze w przypadku tego typu konferencji, pretekstem do integracji z innymi lekarzami. Dzięki temu, że zabookowałam poranny lot na dzień przed konferencją, miałam sporo czasu na spacer po mieście i wybranie się na jarmark Świąteczny. W ramach integracji uczestniczyłam natomiast w pub quizie, a w kolejny dzień, w Kolacji Charytatywnej, która po części oficjalnej, przerodziła się najpierw w tradycyjny szkocki Cèilidh (gatunek tańców gaelickich) z muzyką na żywo, a później w wycieczkę do klubu z muzyką latynoską, gdzie bawiliśmy się do rana. Nie powiem, dotarcie na przedpołudniowe prelekcje następnego dnia było trudne, ale lata praktyki w trakcie studiów nie poszły na marne :D







W ramach kolejnej przerwy od nauki, w połowie grudnia wpadli do nas w odwiedziny rodzice B by wymienić się prezentami, a tydzień później polecieliśmy na kilka dni do Polski, by w końcu, po kilkuletniej przerwie, spędzić Święta z moją rodzinką. Moje przyjaciółki zapraszały żebym została dłużej i spędziła z nimi sylwestra, ale niestety, z egzaminem zbliżającym się wielkimi krokami, postawiłam na odpowiedzialność i wyjazd ograniczyłam do kilku dni. W Sylwestra, po przedpołudniu spędzonym na nauce, wybraliśmy się na kolację w pobliskiej włoskiej restauracji, a Nowy Rok spędziłam już z powrotem w bibliotece. 

Do egzaminu podeszłam ósmego stycznia. Od rana miałam silne uczucie déjà vu, mroźny, słoneczny poranek, zupełnie jak rok wcześniej, a sam egzamin, podobnie jak przy poprzednich podejściach, zdecydowanie zbyt długi, z milionem pytań. Jak zwykle, wiele z nich było beznadziejnie sformułowanych i generalnie ciężko było mi ocenić jak mi poszło, w związku z czym, kolejne tygodnie stycznia spędziłam starając się o nim nie myśleć, trochę odpoczywając, ale też robiąc dodatkowe zmiany w pracy żeby dorobić i nadrabiając zaległości w serialach. Spędziłam też trochę czasu na bloku operacyjnym, wykonując między innymi moją drugą w życiu połowiczną wymianę biodra. Od początku do końca byłam w niej główny operujący, ze specjalistą asystującym i pomagającym gdy trzeba, ale bez porównania mniej niż równo rok wcześniej gdy zrobiłam to po raz pierwszy. Oczywiście przez te dwanaście miesięcy pomiędzy miałam okazję wykonywać elementy hemiartroplastyki, ale nigdy nie całość z takim stopniem samodzielności. Po operacji specjalista pochwalił moje zdolności manualne, a dzień później, jako że nie było mnie w pracy, wysłał mi pooperacyjne zdjęcie rentgenowskie z kolejną pochwałą. Mimo ogromnej satysfakcji, z tyłu głowy cały czas miałam świadomość, że bez względu na to ile komplementów nie dostaję na bloku operacyjnym, to niestety egzamin, na którego wyniki czekałam, zadecyduje o tym czy mogę posunąć się do przodu w mojej drodze do specjalizacji. 

W pierwszy weekend lutego, na zakończenie mojego bloku edukacyjnego i w ramach ucieczki od nieustającego deszczu, wybraliśmy się z B na city break do Porto w Portugalii. Na miejscu byliśmy późnym wieczorem, więc prosto z lotniska pojechaliśmy do naszego miejsca noclegowego, a kolejne dwa dni spędziliśmy zwiedzając Porto i Vila Nova de Gaia po drugiej stronie rzeki, w pięknej, słonecznej pogodzie. W pierwszy dzień wybraliśmy się między innymi na oprowadzaną wycieczkę po mieście, organizowaną przez lokalnych przewodników, byliśmy na słynnym targu, gdzie spróbowaliśmy "zielone wino" i kupiliśmy lokalne sery, no i zjedliśmy obowiązkowe Pastel de nata. Wieczór spędziliśmy natomiast na naszym balkonie z widokiem na miasto, z kieliszkiem porto w ręce. Drugiego dnia przeszliśmy się natomiast na długi spacer, a także odwiedziliśmy piwnice jednej z popularnych firm produkujących porto - Sandaman, gdzie dowiedzieliśmy się jak produkowane jest to lokalne, fortyfikowane wino, a później spróbowaliśmy aż pięć jego rodzajów. W trakcie degustacji, siedzieliśmy obok pary młodych ludzi z Kanady, z którymi tak dobrze nam się rozmawiało, że postanowiliśmy wybrać się wspólnie na kolację do restauracji w centrum miasta. Ostatni dzień naszej podróży, spędziliśmy natomiast na wycieczce w dolinie rzeki Douro, gdzie odwiedziliśmy dwie lokalne winnice, co oczywiście oznaczało kolejne degustacje, zarówno Porto jak i tradycyjnego białego i czerwonego wina z winogron z odwiedzanych winnic. Przepłynęliśmy się także stateczkiem po rzece i zjedliśmy lunch z lokalnych produktów. Na zakończenie zatrzymaliśmy się w małej miejscowości, która słynie z tradycyjnych wypieków, których nie sposób znaleźć w innych częściach kraju. Z wakacji wróciliśmy najedzenie i zmęczenie, zdecydowanie było warto.











Niedługo po powrocie z Porto, finalnie nadszedł dzień ogłoszenia wyników. Gdy w końcu, koło południa, dostałam maila, informującego mnie, że zdałam MRCS A, poczułam ulgę, jakiej nie czułam chyba od zdania poprawki z biochemii na drugim roku studiów. "Do trzech razy sztuka" tym razem się ziściło. Mimo ogromnej radości, nie dałam sobie zbyt dużo czasu na świętowanie, jako że przede mną jeszcze druga część egzaminu, która kosztuje dwa razy więcej niż pierwsza (czyli przeszło £1000) i choć tradycyjnie zdaje ją znacznie więcej osób (część A może "pochwalić się" zdawalnością na poziomie 35% z niektórych, najcięższych sesji, natomiast część B ma zazwyczaj zdawalność na poziomie 70%), to nadal wymaga ona około trzech miesięcy przygotowań. Po kilku dniach rozważania różnych "za i przeciw", postanowiłam, że podejdę do niej w maju, co oznacza, że muszę wrócić do nauki praktycznie już teraz. Alternatywnie, mogłabym odroczyć jej zdawanie do września, ale mam już sporo planów na późniejszą część roku, plus w teorii, moja wiedza z nauki do pierwszej części powinna ułatwić mi naukę do części B. 

MRCS B to egzamin ustny, a dokładniej egzamin typu OSCE (Objective Structured Clinical Examination = Obiektywny Ustrukturyzowany Egzamin Kliniczny), czyli praktyczny egzamin składający się ze stacji z preparatami anatomicznymi, aktorami i prawdziwymi pacjentami, który ma sprawdzić czy kandydat posiada odpowiednią wiedzę teoretyczną (z anatomii, patologii i patofizjologii), ale także umiejętności praktyczne i komunikacyjne (np. zszywanie ran, przekazywanie złych wieści czy radzenie sobie z trudnym pacjentem). Z jednej strony czyni go to egzaminem bardziej osadzonym w codziennej rzeczywistości pracy lekarza, ale z drugiej to trochę tak jak z egzaminem na prawo jazdy, ktoś kto jeździ/praktykuje medycynę już od czterech lat, aby odhaczyć wszystkie elementy i zdobyć wymagane punkty, nadal musi nauczyć się pewnych rzeczy "pod klucz", a czasem nawet oduczyć pewnych zachowań z codziennej praktyki. W związku z tym, po miesiącu przerwy od nauki, czas wrócić do "książek", a raczej artykułów online. Tym razem w trakcie przygotowań będę na bloku klinicznym, co oznacza, że będzie to wymagało znacznie więcej samozaparcia i niestety znacznie mniej czasu na siedzenie w bibliotece. Dodatkowo mam już też zaplanowane kilka wyjazdów, między innymi do rodziców B, na konferencję chirurgiczną, na której zaprezentowany będzie plakat na podstawie projektu, który przeprowadziłyśmy z koleżanką w naszym szpitalu, a także krótki wypad do Polski. Z drugiej strony, silną motywacją będzie koszt egzaminu (naprawdę nie uśmiecha mi się płacić za niego więcej niż raz), ale też plany na okres po egzaminie, między innymi zaplanowana wizyta rodzinki w Anglii, a także kolejny city break, tym razem na podwójny koncert Metallica w Monachium pod koniec maja. Innymi słowy, zapowiada się kolejny intensywny rok.

Na zakończenie wpisu trochę kociego spamu, bo już dawno nie było.






Comments

Popular posts from this blog

Kierunek Wyspy, czyli droga do stażu w Wielkiej Brytanii.

Już za kilka dni rozpoczynam ostatni rok studiów, ale jako, że lubię planować swoją przyszłość z wyprzedzeniem, moje myśli wybiegają o prawie rok do przodu, do czekającego mnie po szóstym roku stażu podyplomowego. Pozostając wierną maksymie, będącej nazwą mojego bloga ["Be brave, dream big."], moje plany dotyczące stażu wymagają trochę więcej zachodu i przemyśleń niż wybór miasta i szpitala w Polsce. Już kilka lat temu, zaraz po rozpoczęciu studiów, zaczęłam interesować się możliwościami kształcenia się za granicą. Ktoś mógłby mi wytknąć, że to niepatriotyczne z mojej strony, ale dla mnie najważniejsze jest to, aby uzyskać jak najlepszą możliwą edukację, a to gdzie będzie się to odbywać jest dla mnie sprawą drugorzędną. Swoje rozważania rozpoczęłam od Kanady, ponieważ przy wszystkich absurdach dzisiejszego świata, robi ona wrażenie bardzo stabilnego kraju, z dobrze prosperującym systemem ochrony zdrowia. Niestety, dostanie się tam na specjalizację (staż odbywa się u nich w ra

I rok w pigułce - anatomia i histologia.

Wakacje trwają w najlepsze, ledwo wróciłam z rodzinnego wyjazdu, a zaraz czeka mnie kolejny, tym razem ze znajomymi. Dzisiejszy dzień spędzam odpoczywając, ale ponieważ pojawiło się kilka próśb, stwierdziłam, że spróbuję stworzyć post, w którym podsumuję pierwszy rok studiów. Za każdym razem, gdy ktoś pyta mnie jak wyglądają studia medyczne, albo jak było na pierwszym roku, mam poważny problem z odpowiedzią. Mam dwie opcje, powiedzieć to co pierwsze przychodzi mi na myśl i zabrzmieć jak zbyt pewna siebie i przesadnie wyluzowana czy spróbować tak ubrać to w słowa, żeby brzmieć tak jak stereotypowy student medycyny powinien... Na szczęście należę do osób, które wolą być szczere niż brzmieć dobrze, więc prawie zawsze wybieram opcję nr 1. I rok, tak jak zapewne każdy inny, jest do przejścia. Co więcej, na mojej uczelni jest on całkiem przyjemny i zapewnia na tyle dużą ilość czasu wolnego, że starcza go na imprezy, sport, IFMSA, gotowanie(niektórzy lubią, ja jestem za leniwa :P), spot

II rok w pigułce - biochemia, fizjologia i patomorfologia.

Miałam poczekać z tym postem do wakacji, ale ponieważ mam trochę wolnego czasu (no dobra, wcale nie mam, ale tym większą mam ochotę na pisanie tutaj :P ), postanowiłam kontynuować tradycję i napisać podsumowanie przedmiotów z bieżącego roku. Ostrzegam, że pewnie znów się rozpiszę, jak w ubiegłym roku, ale postaram się pilnować i zawrzeć najważniejsze informacje bez zbędnej prywaty. BIOCHEMIA Jeśli komuś na pierwszym roku wydaje się, że anatomia jest trudna (ja od początku pisałam, że poza pierwszym miesiącem, dla mnie nie była), to niech lepiej przygotuje się na dużo "płaczu i zgrzytania zębami" na drugim roku. Może przemawia przeze mnie trochę niechęć do pewnych asystentów, ale przedmiot naprawdę nie należy do najprzyjemniejszych, ani lekkich. Obowiązującą literaturą jest najnowsze wydanie Harpera, oraz wybrane rozdziały z Angielskiego, wszystko jest szczegółowo opisane w pliku, dostępnym na stronie Zakładu. Jak to wszystko wygląda? W pierwszym semestrze odbywają się