Skip to main content

Nowe miasto, nowy szpital i nowe wyzwania, czyli czas na FY3 i ortopedię.

Tak jak wspominałam w poprzednim wpisie, po zakończeniu stażu przyszedł czas na kolejne zmiany. Zgodnie z planem, pod koniec lipca przeprowadziliśmy się do dużego miasta, gdzie w sierpniu rozpoczęłam moją nową pracę jako Clinical Education Fellow (co po polsku można by przetłumaczyć jako asystent edukacji klinicznej) na ortopedii i traumatologii. Sama przeprowadzka nie obyła się bez zamieszania. Nie dość że warunki atmosferyczne nam nie sprzyjały, bo trafiliśmy na największą falę upałów, to do tego na trasie były ogromne korki, ja byłam wykończona po 5 nockach z rzędu, a kierowca vana transportowego nie należał do najsympatyczniejszych. Dodatkowo, na miejscu okazało się, że miejsce parkingowe przypisane do naszego mieszkania jest na innej ulicy niż wejście do budynku, a ulica przy której znajduje się mieszkanie jest w remoncie i nie można na nią wjechać. Na szczęście tata B, który razem z mamą pomagał nam przy przeprowadzce, zagadał do robotników i załatwił nam możliwość tymczasowego zaparkowania przed samym wejściem, gdyby nie to to na prawdę nie wiem jak byśmy rozpakowali tego vana. Nie obyło się też bez pozytywnych niespodzianek. Mieszkanie, które wcześniej oglądaliśmy tylko zdalnie na zdjęciach i wideo, okazało się jednym z nich. Choć stan czystości pozostawiał wiele do życzenia (zwłaszcza biorąc pod uwagę wysokość czynszu), to samo w sobie mieszkanie okazało się większe i bardziej przytulne niż się spodziewaliśmy. Jego lokalizacja okazała się za to co najmniej interesująca. Podczas szukania mieszkania kierowaliśmy się głównie odległością do centrum i do szpitala, do których mamy 10-15 min. spacerem. Nie wnikaliśmy zbyt szczegółowo w to w jakiej okolicy się ono znajduje. Gdy po dwóch intensywnych dniach sprzątania, rozpakowywania i urządzania, w końcu wybraliśmy się na spacer, okazało się, że mieszkamy w bardzo alternatywnej dzielnicy. Wegańskie i wegetariańskie kawiarnie na każdym kroku, lokalna piekarnia tuż za rogiem, ze świeżym chlebem i innymi pysznościami, imponujące graffiti na budynkach, ewidentnie zrobione przez artystów, a nie ulicznych wandali, zapach zioła unoszący się w powietrzu (co akurat okazało się dość upierdliwe na dłuższą metę jak łatwo sobie wyobrazić).  




Po kilku dniach na zaaklimatyzowanie się, przyszedł czas na rozpoczęcie nowej pracy, która podobnie jak mieszkanie i samo miasto, okazała się nie do końca tym czego się spodziewałam, zwłaszcza w pierwszych tygodniach. Żeby lepiej zrozumieć z czego to wynika, trzeba pamiętać, że sierpień to zawsze najbardziej chaotyczny miesiąc w NHS. Z jakiegoś, nie do końca zrozumiałego dla mnie powodu, wszyscy młodzi lekarze, zarówno stażyści pierwszo- i drugoroczni, ale także młodsi i często starsi rezydenci, zaczynają lub rotują (zmieniają miejsce pracy) w ten sam dzień, w pierwszą środę sierpnia. Oznacza to, że znaczna większość lekarzy znajdujących się tego dnia na oddziałach i izbach przyjęć, nie ma bladego pojęcia jak dany szpital funkcjonuje. Mimo, że każdy z nas przed rozpoczęciem pracy ma pewnego rodzaju wprowadzenie, czasem zdalne, czasem w postaci towarzyszenia innym lekarzom przez kilka dni przed rozpoczęciem pracy (ale to raczej tylko stażyści pierwszoroczni), to rzeczywiste obeznanie się z procedurami i funkcjonowaniem szpitala następuje już w trakcie pracy. Oznacza to, że w pierwszych tygodniach sierpnia wszystko zajmuje znacznie więcej czasu, bo lekarze nie są zaznajomieni z programami komputerowymi w danym szpitalu (a co szpital to najczęściej zupełnie inny zestaw programów), mało kto wie jak zlecić konsultacje, jakie są procedury zlecania badań itd. Dodatkowo jest to czas, gdy wszyscy są jeszcze bardzo niedoświadczeni w swoich rolach. Stażyści pierwszoroczni jeszcze kilka dni wcześniej byli studentami, stażyści drugoroczni mieli nad sobą starszych kolegów i koleżanki i tak dalej. W przypadku specjalizacji internistycznych i departamentów, które są silnie wspierane i prowadzone przez specjalistów, nie ma to aż takiego wpływu na funkcjonowanie oddziałów w tym okresie, natomiast specjalizacje chirurgiczne na ogół silnie opierają się na pracy młodych lekarzy na oddziałach, podczas gdy specjaliści są zajęci na blokach operacyjnych i w poradniach. Oznacza to, że stażyści rozpoczynający swój pierwszy rok pracy na oddziałach chirurgicznych, a już zwłaszcza na ortopedii, często czują się pozostawieni sami sobie. Departament, w którym pracuję, aby zapewnić stażystom lepsze wsparcie, stworzył posady asystentów klinicznych i asystentów edukacji klinicznej, czyli między innymi moją posadę. I tutaj zaczyna się problem i sprzeczność interesów ponieważ niestety, opis stanowiska brzmiał inaczej, a co za tym idzie, inne też były moje oczekiwania. Mój obecny kontrakt obejmuje 12 miesięcy i jest podzielone na cztery, 3-miesięczne bloki. W teorii miało to wyglądać następująco, pierwsze trzy miesiące to blok edukacyjny, w trakcie którego moim zadaniem jest przygotowanie materiałów i edukacja studentów i stażystów, czas na realizację programu studiów podyplomowych z edukacji medycznej oraz czas na tak zwany samodzielny rozwój, czyli na przykład udział w badaniach naukowych, nauka do egzaminów itp. Kolejne trzy miesiące to blok kliniczny, w trakcie którego pracuję na pełen etat w szpitalu, włącznie z dyżurami w weekendy i nockami, głównie na oddziałach ortopedycznych, ale także z możliwością chodzenia na blok operacyjny i do poradni. Po czym kolejny blok edukacyjny i kolejny blok kliniczny. Idealny mix obowiązków, przynajmniej na papierze. W pierwszych tygodniach pracy, szybko stało się jasne, że specjaliści oczekują ode mnie, że mimo bycia na bloku edukacyjnym, będę pojawiała się codziennie na oddziałach i pomagała stażystom w porannych obchodach. Uzasadniali to moją rolą jako asystent edukacji klinicznej, która miała by mieć miejsce w trakcie takich obchodów. Niestety, choć brzmi to pięknie w teorii, to realia są zupełnie inne. Przy obecnym ogromie pacjentów i permanentnym niedoborze lekarzy (brytyjski NHS zmaga się z tym tak samo jak polski NFZ), podczas obchodów nie ma czasu na wartościową naukę. Tym bardziej, gdy obchód jest prowadzony przez tak młodych lekarzy jak ja i jeszcze młodsi stażem stażyści pierwszo- i drugoroczni. Nie pomaga też fakt, że większość pacjentów znajdujących się na ortopedii to osoby starsze, z wieloma medycznymi problemami i chorobami współistniejącymi, które nie mają tak na prawdę nic wspólnego z ortopedią. To właśnie problemy internistyczne generują ogrom pracy, spoczywający na barkach młodych lekarzy, który uniemożliwia edukację w trakcie obchodów, bo efekt byłby taki, że pacjenci nie mieliby zorganizowanych badań i konsultacji na czas, a do tego lekarze musieli by regularnie zostawać po godzinach. W coraz większej liczbie szpitali, zadanie codziennych obchodów na oddziałach ortopedycznych przejmuje zespół ortogeriatrów, co odciąża ortopedów i zapewnia lepszą opiekę nad starszymi, skomplikowanymi medycznie pacjentami. Niestety w moim obecnym miejscu pracy, zespół ten dopiero się rozwija i nadal główna odpowiedzialność za obchody spada na młodych lekarzy z zespołu ortopedii. Specjaliści i starsi rezydenci pojawiają się na oddziałach sporadycznie, na ogół albo tylko żeby zobaczyć nowych pacjentów, albo jeśli pacjenci się pogarszają. Mając to wszystko na uwadze, nie miałam problemu z przebywaniem na oddziałach przez pierwsze kilka tygodni, żeby pomóc młodszym kolegom i pokazać im jak rozmawiać z pacjentami i prowadzić obchody. Niestety, im dłużej to trwało, tym bardziej wszyscy oczekiwali ode mnie, że będę zawsze dostępna by pomóc i odpowiedzieć na pytania i gdy nie pojawiałam się na oddziale przez dzień czy dwa, stażyści i specjaliści zaczynali komentować moją nieobecność. Zajęło mi to kilka tygodni i wiele spotkań z innymi młodymi lekarzami i moimi przełożonymi, zanim w końcu udało mi się dogadać i oficjalnie potwierdzić, że przez resztę mojego bloku edukacyjnego to ode mnie będzie zależało czy pojawiam się na oddziałach czy wykorzystuję ten czas w inny sposób. Dzięki temu, przez ostatnie tygodnie mogłam się już na spokojnie skupić na pracy akademickiej, nauce do egzaminu, do którego będę podchodzić w styczniu, pracy nad zaległym audytem, który ciągnie się za mną jeszcze z poprzedniego miejsca pracy i nad studiami. 

Egzamin, do którego będę podchodzić w styczniu to MRCS część A. Jest to pierwsza część egzaminu, niezbędnego do progresji z pierwszego na drugi stopień specjalizacji z chirurgii. Podejść może do niego każdy kto ukończył studia, bez względu na to czy jest na rezydenturze z chirurgii czy dopiero planuje na nią aplikować. W związku z tym, że część A jest bardzo teoretyczna i skupia się na zagadnieniach z anatomii, fizjologii, patofizjologii i całej reszcie przedmiotów przedklinicznych w kontekście chirurgii, panuje powszechne przekonanie, że im szybciej się do niego podejdzie po studiach, tym większa szansa, żeby zdać go w pierwszym podejściu. Osobiście, nie wyobrażam sobie znalezienia czasu na naukę do niego jako stażysta bez rezygnacji z życia towarzyskiego. Zwłaszcza, że mimo pracy w Anglii przez przeszło dwa lata, moja książkowa wiedza medyczna jest nadal głównie po polsku, co oznacza, że poza koniecznością odświeżenia ogromu materiału ze studiów, muszę dodatkowo nauczyć się całej nomenklatury po angielsku. W codziennej praktyce klinicznej zaskakująco rzadko potrzebne są nazwy mięśni czy przebieg nerwów po angielsku xD Biorąc pod uwagę, że sama pierwsza część egzaminu kosztuje £580 za podejście, a średnia zdawalność wśród kandydatów wynosi 30%, postanowiłam zacząć naukę ze znacznie większym wyprzedzeniem niż kiedykolwiek na studiach. Zwłaszcza, że blok edukacyjny to idealny moment by skupić się na nauce w godzinach pracy i wciąż mieć czas na życie towarzyskie. Choć w czasach studenckich preferowałam naukę z łóżka w akademiku i do uniwersyteckiej biblioteki dotarłam łącznie może ze trzy razy przez sześć lat studiów, tak niestety obecnie zauważyłam, że moja produktywność w domu jest beznadziejna, w związku z czym przez  ostatnie dwa tygodnie stałam się regularnym gościem w przyszpitalnej bibliotece. Odzwyczaiłam się już od tego typu nauki, więc idzie mi to powoli i opornie, byle do stycznia.

Poza nauką do egzaminu, od tego miesiąca doszły mi też studia z edukacji medycznej, o których wcześniej wspominałam. Są one fundowane przez szpital, więc szkoda byłoby nie skorzystać, bo normalnie kosztują kilka tysięcy funtów za semestr. Zwłaszcza, że ja zawsze lubiłam edukować innych, więc materiał jest dla mnie interesujący i bez wątpienia przyda mi się na przyszłość, zarówno jako atut w CV jak i w codziennej pracy ze studentami i młodszymi lekarzami. Jako, że studia są w trybie zaocznym mieszanym, mamy kilka dni seminaryjnych, ale większość curriculum to praca własna. Poza mniejszymi zadaniami indywidualnymi i w małych grupach, każdy z trzech działów wymaga przygotowania pracy na zaliczenie. Pierwszą z nich, referat na 3000 słów, trzeba będzie oddać na początku grudnia, więc mimo że w teorii jest na to sporo czasu, to będę musiała się za to już nie długo zabrać. Zwłaszcza, że zarówno na październik jak i na listopad mam już całkiem sporo planów towarzyskich :D

W związku z tym, że podczas bloku edukacyjnego wszystkie weekendy mam wolne, mieliśmy okazję połazić z B po okolicy, zarówno tej najbliższej jak i trochę dalszej. Byliśmy na spacerze do oceanarium, kilku muzeów, galerii i do zoo.







Wybraliśmy się też na trochę dalszą wycieczkę do pięknego Bath, które wskoczyło na wysoką pozycję na liście moich ulubionych miejscowości w Anglii. Pogoda nam dopisała, więc spędziliśmy cały dzień spacerując po mieście. Odwiedziliśmy między innymi starożytne rzymskie łaźnie i gotycką katedrę Bath Abbey, a także przeszliśmy się sławnym mostem Pulteney nad rzeką Avon.





Jak zwykle tworzę ten wpis w kawałkach, więc dodam jeszcze mały update, zarówno dotyczący egzaminów jak i czegoś przyjemniejszego. Egzamin, który opisałam powyżej, MRCS (Membership of the Royal College of Surgeons) to egzamin na obecnym etapie nieobowiązkowy. Można dostać za niego dodatkowe punkty w rekrutacji na chirurgię, ale w moim przypadku nie będzie on miał znaczenia, bo podchodzę do niego już po głównej części rekrutacji. Tak jak wyjaśniałam powyżej, jest on wymagany na dalszym etapie do progresji, ale warto napisać go jak najszybciej, bo nie ma gwarancji zdania go przy pierwszym podejściu. W poprzednich wpisach wyjaśniałam też trochę jak wygląda aplikowanie na specjalizację w Wielkiej Brytanii. Jest to proces znacznie bardziej skomplikowany niż w Polsce, różniący się znacząco pomiędzy specjalizacjami. Jednym z największych problemów w rekrutacji na chirurgię jest to, że zasady rekrutacji na dany rok, która tradycyjnie zaczyna się pod koniec października, pojawiają się na dzień czy dwa przed jej rozpoczęciem. W ubiegłym roku, w środowisku młodych lekarzy, było sporo negatywnych komentarzy, w związku z tym, że mocno zmieniono kryteria i punktację za poszczególne osiągnięcia. Jest to strasznie nie fair, bo przez to, że dostanie się na chirurgię jest tutaj naprawdę trudne, ludzie pracują na to latami, tylko po to, żeby na dzień przed rekrutacją dowiedzieć się, że część ich ciężkiej pracy nie będzie miała żadnego znaczenia. W tym roku wygląda na to, że komisja rekrutacyjna posunęła się jeszcze o krok dalej i postanowiła na ostatnią chwilę wprowadzić dodatkowy, obowiązkowy egzamin jako część rekrutacji 😒 Co gorsza, egzamin ten nie ma tak naprawdę nic wspólnego z chirurgią. MSRA (Multi-Specialty Recruitment Assessment), bo to o nim mowa został początkowo stworzony jako narzędzie do rekrutacji na specjalizację z medycyny rodzinnej. Na przestrzeni ostatnich lat coraz więcej specjalizacji dodawało go jako kryterium do rekrutacji, ale nic nie wskazywało na to by chirurgia była następna. Egzamin ten składa się z dwóch części, połowa punktów jest za pytania dotyczące scenariuszy klinicznych z różnych dziedzin medycyny, coś jak Polski LEK. Druga część to tak zwane "dylematy profesjonalne/etyczne", czyli coś bardzo podobnego do egzaminu, do którego musiałam podejść w procesie rekrutacji na staż. Problemem tej części jest to, że jest ona bardzo arbitralna i na dobrą sprawę to jak komu pójdzie jest loterią. Nie trudno więc sobie wyobrazić, że ogłoszenie dodania MSRA do rekrutacji na chirurgię wywołało powszechne oburzenie, ale niestety rzeczywistość jest taka, że nic z tym nie zrobimy. Komisja rekrutacyjna może sobie wprowadzić jakie kryteria chce i kiedy chce, tak długo jak jest to przed rozpoczęciem rekrutacji. Najgorsze jest to, że egzamin ten będzie wypadał na początku stycznia, więc nie wiem gdzie pomiędzy nauką do MRCS, znajdę jeszcze czas na powtórkę całej medycyny, włącznie z pierdołami w stylu ginekologia, otolaryngologia czy alergologia. Mogłabym zrezygnować z podchodzenia do MRCS w styczniu i zrobić to w kwietniu, ale opłata, która już zapłaciłam przepadnie. To już wolę zaryzykować i podejść, jeśli nie zdam to efekt będzie taki sam.

Z przyjemniejszych informacji, w miniony weekend wybrałam się na spontaniczną wycieczkę do Barcelony, jako że jedna z moich dobrych koleżanek z liceum jest obecnie na trzymiesięcznej wycieczce po Europie na własną rękę i postanowiłyśmy się spotkać. Choć prognoza pogody była nienajlepsza, zapowiadająca pierwszy deszczowy weekend od dawna, poza pierwszą godziną po przylocie, cała reszta weekendu była słoneczna. Nawet z przyjemnością wykąpałam się w morzu! Czego nie robiłam już od dobry kilku lat. Była to moja pierwsza wizyta w Barcelonie i generalnie w Hiszpanii, ale na pewno nie ostatnia, bo ogromnie mi się podobało. Spędziłyśmy piątkowe popołudnie i całą sobotę zwiedzając miasto, a niedzielę podróżując wzdłuż wybrzeża i siedząc na plaży. Za to w nadchodzący weekend przylatują do mnie przyjaciółki ze studiów, więc też zapowiada się super zabawa. A nauka do egzaminów czeka, czuję się prawie jakbym była z powrotem na medycynie, próbując pogodzić życie towarzyskie z imprezami i wyjazdami. Dobrze, że mam w tym dużo doświadczenia :D

Fotorelację z Barcelony i tradycyjny koci spam pozostawię już na kolejny wpis, bo w tym już i tak sporo zdjęć dodałam.

Comments

Popular posts from this blog

Kierunek Wyspy, czyli droga do stażu w Wielkiej Brytanii.

Już za kilka dni rozpoczynam ostatni rok studiów, ale jako, że lubię planować swoją przyszłość z wyprzedzeniem, moje myśli wybiegają o prawie rok do przodu, do czekającego mnie po szóstym roku stażu podyplomowego. Pozostając wierną maksymie, będącej nazwą mojego bloga ["Be brave, dream big."], moje plany dotyczące stażu wymagają trochę więcej zachodu i przemyśleń niż wybór miasta i szpitala w Polsce. Już kilka lat temu, zaraz po rozpoczęciu studiów, zaczęłam interesować się możliwościami kształcenia się za granicą. Ktoś mógłby mi wytknąć, że to niepatriotyczne z mojej strony, ale dla mnie najważniejsze jest to, aby uzyskać jak najlepszą możliwą edukację, a to gdzie będzie się to odbywać jest dla mnie sprawą drugorzędną. Swoje rozważania rozpoczęłam od Kanady, ponieważ przy wszystkich absurdach dzisiejszego świata, robi ona wrażenie bardzo stabilnego kraju, z dobrze prosperującym systemem ochrony zdrowia. Niestety, dostanie się tam na specjalizację (staż odbywa się u nich w ra

I rok w pigułce - anatomia i histologia.

Wakacje trwają w najlepsze, ledwo wróciłam z rodzinnego wyjazdu, a zaraz czeka mnie kolejny, tym razem ze znajomymi. Dzisiejszy dzień spędzam odpoczywając, ale ponieważ pojawiło się kilka próśb, stwierdziłam, że spróbuję stworzyć post, w którym podsumuję pierwszy rok studiów. Za każdym razem, gdy ktoś pyta mnie jak wyglądają studia medyczne, albo jak było na pierwszym roku, mam poważny problem z odpowiedzią. Mam dwie opcje, powiedzieć to co pierwsze przychodzi mi na myśl i zabrzmieć jak zbyt pewna siebie i przesadnie wyluzowana czy spróbować tak ubrać to w słowa, żeby brzmieć tak jak stereotypowy student medycyny powinien... Na szczęście należę do osób, które wolą być szczere niż brzmieć dobrze, więc prawie zawsze wybieram opcję nr 1. I rok, tak jak zapewne każdy inny, jest do przejścia. Co więcej, na mojej uczelni jest on całkiem przyjemny i zapewnia na tyle dużą ilość czasu wolnego, że starcza go na imprezy, sport, IFMSA, gotowanie(niektórzy lubią, ja jestem za leniwa :P), spot

II rok w pigułce - biochemia, fizjologia i patomorfologia.

Miałam poczekać z tym postem do wakacji, ale ponieważ mam trochę wolnego czasu (no dobra, wcale nie mam, ale tym większą mam ochotę na pisanie tutaj :P ), postanowiłam kontynuować tradycję i napisać podsumowanie przedmiotów z bieżącego roku. Ostrzegam, że pewnie znów się rozpiszę, jak w ubiegłym roku, ale postaram się pilnować i zawrzeć najważniejsze informacje bez zbędnej prywaty. BIOCHEMIA Jeśli komuś na pierwszym roku wydaje się, że anatomia jest trudna (ja od początku pisałam, że poza pierwszym miesiącem, dla mnie nie była), to niech lepiej przygotuje się na dużo "płaczu i zgrzytania zębami" na drugim roku. Może przemawia przeze mnie trochę niechęć do pewnych asystentów, ale przedmiot naprawdę nie należy do najprzyjemniejszych, ani lekkich. Obowiązującą literaturą jest najnowsze wydanie Harpera, oraz wybrane rozdziały z Angielskiego, wszystko jest szczegółowo opisane w pliku, dostępnym na stronie Zakładu. Jak to wszystko wygląda? W pierwszym semestrze odbywają się