Skip to main content

Papiery, pagery i zdecydowanie za mało chirurgii, czyli pierwsza rotacja za mną.

Cztery miesiące. Dokładnie tyle czasu minęło odkąd rozpoczęłam życie w Wielkiej Brytanii i pracę jako lekarz. Wydawać by się mogło, że to naprawdę niedługi okres czasu, ale mam wrażenie, że strasznie dużo się zmieniło.

Podstawowy zestaw stażysty.

Zaczynając od samej pracy, tak jak obiecałam, kilka słów o tym jak to w ogóle jest być stażystą w Anglii. Przede wszystkim, zakres obowiązków i poziom odpowiedzialności jest nieporównywalnie większy niż to czego może się spodziewać większość stażystów w Polsce. Choć oczywiście sama tego nie doświadczyłam, to mając w pamięci zarówno relacje starszych znajomych jak i tych, którzy obecnie pracują w dużych klinicznych szpitalach, myślę że mam dość dobre rozeznanie w sytuacji. Tutaj to właśnie na pierwszorocznych stażystach, czyli mówiąc w skrócie "FY1s", często spoczywa większość odpowiedzialności za prowadzenie oddziału w ciągu dnia. Oczywiście wszystko zależy od specyfiki specjalizacji, ale upraszczając, częściej tak jest niż nie jest. Typowy dzień na chirurgii trwa od 8:00 do 17:30. Zaczyna się on, podobnie jak wszędzie, od obchodu, w którym bierze udział tak zwany specjalista tygodnia, starszy rezydent tygodnia, młodsi rezydenci i stażyści.

Dygresja. 
Struktura treningu specjalizacyjnego na chirurgii wygląda następująco:

  • FY1 (stażysta pierwszoroczny z ograniczonym prawem wykonywania zawodu) 
  • FY2 (stażysta drugoroczny z pełnym PWZ) + CT1 (młodszy rezydent pierwszego roku) + CT2 (młodszy rezydent drugiego roku) = cała grupa potocznie nazywana jest SHOs (Senior House Offers) 
  • ST3-ST9 (starsi rezydenci od 3 roku specjalizacji wzwyż) = cała grupa potocznie nazywana jest SpRs (Specialty Registrars)
  • Consultant (lekarz specjalista danej specjalizacji) 
W związku z tym, że większość pacjentów podlegających pod moją podspecjalizację znajduje się na dwóch, sąsiadujących ze sobą oddziałach, zazwyczaj specjalista z połową młodych lekarzy robi obchód po jednej stronie, a starszy rezydent z pozostałymi członkami zespołu po drugiej i zmieniają się tak, aby każdy pacjent był widziany przez specjalistę co drugi dzień. Na koniec część zespołu idzie zrobić obchód po tak zwanych "outliers", czyli pacjentach przyjętych pod opiekę innych specjalizacji, ale wymagających chirurgicznej opinii i/lub interwencji. Jako, że podobnie jak w Polsce, chirurgiczne obchody mają to do siebie, że odbywają się w błyskawicznym tempie, na zakończenie na ogół wszyscy spotykają się w gabinecie specjalisty lub w ogólnoszpitalnym pokoju lekarskim, gdzie przy kawie omawiamy wszystkich pacjentów i plan działania na dany dzień. Później specjalista znika z pola widzenia, starszy rezydent udaje się na blok operacyjny, a SHOs rozchodzą się do poradni, na blok operacyjny lub (znacznie rzadziej) wracają z nami na oddział. Oprócz lekarzy, w skład zespołu "lekarskiego" wchodzą także tak zwani PAs (Physicians' Associates), co w wolnym tłumaczeniu oznacza "współpracownicy lekarzy". Są to osoby, które ukończyły 3-letnie studia medyczne i choć nie są lekarzami to ich zakres wiedzy i przede wszystkim umiejętności jest często znacznie większy niż stażystów, więc są niezastąpioną pomocą na oddziałach. W teorii, minimalna liczba stażystów na oddziale, na którym pracowałam, ma zawsze wynosić czterech, ale bywają dni, że z różnych przyczyn, bywa ich tylko dwójka. Biorąc pod uwagę, że liczba pacjentów na chirurgii dolnego odcinka przewodu pokarmowego waha się od 20 do 60 (choć to w skrajnych przypadkach, na ogół w intensywne dni było to koło 45), to pracy jest naprawdę sporo. Zlecanie badań, przedyskutowywanie ich z radiologami, żeby zostały wykonane jako pilne, pisanie wypisów, wypisywanie leków, no i przede wszystkim rewizyty pacjentów, którzy z jakiś powodów się pogarszają. Jako, że rezydenci najczęściej nie są obecni na oddziale, to jeśli cokolwiek dzieje się z pacjentem, to w pierwszej kejnosci odzywa się pager stażysty. To do nas należy zbadanie pacjenta i podjęcie decyzji co dalej. Jeśli to stan nagły i jest bardzo źle, pielęgniarki najczęściej zgłaszają MET call, czyli wzywają "ratunkowy" zespół internistyczny, który przybywa z pomocą szybciej niż nam udało by się ściągnąć któregoś z rezydentów. Jeśli sytuacja jest w miarę stabilna to naszym zadaniem jest znaleźć źródło problemu i mu zaradzić. Najczęstsze bleepy (tak potocznie nazywają się wezwania na pagerach), które zdarzają się na chirurgii dotyczą pacjentów, którzy nagle zaczęli się desaturować, głównie z powodu rozwoju szpitalnego zapalenia płuc lub obniżonej ruchomości klatki piersiowej, wynikającej z długotrwałej pozycji leżącej i nieadekwatnego leczenia przeciwbólowego (mimo, że powtarzamy wszystkim pacjentom jak ważne jest, by prosili o leki przeciwbólowe jak tylko ich potrzebują). Inne częste sytuację to nagłe spadki ciśnienia, wymagające resuscytacji płynowej (czyli podania kroplówki), poperacyjna niedrożność jelit i sepsa. Jeśli pacjent nie odpowiada na wstępne leczenie lub uważamy, że będzie potrzebował operacji/reoperacji, wtedy kontaktujemy się ze starszym rezydentem tygodnia, a on w zależności od oceny pacjenta, wzywa specjalistę lub sam stara się rozwiązać problem i pomóc choremu. Około 12:30-13:00 większość osób stara się zrobić sobie przerwę na lunch, bywają dni, że można spokojnie posiedzieć w ogólnoszpitalnym pokoju lekarskim i pointegrować się ze stażystami z innych specjalizacji, ale są i takie dni, kiedy jedyna opcja to krótka przerwa w gabinecie lekarskim na oddziale, bo inaczej ilość zadań do przekazania popołudniowej zmianie byłaby zdecydowanie zbyt duża lub musielibyśmy zostać po godzinach, co też się zdarza. Około 15-16 staramy się spotkać z rezydentem tygodnia i omówić pacjentów po raz drugi, włącznie ze wszystkim tym co wydarzyło się w ciągu dnia, co udało nam się załatwić i co trzeba będzie przekazać następnej zmianie jako pilne. Resztę dnia spędza się wykonując zalegające zadania i wszelkie nowe, które pojawiły się podczas omawiania listy. Poza tak zwanymi normalnymi dniami, praca na chirurgii wiąże się także z pracą na popołudnia, dyżurami na izbie przyjęć i nockami. To właśnie te zmiany są najbardziej męczące i wymagają największej samodzielności. Praca na chirurgicznej izbie przyjęć (SAU=Surgical Assessment Unit) w trakcie tygodnia to 4 zmiany na SAU w schemacie 8:00-20:30, 8:00-17:30, 8:00-20:30, 8:00-17:30 i na zakończenie normalny dzień na oddziale w piątek. Poza długimi godzinami, zmiany te charakteryzują się brakiem wsparcia starszych lekarzy, jako że na zespół dyżurów składa się po jednym FY1, SHO i SpR plus konsultant, który zazwyczaj jest obecny tylko na porannym obchodzie. Jakby tego było mało, gdy miałam swój pierwszy dyżur, SHO byli zakontraktowani na start pracy o 12:00, więc przez pierwsze 4h byłam zupełnie sama, bo rezydent i specjalista byli na bloku operacyjnym. O ile teraz, po 4 miesiącach na chirurgii, czułabym się z tym w miarę komfortowo, po części dlatego, że oswoiłam się ze specyfikacją pracy i wiem kogo w razie czego prosić o pomoc, a po części dlatego, że czuję się trochę bardziej jak prawdziwy lekarz, tak wtedy było to dość przytłaczające. Na szczęście, po wielu mailach do osób odpowiedzialnych za tworzenie grafiku, FY1s w końcu doprosili się, żeby SHOs też zaczynali od rana. Weekendowe dyżury na izbie są jeszcze bardziej intensywne, bo poza SAU ma się pod sobą pacjentów na oddziałach pięciu specjalizacji chirurgicznych. Oznacza to, że od rana trzeba zrobić obchód ze specjalistami, a później pomiędzy zlecaniem badań, umawianiem konsultacji, wypisywaniem leków i odpowiadanie na bleepy pielęgniarek, przyjmować nowych pacjentów. Zespół ponownie składa się tylko z trzech lekarzy: FY1, SHO i SpR, więc pracy jest mnóstwo. Do tego, pierwsze trzy dni dyżuru, wszystkie trwają od 8:00 do 20:30 i tylko ostatni jest "normalny". I ponownie, jeśli SHO i SpR muszą iść na blok operacyjny, bo któryś z pacjentów wymaga pilnej operacji, wszystko zostaje na głowie stażysty. Z tego powodu często nie jest się w stanie wyjść z pracy o czasie. Choć może to brzmieć dość wykańczająco, to personalnie najgorzej znosiłam inny typ dyżuru, popołudniowy. Wydawać by się mogło, że powinien on być całkiem przyjemny, zwłaszcza dla takiego nocnego marka jak ja, jako że trwa tylko 7h, od 17:00 do północy. Problem jest taki, że jest to ciąg 7 dni bez przerwy, a poza tym, jest się odpowiedzialnym za wszystkich pacjentów wspomnianych wcześniej 5 specjalizacji, zupełnie samemu. Oczywiście jeśli coś się dzieje to zawsze można skontaktować się z dyżurnym rezydentem interny lub chirurgii, ale de facto nie ma się nikogo w swoim zespole. Dodatkowo, powroty do domu po północy są dość problematyczne, jako że ostatni nocy autobus jest o 00:08 i rusza z przystanku oddalonego od szpitala o jakieś 12 min, więc jedyną szansą na jego złapanie jest dogadanie się z nocnym FY1, żeby wyjść wcześniej. Kilka razy mi się udało, ale były i takie dni, że ze względu na pacjentów musiałam zostać dłużej i wziąć taxówkę do domu. Na szczęście tak sobie ustawiłam urlop, że wypadał właśnie po tych siedmiu dniach, więc mogłam odpocząć. Ostatnim typem dyżurów są nocki. Trwają one od 20:00 do 9:00 (w teorii) i działa się na nich w takim samym składzie i w podobny sposób jak na dziennych dyżurach na chirurgicznej izbie przyjęć. Jako FY1 do północy ma się za zadanie tylko przyjmować pacjentów na SAU, a przez pozostałą część nocy także odpowiadać na bleepy do pacjentów na oddziałach. Czasami jest się wzywanym do stanów nagłych, ale spora część bleepów jest absurdalna i tak naprawdę nie powinna mieć w ogóle miejsca. Wypisywanie leków i kroplówek to coś co powinno być dopilnowane w ciągu dnia. Chyba najbardziej absurdalne wezwanie jakie miałam, o 2:30 w nocy, dotyczyło wypisania profilaktycznej dawki heparyny robnocząsteczkowej (dostaje ją większość pacjentów na chirurgii). Nie byłoby to aż tak absurdalne, gdyby nie fakt, że pacjet, podobnie jak znaczna większość, miał ja rozpisaną na 18:00, więc dlaczego pielęgniarka uznała za właściwe wzywanie lekarza w środku nocy pozostanie dla mnie zagadką. Podczas całej rotacji pracowałam łącznie przez 5 nocy, część z nich była dość spokojna i udało mi się w trakcie nich zdrzemnąć 20-30min, część była bardzo intensywna, wymagająca bycia na pełnych obrotach przez całą zmianę. 

Darmowe śniadanie po nocce <3

Jeśli miałabym podsumować moje cztery miesiące na chirurgii, powiedziałabym, że był to bardzo dobrze spędzony czas. Miałam super team, zarówno młodych lekarzy jak i specjalistów, nauczyłam się jak funkcjonuje typowy oddział chirurgiczny, jak radzić sobie gdy brakuje wsparcia starszych kolegów, jak dyskutować z radiologami przez telefon, jak robić wypisy i jak ustawiać priorytety, tak aby zapewniać pacjentom jak najlepszą opiekę i nie opóźniać funkcjonowania oddziału. Jeśli miałabym na coś narzekać to brak możliwości chodzenia na blok operacyjny. Przez cały ten okres udało mi się ta pójść raptem 4 razy. Wynikało to głównie z tego, że pierwszeństwo mają rezydenci, a na stażystach, jak już wspomniałam, ciąży odpowiedzialność za prowadzenie oddziału. Choć było to trochę frustrujące, to wiedziałam, że tak to będzie wyglądać jeszcze zanim rozpoczęłam pracę, dlatego też aplikowałam na program, który w ciągu dwóch lat stażu ma nie jedną , a dwie rotacje chirurgiczne. Jako, że udało mi się taką dostać, następną będę miała na koniec drugiego roku, w szpitalu powiatowym, więc powinnam mieć znacznie więcej okazji do przesiadywania na bloku operacyjnym. Jeśli chodzi o samych pacjentów to nie obyło się bez ciekawych i skomplikowanych przypadków, jak na przykład pacjentka, która połknęła 21 ołówków czy pacjent, który rozwinął potężną odmę po operacji kardiochirurgicznej, ale że zdarzyło się to w nocy, to ja zostałam do niego wezwana gdy jego saturacja zaczęła się nagle pogarszać. Jeśli natomiast ktoś zastanawia się jak wygląda praca w brytyjskim szpitalu w środku pandemii, to powiem szczerze, że osobiście nie odczułam za bardzo różnicy w stosunku do okresu przed pandemią, kiedy dwa lata temu robiłam tu praktyki wakacyjne. . Może dlatego, że nie pracowałam jeszcze na "czerwonym" COVIDowym oddziale, a pozostałe oddziały działają praktycznie tak samo jak zawsze, poza koniecznością noszenia maseczki i pilnowania, żeby pacjenci czekający na zabieg, zawsze mieli aktualny wynik badania na obecność wirusa, bo bez tego nie będą mogli zostać zoperowani na tzw. "zielonym" bloku operacyjnym.  Jednym aspektem, który niestety mocno ucierpiał z powodu pandemii jest aspekt towarzyski. Choć staraliśmy się integrować z innymi stażystami, to gdy przyszła druga fala zakażeń, a tym samym wprowadzono ostre restrykcje, nasze możliwości zostały drastycznie ograniczone. Udało nam się zorganizować kilka babskich wieczorów przy winie, wycieczek nad wodę czy wyjście do polskiej restauracji, ale gdyby nie globalna epidemia, na pewno byłoby tego więcej. 








Pozytyw jest tego taki, że mogłam każdą wolną chwilę spędzić z moimi kocimi dziećmi, które są ze mną od listopada <3 Uwaga, spam zdjęciowy. 






















Jakby kociaki nie były wystarczającą nowością, to na zakończenie roku, postanowiłam powiększyć moją kolekcję tatuaży o nowy nabytek. Podobnie jak przy moim pierwszym, o ile proces planowania chwilę trwał, to decycyzja o jego zrobieniu wyszła dość spontanicznie. Jedno ze studiów tatuażu, do którego napisałam, odpowiedziało mi w czwartek rano, że mają dla mnie miejsce w piątek rano, ale że pracowałam na nocki, to odczytałam to dopiero wieczorem. Zanim oni odpisali, był piątek rano, więc co zrobiłam? Prosto po mojej czwartej nocce z rzędu, pojechałam zrobić tatuaż. Zdjęcia może następnym razem. Do tego wszystkiego, mimo przeprowadzki do obcego kraju, pandemii i pracy całymi dniami, gdzieś po drodze napatoczył mi się jeszcze kompan do ginu i Netflixa, także w razie potrzeby mam zadeklarowaną kocią niańkę xD Cztery miesiące za morzem i tyle zmian.

Teraz zaczęłam pracę na oddziale internistycznym, o czym napiszę następnym razem. 

Comments

  1. Hej, dzięki za kolejny super wpis:) Widzę że świetnie sobie radzisz i mimo trudności niewiele znajdujesz powodów do narzekań, podziwiam, bo ja bym chyba szybko odpadła przy tak intensywnej pracy..Mam pytanie, czy staż odbywa się na podstawie wybranej specjalizacji (w tym wypadku chirurgia) czy absolutnie każdy musi przejść drogę przez szpital i nocne dyżury? Nie ukrywam, że zdecydowanie celuję w spokojniejszą specjalizację, myślałam np o neurologii. Czy orientujesz się może jak wygląda taka ścieżka? Pozdrawiam:)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Hej, dziękuję za komentarz. Staż funkcjonuje na podobnej zasadzie co w Polsce, tylko trwa dwa razy dłużej. Co mam na myśli, nie każdy będzie miał staże na tych samych oddziałach, ale są pewne grupy specjalizacji, przez które trzeba przejść. Każdy musi mieć jakiegoś rodzaju internę, coś chirurgicznego, coś acute (czyli SOR/izba przyjęć), coś w przychodni (czyli rodzinny/psychiatria). W związku z tym, jeśli chcesz zrobić staż w UK nie unikniesz nocek, popołudniowych zmian i weekendów. Jedyna alternatywa, która przychodzi mi do głowy, to zrobić staż w Polsce, po czy starać się o tzw. long locum, gdzie na zasadzie kontraktu pracujesz np na jednym oddziale przez pół roku. Tylko znowu, neurologia w szpitalu to też podtyp interny, a każdy młody lekarz, pracujący na internie robi nocki i inne dyżury. Na pocieszenie powiem, że nie ma tego aż tak dużo jak mogłoby się wydawać :) Alternatywą zupełnie bez tego typu zmian jest staż w Polsce i GP training, ale nie znam szczegółowo wymagań do rekrutacji.

      Delete
  2. Anonymous15/9/21

    Hej hej, właśnie trafiłem na twój blog. Dziewczyno, to cudowne, co tu zrobiłaś! Prawdziwa kopalnia wiedzy. Poza tym, bardzo przyjemnie i lekko się to czyta, widzę, że masz bardzo rozwinięty zmysł pisarski! Dzięki za te relacje, cudownie się je czyta i czekam na kolejne. Powodzenia!

    ReplyDelete

Post a Comment

Popular posts from this blog

Kierunek Wyspy, czyli droga do stażu w Wielkiej Brytanii.

Już za kilka dni rozpoczynam ostatni rok studiów, ale jako, że lubię planować swoją przyszłość z wyprzedzeniem, moje myśli wybiegają o prawie rok do przodu, do czekającego mnie po szóstym roku stażu podyplomowego. Pozostając wierną maksymie, będącej nazwą mojego bloga ["Be brave, dream big."], moje plany dotyczące stażu wymagają trochę więcej zachodu i przemyśleń niż wybór miasta i szpitala w Polsce. Już kilka lat temu, zaraz po rozpoczęciu studiów, zaczęłam interesować się możliwościami kształcenia się za granicą. Ktoś mógłby mi wytknąć, że to niepatriotyczne z mojej strony, ale dla mnie najważniejsze jest to, aby uzyskać jak najlepszą możliwą edukację, a to gdzie będzie się to odbywać jest dla mnie sprawą drugorzędną. Swoje rozważania rozpoczęłam od Kanady, ponieważ przy wszystkich absurdach dzisiejszego świata, robi ona wrażenie bardzo stabilnego kraju, z dobrze prosperującym systemem ochrony zdrowia. Niestety, dostanie się tam na specjalizację (staż odbywa się u nich w ra

I rok w pigułce - anatomia i histologia.

Wakacje trwają w najlepsze, ledwo wróciłam z rodzinnego wyjazdu, a zaraz czeka mnie kolejny, tym razem ze znajomymi. Dzisiejszy dzień spędzam odpoczywając, ale ponieważ pojawiło się kilka próśb, stwierdziłam, że spróbuję stworzyć post, w którym podsumuję pierwszy rok studiów. Za każdym razem, gdy ktoś pyta mnie jak wyglądają studia medyczne, albo jak było na pierwszym roku, mam poważny problem z odpowiedzią. Mam dwie opcje, powiedzieć to co pierwsze przychodzi mi na myśl i zabrzmieć jak zbyt pewna siebie i przesadnie wyluzowana czy spróbować tak ubrać to w słowa, żeby brzmieć tak jak stereotypowy student medycyny powinien... Na szczęście należę do osób, które wolą być szczere niż brzmieć dobrze, więc prawie zawsze wybieram opcję nr 1. I rok, tak jak zapewne każdy inny, jest do przejścia. Co więcej, na mojej uczelni jest on całkiem przyjemny i zapewnia na tyle dużą ilość czasu wolnego, że starcza go na imprezy, sport, IFMSA, gotowanie(niektórzy lubią, ja jestem za leniwa :P), spot

II rok w pigułce - biochemia, fizjologia i patomorfologia.

Miałam poczekać z tym postem do wakacji, ale ponieważ mam trochę wolnego czasu (no dobra, wcale nie mam, ale tym większą mam ochotę na pisanie tutaj :P ), postanowiłam kontynuować tradycję i napisać podsumowanie przedmiotów z bieżącego roku. Ostrzegam, że pewnie znów się rozpiszę, jak w ubiegłym roku, ale postaram się pilnować i zawrzeć najważniejsze informacje bez zbędnej prywaty. BIOCHEMIA Jeśli komuś na pierwszym roku wydaje się, że anatomia jest trudna (ja od początku pisałam, że poza pierwszym miesiącem, dla mnie nie była), to niech lepiej przygotuje się na dużo "płaczu i zgrzytania zębami" na drugim roku. Może przemawia przeze mnie trochę niechęć do pewnych asystentów, ale przedmiot naprawdę nie należy do najprzyjemniejszych, ani lekkich. Obowiązującą literaturą jest najnowsze wydanie Harpera, oraz wybrane rozdziały z Angielskiego, wszystko jest szczegółowo opisane w pliku, dostępnym na stronie Zakładu. Jak to wszystko wygląda? W pierwszym semestrze odbywają się