Skip to main content

Na wariackich papierach, czyli jachty i start życia w Anglii

Oj intensywnie ostatnio u mnie. I przez "ostatnio" mam na myśli okres już prawie dwóch i pół miesiący, które upłynęły od poprzedniego wpisu. Zaczęło się od wielkiego pakowania, z którym musiałam uporać się jeszcze przed wyjazdem na Mazury. Coroczne wyprowadzki do akademika to jedno, ale przenosiny do innego kraju to zupełnie inna bajka. Zwłaszcza, że teraz już było wiadomo, że to naprawdę wyprowadzka na dobrę i do domu będę już wracać tylko jako gość. Po jakimś tygodniu przeglądania mojej garderoby i przekopywania się przez szafki i kartony, mój pokój wyglądał magazyn, zastawniony walizkami i 30-kilogramowymi kartonami. Próba rozplanowania które rzeczy spakować na jachty, które do walizki do samolotu, a które do nadania do Anglii, wymagała co najmniej tyle samo logistycznych akrobacji co poruszanie się po pokoju, tak żeby się nie połamać i niczego nie podeptać. Kolejną sprawą, którą musiałam załatwić na ostatnią chwilę było znalezienie mieszkania. Zabrałam się za to z dość dużym wyprzedzeniem, ale okazało się, że to wcale nie takie proste. Zwłaszcza, że do ostatniej chwili wahałam się czy zamieszkać z innymi stażystami czy poszukać czegoś samemu. Stanęło na tym, że wyjeżdżając na Mazury, gdzie jak wiadomo zasięg sieci komórkowych nie powala, nadal nie miałam nic potwierdzone na 100%. Do tego wszystkiego doszło jeszcze kilka mniej istotnych rzeczy, takie jak przedwyjazdowe zakupy czy prawo wykonywania zawodu. Nie jest mi ono do niczego potrzebne, ale skoro i tak byłam na miejscu i miałam już wszystkie papiery, to uznałam, że warto to załatwić. Do dziś go fizycznie nie mam, bo zostało wydane gdy byłam już w Anglii, a można je odebrać tylko osobiście, ale przynajmniej widnieję w spisie lekarzy :D Gdy w kończu przyszedł czas by wyjechać na jachty, byłam już na tyle zmęczona ogarnianiem wszystkiego, że relaks, super towarzystwo i alkohol brzmiał jak zestaw idealny. Choć zanim było mi dane zacząć się tym cieszyć, miałam okazję przekonać się jak bardzo razem z T potrafimy być stereotypowymi blondynkami mimo farby na włosach xD Zaczęło się od tego, że pociąg T miał opóźnienie, nie nasza wina, wiadomo. Po odrobinie dram, stanęło na tym, że spotkamy się na dworcu i razem złapiemy późniejszy pociąg, który co prawda z dodatkową przesiadką, ale dowiezie nas na miejsce w podobnym czasie. Czasu miałyśmy sporo, a przynajmniej tak nam się wydawało, więc poszłyśmy na kawę, po czym noga za nogą, obładowane bagażami, ruszyłyśmy na peron. I gdy tak spokojnie sobie szłyśmy wzdłuż stojącego przy nim pociągu, nagle zorietnowałyśmy się, że to najprawdopodobniej nasz pociąg. Szkoda tylko, że dotarło to do nas już po tym jak zaczął odjeżdżać. W ten oto sposób skończyłyśmy czekając na dworcu kolejne 3h. Mogłyśmy równie dobrze wrócić do mnie i tam poczekać, ale uznałyśmy, że z naszym szczęściem i talentem, skończyłoby się kolejnym niewypałem. Mimo tego wszystkiego, na miejsce zbiórki dotarłyśmy ze sporym zapasem czasu, bo jak się okazało, podobnie jak w zeszłym roku, godzina wypłynięcia z mariny mocno sie przesunęła w stosunku do pierwotnego planu. Sam wyjazd upłynął już bez żadnych większych niespdzianek i był co najmniej równie udany jak zeszłoroczny, o ile nie lepszy. Przede wszystkim, tym razem byłyśmy we trójkę z W i T (w poprzednich latach tylko W i ja żeglowałyśmy). Do tego pogoda była chyba bardziej urozmaicona niż ostatnio, bo załapaliśmy się zarówno na słońce i upał, sprzyjające opalaniu i lenistwu, jak i na konkretne zrywy wiatru, dzięki czemu dwa dni naprawdę intensywnego żeglowania też były. 



     


     

O dziwo, tym razem obyło się bez większych kontuzji i uszkodzeń sprzętu, co też było miłą odmianą, choć kilka razy zdarzyło nam się pomarudzić pół-żartem, że straszne nudy bez atrakcji podnoszących poziom adrenaliny. Jak zawsze przy dobrej zabawie, czas minął przerażająco szybko. Ani się nie obejrzałam, a już była kolejna sobota i czas na powrót do domu, gdzie czakało mnie dopakowywanie ostatnich drobiazgów, dopinanie walizek, a następnego dnia bladym świtem podróż do Wrocławia na samolot. Normalnie po tygodniu żeglowania czy każdego innego studenckiego wyjazdu, spędziłabym choć kilka dni odsypiając. Tym razem nie było mi to dane, więc swoją przygotę w Wielkiej Brytanii rozpoczęłam wykończon. Fakt, że średnio mogłam chodzić, bo ostatniego dnia wyjazdu, podczas sprzątania jachtu, uderzyłam stopą w metalową nóżkę od stolika, na tyle mocno, że jeden z palców u stopy miałam fioletowy i spuchniety przez tydzień też nie pomagał. Nie żałuję ani trochę, bo wyjazd na jachty było moim ostatnim prawdziwie studenckim wypadem ze znajomymi, ale na pewno byłoby łatwiej gdyby przeprowadzka za morze obyła się bez niespodzianek. Na dzień przed wylotem, dowiedziałam się, że mieszkanie, które miałam zaklepane, nie będzie dostępne od niedzieli, a dopiero od poniedziałku. Na szczęście już sporo wcześniej byłam aktywna na grupie stażystów na Facebooku, więc jeszcze przed opuszczeniem Polski, zagadałam do moich przyszłych współpracowników, czy ktoś nie ma może wolnej kanapy, żeby mnie poratować. Na odzew nie musiałam długo czekać i tym oto sposobem, zaczęłam swój pobyt w UK od integracji z przyszłym kolegą z oddziału, który nie dość, że udostępnił mi swój wolny pokój, to dodatkowo odebrał mnie samochodem z dworca autobusowego. Jeszcze tego samego dnia poszliśmy też na piwo z innymi stażystami, integracja najważniejsza :D Gdy kolejnego dnia dostałam maila od agencji pośredniczącej w wynajmie mieszkania, że bardzo przepraszają, ale muszą jeszcze załatwić jego posprzątanie, więc wprowadzić będę sie mogła jeszcze dzień później, moja cierpliwość się skończyła. Nie dość, że nie chciałam nadużwać gościnności nowego znajomego, to następnego dnia zaczynałam pracę, więc nie miałam czasu, ani głowy do tego, że się wtedy przeprowadzać. Po kilku dość ostrych mailach i jednej rozmowie telefonicznej, udało mi się dogadać, że będę mogła się wprowadzić jeszcze w ten same dzień. Oczywiście, koniec końców, jak na brytyjczyków przystało, pośrednik przepraszał mnie co najmniej kilka razy za całe zamieszanie i nieporozumienie. Całe szczęście, że nie należę do osób, które się w takich sytuacjach stresują, bo na pewno popsuło by mi to pierwszy tydzień pobytu. Szybko jednak o tym zapomniałam, bo we wtorek miałam dzień wprowadzający, a w środę już normalny dzień pracy od 8 do 17:30. I tym samym, nagle oficjalnie stałam sie lekarzem na emigracji. I choć wydawać by się mogło, że to właśnie praca będzie stanowiła najtrudniejszy aspekt, zwłaszcza na samym początku, to szybko się okazało, że nie mogłam lepiej trafić jeśli chodzi o odział. Moi współpracownicy są super, moi przełożeni zawsze pomocni, a cały personel medyczny przesympatyczny. Żeby jednak nie było za kolorowo, jeśli jest coś na co mogę bez żadnych oporów ponarzekać, to obsługa klienta. W sumie, biorąc pod uwagę sytuację z pośrednikiem od wynajmu, nie powinnam była się dziwić. Szybko się okazało, że mimo bycia zatrudnionym na pełen etat jako lekarz i posiadania listu od pracodawcy, potwierdzającego wszystko co potrzeba, otwarcie konta w banku czy kupno karty SIM na abonament, zwłaszcza w czasie pandemii, potrafi trwać tygodnie. Nie zależało mi aż tak bardzo na czasie, bo mogłam spokojnie używać moją kartę wielowalutową i mój polski numer telefonu bez jakichkolwiek opłat, ale nadal było to irytujące. Szybko się nauczyłam, że żeby cokolwiek w tym kraju załatwić trzeba dzwonić do skutku, bo żadna inna forma komunikacji nie ma siły przebicia. Mimo wszystko, choć znalazło by się kilka rzeczy, na które mogłabym pomarudzić, to pozytywy bez dwóch zdań przeważają. Region okazał się strzałem w dziesiątkę, na dowód czego kilka zdjęć.







     



     

Starsi koledzy zorganizaowali nam rewelacyjny tydzień integracjyjny, z grillowaniem na klifach i weekendową wycieczką pod namioty włącznie (był nawet foodtruck z nielimitowaną pizzą), a stażyści, których poznałam, są zawsze chętni do pogadania, wyjazdów na plażę czy innych wspólnych aktywności. Pomiędzy pracą i wszystkimi wyjściami, nawet sie nie obejrzałam jak minęło 1.5 miesiąca mojego pobytu tutaj. Na pierwszą pensję też nie mogę narzekać, nie dlatego, że jest aż tak oszałamiająca, ale po prostu dlatego, że miło w końcu na prawdę być na własnym utrzymaniu. Chociaż jak nie ograniczę wyjśc na jedzenie i nie zacznę w końcu gotować w domu, to się za chwilę okaże, że nie starcza mi "do pierwszego". Choć brytyjska kuchnia, sama w sobie jest nieciekawa, to w okolicy mam aż za dużo fajnych miejscu, w których można smacznie zjeść i napić sie dobrego cydru czy ginu.

W następnym wpisie dodam trochę więcej o tutejszej ochronie zdrowia i samej pracy w szpitalu plus jeszcze więcej zdjęć mojej przepięknej okolicy, bo narobiłam ich całe mnóstwo :)

Comments

  1. Zuziu, zacznij nagrywać na youtube, bo kontent niesamowity :) Czy mogłabym się z Tobą skontaktować. Pozdrawiam

    ReplyDelete
  2. Dziękuję, ale ja to chyba jednak wolę opisywać niż opowiadać, bo jak się rozgadam to sto razy zgubię wątek 😅 A co do kontaktu to na blogu jest formularz kontaktowy, zawsze chętnie odpowiem na pytania :)

    ReplyDelete
  3. Hej! :)
    Bardzo się cieszę, że natrafiłam na Twój blog. Jestem teraz na 4 roku lekarskiego i też myślę o przeprowadzce i pracy w Anglii. Zaczęłam nawet robić trochę zadań gramatycznych i odświeżam sobie słownictwo medyczne z książek z pierwszego roku. Jeśli masz do polecenie jakieś książki/filmiki/platformy z których się uczyłaś, bardzo chętnie skorzystam z porady:)
    Twoje informacje o procesie rekrutacji i certyfikacie IELTS są bardzo pomocne. Nie mogę się też doczekać dalszych wpisów odnośnie stażu lub atmosfery w pracy. Coś czuję, że będę mieć do Ciebie mnóstwo pytań:D
    A tymczasem dziękuję i życzę powodzenia i zdrówka, zwłaszcza w dobie pandemii!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dziękuję za komentarz :)
      Jeśli chodzi o naukę do IELTS (warto też rozważyć OET, który jest teraz także uznawany, gdy ja aplikowałam to jeszcze nie był), to polecam dołączyć do grupy NHS For Overseas Medics na Facebooku, tam znajdziesz mnóstwo sugestii dotyczących materiałów do nauki. Osobiscie polecam https://www.youtube.com/c/E2IELTS i https://www.youtube.com/c/IELTSLiz789 oraz stronkę, na której można się przetestować z czytania i odsłuchów https://mini-ielts.com/. Dodatkowo warto ćwiczyć pisanie na czas, bo to chyba największy problem dla większości osób. Na blogu Liz są listy tematów na część pisemną, w internecie można też znaleźć wiele przykładowych tekstów-odpowoedzi na band 8-9 :)

      Delete
    2. Ogromne dzięki za sugestie! Na pewno się przydadzą:)

      Delete

Post a Comment

Popular posts from this blog

Kierunek Wyspy, czyli droga do stażu w Wielkiej Brytanii.

Już za kilka dni rozpoczynam ostatni rok studiów, ale jako, że lubię planować swoją przyszłość z wyprzedzeniem, moje myśli wybiegają o prawie rok do przodu, do czekającego mnie po szóstym roku stażu podyplomowego. Pozostając wierną maksymie, będącej nazwą mojego bloga ["Be brave, dream big."], moje plany dotyczące stażu wymagają trochę więcej zachodu i przemyśleń niż wybór miasta i szpitala w Polsce. Już kilka lat temu, zaraz po rozpoczęciu studiów, zaczęłam interesować się możliwościami kształcenia się za granicą. Ktoś mógłby mi wytknąć, że to niepatriotyczne z mojej strony, ale dla mnie najważniejsze jest to, aby uzyskać jak najlepszą możliwą edukację, a to gdzie będzie się to odbywać jest dla mnie sprawą drugorzędną. Swoje rozważania rozpoczęłam od Kanady, ponieważ przy wszystkich absurdach dzisiejszego świata, robi ona wrażenie bardzo stabilnego kraju, z dobrze prosperującym systemem ochrony zdrowia. Niestety, dostanie się tam na specjalizację (staż odbywa się u nich w ra

I rok w pigułce - anatomia i histologia.

Wakacje trwają w najlepsze, ledwo wróciłam z rodzinnego wyjazdu, a zaraz czeka mnie kolejny, tym razem ze znajomymi. Dzisiejszy dzień spędzam odpoczywając, ale ponieważ pojawiło się kilka próśb, stwierdziłam, że spróbuję stworzyć post, w którym podsumuję pierwszy rok studiów. Za każdym razem, gdy ktoś pyta mnie jak wyglądają studia medyczne, albo jak było na pierwszym roku, mam poważny problem z odpowiedzią. Mam dwie opcje, powiedzieć to co pierwsze przychodzi mi na myśl i zabrzmieć jak zbyt pewna siebie i przesadnie wyluzowana czy spróbować tak ubrać to w słowa, żeby brzmieć tak jak stereotypowy student medycyny powinien... Na szczęście należę do osób, które wolą być szczere niż brzmieć dobrze, więc prawie zawsze wybieram opcję nr 1. I rok, tak jak zapewne każdy inny, jest do przejścia. Co więcej, na mojej uczelni jest on całkiem przyjemny i zapewnia na tyle dużą ilość czasu wolnego, że starcza go na imprezy, sport, IFMSA, gotowanie(niektórzy lubią, ja jestem za leniwa :P), spot

II rok w pigułce - biochemia, fizjologia i patomorfologia.

Miałam poczekać z tym postem do wakacji, ale ponieważ mam trochę wolnego czasu (no dobra, wcale nie mam, ale tym większą mam ochotę na pisanie tutaj :P ), postanowiłam kontynuować tradycję i napisać podsumowanie przedmiotów z bieżącego roku. Ostrzegam, że pewnie znów się rozpiszę, jak w ubiegłym roku, ale postaram się pilnować i zawrzeć najważniejsze informacje bez zbędnej prywaty. BIOCHEMIA Jeśli komuś na pierwszym roku wydaje się, że anatomia jest trudna (ja od początku pisałam, że poza pierwszym miesiącem, dla mnie nie była), to niech lepiej przygotuje się na dużo "płaczu i zgrzytania zębami" na drugim roku. Może przemawia przeze mnie trochę niechęć do pewnych asystentów, ale przedmiot naprawdę nie należy do najprzyjemniejszych, ani lekkich. Obowiązującą literaturą jest najnowsze wydanie Harpera, oraz wybrane rozdziały z Angielskiego, wszystko jest szczegółowo opisane w pliku, dostępnym na stronie Zakładu. Jak to wszystko wygląda? W pierwszym semestrze odbywają się