Skip to main content

Bliżej pacjentów, czyli medycyna rodzinna i grudniowy maraton egzaminów.

Medycyna rodzinna, specjalizacja, która nie bez powodu, kojarzy się głównie z katarkami, przeziębieniami, wpisywaniem leków na nadciśnienie i zwolnień lekarskich. Choć faktycznie, stanowi to lwią cześć praktyki lekarza rodzinnego to jak się okazuje, nierzadko można trafić na dużo bardziej tajemnicze przypadki, których nie powstydził by się serialowy Dr House. Przez te kilka dni zajęć, które spędziliśmy w poradni, poza klasycznymi pacjentami z cukrzycą, bólami kręgosłupa i zapaleniami oskrzeli, mieliśmy okazję badać m.in kobietę, która z niewyjaśnionej przyczyny regularnie zapadała na zapalenie krtani, zawsze w tym samym czasie kiedy pojawiała się u niej menstruacja. Problem ustał gdy kobieta przeszła menopauzę. Inna pacjentka, będąca już po czterdziestce, nagle straciła wszystkie włosy, po czym stopniowo zaczęła tracić słuch. W obu przypadkach koszyk badań lekarza rodzinnego (pula badań, które taki lekarz może zlecić na NFZ) był niewystarczający, ale nawet po licznych konsultacjach specjalistycznych, sytuacji nie udało się wyjaśnić. Chyba nic lepiej nie uświadamia człowiekowi jak bardzo, mimo ogromnego postępu, ograniczona jest medycyna. Kolejnym aspektem zajęć, który okazał się bardzo przydatny, były tzw. "warsztaty". Polegały one na tym, że po krótkim wprowadzeniu teoretycznym, każda dwójka studentów dostawała opis przypadku, który musieliśmy przeanalizować, zdecydować jaką jednostkę chorobową podejrzewamy, które badania chcielibyśmy zlecić w celu jej potwierdzenia i jakie leki wypisać. Jeśli konieczne było wystawienie zwolnienia do ZUS czy innego zaświadczenia, także musieliśmy je wypełnić. Choćbyśmy zapierali się rękoma i nogami, biurokracji w ochronie zdrowia nie przeskoczymy, więc całe szczęście, że w końcu wyjaśniono nam jak radzić sobie z najpowszechniejszymi drukami. Zajęcia te otworzyły nam przy okazji oczy na dwie inne sprawy. Po pierwsze, jak ograniczone pole działania mają niestety lekarze rodzinni, co przyczynia się do kosmicznych kolejek do specjalistów. Niejednokrotnie lekarze, z którymi mieliśmy zajęcia, musieli kierować pacjentów dalej, bo NFZ nie upoważnia ich do prowadzenia przypadków czy zlecania badań, mimo że ich wiedza bez problemu by na to pozwoliła. Szeroko pojętą "papierologia" także nie ułatwia im życia. Zmieniające się co 2 miesiące refundacje, mnóstwo kruczków, na które trzeba uważać dla dobra własnego i pacjentów, gdzie te sekretarki medyczne, które miały odciążyć lekarzy...?
Druga sprawa to nasze własne nieprzygotowanie do realiów pracy jako lekarz, a konkretniej nieznajomość nazw handlowych leków. Jest to zrozumiałe, bo dotychczas wymagano od nas głównie nauki nazw substancji czynnych, ale im bliżej prawdziwej pracy, tym częściej łapie się przez to na tym, że muszę sprawdzać nawet najpopularniejsze leki, bo nazwy producentów nic mi nie mówią. Wiadomo, nauczę się wszystkiego w praktyce, a jeśli uda mi się wyjazd za granicę to polskie nazwy i tak nie będą mi potrzebne (choć cześć oczywiście jest międzynarodowa), więc póki co wystarczy że mam pod ręką niezastąpione empendium, ale obrazuje to jak inna od realiów potrafi być czasami nauka na studiach. 
Kolejnym wartościowym elementem zajęć była na pewno wizyta w DPS (Domu Pomocy Społecznej). Nie ukrywam, że nie jest to miejsce, w którym czułabym się komfortowo. Większość znajdujących się tam pacjentów, poza chorobami somatycznymi, cierpi także na różnego rodzaju zaburzenia i choroby psychiczne, a przez cały tok studiów nie było okazji nauczyć się rozmowy i badania takiego pacjenta. Jasne, na piątym roku mieliśmy zajęcia z psychiatrii, ale jak już kiedyś opisywałam, polegały one na tym, że najpierw przez 2h wizyty szliśmy na szarym końcu obchodu, więc nawet nie próbowaliśmy pchać się do sal pacjentów, bo były one zbyt małe by pomieścić cały sztab lekarzy, psychologów, stażystów i starszych od nas studentów, a później pani profesor brała nas do swojego gabinetu, do którego ewentualnie zapraszała jednego pacjenta z depresją czy chorobą dwubiegunową i na tym praktyczny aspekt psychiatrii się kończył. Z osobami cierpiącym na schizofrenię, choroby otępienne i inne zaburzenia utrudniające zbieranie wywiadu nie mieliśmy za bardzo do czynienia. Na szczęście w tym roku podobno trochę to nadrobimy, ale to dopiero w dalszej części roku. W związku z tym, gdy lekarz rodzinny zarządził, że każdy z nas dostanie po dwóch pacjentów do samodzielnego zbadania, wszyscy popatrzyliśmy po sobie z mieszanką niedowierzania (jak wspomniałam w ostatnim wpisie, wcześniejszy blok z pediatrii był praktyczny tylko z nazwy) i obawy. Tego dnia przeprowadzana była w ośrodku kwalifikacja pacjentów do szczepienia na grypę i to pod tym kątem mieliśmy za zadanie ich ocenić. Razem z moim partnerem z dwójki klinicznej, MS. postanowiliśmy, że pójdziemy do naszych pacjentów razem. Tak się złożyło, że każde z nas miało ich nie dwóch a trzech, więc zapowiadało się dużo roboty. Szybko okazało się, że nasze obawy były zupełnie bezpodstawne. Część pacjentów była zupełnie bezproblemowa, a przy tych, z którymi kontakt był utrudniony, pomogła nam przesympatyczna opiekunka z DPS, która od dziesiątek lat zajmuje się takimi pacjentami i wie o nich wszystko. Mam ogromny podziw do wszystkich decydujących się na pracę w takich miejscach, bo moim zdaniem wymaga to znacznie więcej cierpliwości i empatii niż w innych gałęziach medycyny. Choć może to po prostu kwestia tego, że każdemu odpowiada coś innego, na szczęście ogromną zaletą medycyny jest to, że prawie każdy może znaleźć coś dla siebie.
Po zakończeniu zajęć z medycyny rodzinnej przyszedł czas na kolejny blok, choroby wewnętrzne, ale w tak zwanym międzyczasie, czekał mnie jeszcze przedświąteczny maraton egzaminów. Teoretycznie nasz rok miał zaplanowany tylko jeden, test z pediatrii, który swoją drogą był okropnie trudny, ale ja postanowiłam pójść za ciosem i załatwić od razu kilka innych. Gdy tylko dowiedziałam się, że zdałam pediatrię, umówiłam się na egzamin praktyczny, zarówno z pediatrii jak i z ginekologii. Do tego drugiego mogłam już podejść, bo mieliśmy zaliczony tegoroczny blok ćwiczeń, a test zdałam w ubiegłym roku. Jakby uczelnianych egzaminów było mi mało, w pierwszym tygodniu grudnia czekała mnie jeszcze wycieczka do Londynu, aby napisać Situational Judgement Test, o którym pisałam wyjaśniając zasady rekrutacji na brytyjski staż. Jak widać grudzień był dla mnie naprawdę naukowy. Wycieczka do Wielkiej Brytanii była w sumie miłą odmianą bo choć nie jestem fanką ich zatłoczone stolicy to przystrojona świątecznymi ozdobami i światłami robiła naprawdę przyjemne wrażeniem. Kilka zdjęć poniżej.




Poza podejściem do egzaminu (który nawet nie wiem jak mi poszedł, bo to straszna loteria, a wyniki poznam dopiero w marcu) oraz dziennym i nocnym zwiedzaniem miasta, głównie z pokładu piętrowych autobusów, udało mi się także spotkać z dawną znajomą, której nie widziałam od 6 lat i wspólnie wybrać się na studencką adaptację musicalu "Legalna blondynka", na której świetnie się bawiłam. Po powrocie na uczelnie usiadłam do nauki i z sukcesem podeszłam do obu egzaminów praktycznych. Na tym z pediatrii został mi przydzielony dwuletni pacjent, więc badanie nie było łatwe, ale przesympatyczna, młoda lekarka, która miała mnie pilnować, była bardzo pomocna. Natomiast na położnictwie dostałam pacjentkę w ciąży bliźniaczej i choć nie na wszystkie pytania profesora byłam w stanie odpowiedzieć, to w duchu zbliżających się świat postawił mi całkiem ładną ocenę :D
O zajęciach z chorób wewnętrznych, których połowę odbyliśmy na oddziale kardiologii, a kolejne trzy tygodnie na endokrynologii, napiszę już w kolejnym wpisie. 

Comments

Popular posts from this blog

Kierunek Wyspy, czyli droga do stażu w Wielkiej Brytanii.

Już za kilka dni rozpoczynam ostatni rok studiów, ale jako, że lubię planować swoją przyszłość z wyprzedzeniem, moje myśli wybiegają o prawie rok do przodu, do czekającego mnie po szóstym roku stażu podyplomowego. Pozostając wierną maksymie, będącej nazwą mojego bloga ["Be brave, dream big."], moje plany dotyczące stażu wymagają trochę więcej zachodu i przemyśleń niż wybór miasta i szpitala w Polsce. Już kilka lat temu, zaraz po rozpoczęciu studiów, zaczęłam interesować się możliwościami kształcenia się za granicą. Ktoś mógłby mi wytknąć, że to niepatriotyczne z mojej strony, ale dla mnie najważniejsze jest to, aby uzyskać jak najlepszą możliwą edukację, a to gdzie będzie się to odbywać jest dla mnie sprawą drugorzędną. Swoje rozważania rozpoczęłam od Kanady, ponieważ przy wszystkich absurdach dzisiejszego świata, robi ona wrażenie bardzo stabilnego kraju, z dobrze prosperującym systemem ochrony zdrowia. Niestety, dostanie się tam na specjalizację (staż odbywa się u nich w ra

I rok w pigułce - anatomia i histologia.

Wakacje trwają w najlepsze, ledwo wróciłam z rodzinnego wyjazdu, a zaraz czeka mnie kolejny, tym razem ze znajomymi. Dzisiejszy dzień spędzam odpoczywając, ale ponieważ pojawiło się kilka próśb, stwierdziłam, że spróbuję stworzyć post, w którym podsumuję pierwszy rok studiów. Za każdym razem, gdy ktoś pyta mnie jak wyglądają studia medyczne, albo jak było na pierwszym roku, mam poważny problem z odpowiedzią. Mam dwie opcje, powiedzieć to co pierwsze przychodzi mi na myśl i zabrzmieć jak zbyt pewna siebie i przesadnie wyluzowana czy spróbować tak ubrać to w słowa, żeby brzmieć tak jak stereotypowy student medycyny powinien... Na szczęście należę do osób, które wolą być szczere niż brzmieć dobrze, więc prawie zawsze wybieram opcję nr 1. I rok, tak jak zapewne każdy inny, jest do przejścia. Co więcej, na mojej uczelni jest on całkiem przyjemny i zapewnia na tyle dużą ilość czasu wolnego, że starcza go na imprezy, sport, IFMSA, gotowanie(niektórzy lubią, ja jestem za leniwa :P), spot

II rok w pigułce - biochemia, fizjologia i patomorfologia.

Miałam poczekać z tym postem do wakacji, ale ponieważ mam trochę wolnego czasu (no dobra, wcale nie mam, ale tym większą mam ochotę na pisanie tutaj :P ), postanowiłam kontynuować tradycję i napisać podsumowanie przedmiotów z bieżącego roku. Ostrzegam, że pewnie znów się rozpiszę, jak w ubiegłym roku, ale postaram się pilnować i zawrzeć najważniejsze informacje bez zbędnej prywaty. BIOCHEMIA Jeśli komuś na pierwszym roku wydaje się, że anatomia jest trudna (ja od początku pisałam, że poza pierwszym miesiącem, dla mnie nie była), to niech lepiej przygotuje się na dużo "płaczu i zgrzytania zębami" na drugim roku. Może przemawia przeze mnie trochę niechęć do pewnych asystentów, ale przedmiot naprawdę nie należy do najprzyjemniejszych, ani lekkich. Obowiązującą literaturą jest najnowsze wydanie Harpera, oraz wybrane rozdziały z Angielskiego, wszystko jest szczegółowo opisane w pliku, dostępnym na stronie Zakładu. Jak to wszystko wygląda? W pierwszym semestrze odbywają się