Skip to main content

Strażnicy ławek i podpieracze ścian czyli rozczarowujący początek roku i rewelacyjne centrum symulacji.

Szósty rok, w teorii tak bardzo praktyczne zajęcia jak nigdy. W praktyce? Jak na razie głównie rozczarowanie. Gdy zaczynałam studia w 2014r mój rocznik oficjalnie miał iść trybem pięcioletnim, zakończonym szóstym rokiem stażowym. Zamysł był taki, żeby zastępował on staż podyplomowy, umożliwiając skrócenie czasu niezbędnego do uzyskania pełnego prawa wykonywania zawodu z siedmiu do sześciu lat. W związku z tym, cały program studiów został dostosowany do tego, żeby przerobić materiał w pięć lat. Na niektórych uczelniach wiązało się to z tak drastycznymi rozwiązaniami jak skrócenie anatomii do jednego semestru, na innych z obcięciem godzin dydaktycznych w inny sposób. Ten kto śledził odzew środowisk medycznych na wprowadzane zmiany ten pewnie pamięta, że spotkało się to z ogromnym oporem ze strony lekarzy. Do tego stopnia, że jakoś w połowie studiów okazało się, że jednak wszystko będzie po staremu. Na przestrzeni kolejnych lat uczelnie odkręcały część zmian, dla każdego rocznika wyglądało to trochę inaczej, część pomysłów się przyjęła, inne okazały się zupełnym niewypałem. To co pozostało bez zmian to właśnie szósty rok z formie praktycznej, bez wykładów, seminariów czy fakultetów. Każdy student dostał książeczkę umiejętności praktycznych, w której musi zbierać pieczątki, potwierdzające nabycie przez niego konkretnych umiejętności i przeprowadzenie różnego rodzaju procedur. Pomysł fajny, ale wykonanie wygląda tak samo jak w wielu miejscach odbywania stażu podyplomowego. Studentów jest za dużo, nie ma się kto nimi zajmować (oficjalnie zajęcia na szóstym roku mają odbywać się w dwójkach, a każda taka dwójka ma mieć przydzielonego swojego opiekuna - lekarza, co przy ogromnych brakach kadrowych i ilości pracy na większości oddziałów nie jest wykonalne), więc zgodnie z tytułem wpisu, pozostaje nam podpieranie ścian i czekanie, niekończące się czekanie. Pieczątki w książeczkach oczywiście dostajemy, ale mało mają one wspólnego z tym co faktycznie dane nam było zrobić na zajęciach. Co gorsza, nawet jeśli wykazujemy się proaktywną postawą i próbujemy sobie znaleźć zajęcie, najczęściej słyszymy "poczekajcie, teraz nie ma czasu/lekarzy/pacjentów". Jedyną zaletą bycia na ostatnim roku jest to, że większość lekarzy, zdając sobie sprawę z tego, że nie mogą nam zbyt wiele zaoferować, nie trzyma nas na siłę na oddziale, tylko puszcza wcześniej do domu, żebyśmy mogli wykorzystać ten czas na naukę do egzaminów czy inne pożyteczne rzeczy. Pierwszym tegorocznym blokiem zajęć była pediatria, na której, poza kilkoma badaniami i wpisami obserwacji pacjentów, nie działo się zupełnie nic. Obchodów jako takich nie było, pacjentów było bardzo niewielu, a na SORze pediatrycznym kręcili się też studenci odsyłani z SORu dla dorosłych, gdzie lekarze mieli dla odmiany za dużo roboty i nie mieli czasu się nimi zajmować. Może i miało to wszystko swoje zalety, można było spokojnie wdrożyć się w rok akademicki po wakacjach, ale mimo wszystko 3 tygodnie nudy to zdecydowanie za dużo. Kolejne zajęcia nie były nic lepsze, trzy dni ginekologii, po czym siedem dni położnictwa, na których najciekawszą rzeczą, którą udało mi się zrobić było asystowanie do cesarskiego cięcia. Całkiem znośne były też dwa dni, które spędziłam na bloku operacyjnym ginekologii, na którym udało mi się zobaczyć dwie czy trzy ciekawe operacje, na jednej z nich lekarka bardzo dużo tłumaczyła, co też było super, ale w przypadku pozostałych chirurdzy byli mniej rozmowni. Główną zaletą nadmiaru wolnego czasu było dla mnie to, że mogłam pouczyć się do Situational Judgment Test, o którym wspominałam w moim poprzednim wpisie o aplikacji na staż w Wielkiej Brytanii.

Tym, co uratowało trochę moją wiarę w sens tego roku były zajęcia w Centrum Symulacji Medycznych, które trwały osiem dni (zdecydowanie za krótko!) na przełomie października i listopada. Jako, że nasz rocznik w ubiegłym roku miał tam tylko kilka dni zajęć dla chętnych, w terminach, które mi nie pasowały, była to moja pierwsza styczność z tym miejscem. Powiem tak, uważam, że gdyby z każdego z tych bezproduktywnych bloków, choćby 2-3 dni odbywały się w CSM i były poświęcone tylko zagadnieniom z danego przedmiotu, nauczylibyśmy się bez porównania więcej niż snując się po oddziałach. Miejmy nadzieję, że kolejne roczniki będą to miały rozwiązane w ten sposób, chociaż oczywiście znów pojawia się problem niedoboru kadr, ponieważ zajęcia w CSM wymagają obecności co najmniej jednego prowadzącego (w naszym przypadku byli to głównie lekarze, ale także przeszkoleni ratownicy medyczni i pielęgniarki) na każdych sześciu studentów. Moja grupa miała je popołudniami, ale gdyby wprowadzić je zamiast zajęć na oddziałach, pewnie zorganizowanie kogoś do ich prowadzenia byłoby jeszcze trudniejsze. Jeśli chodzi o same zajęcia, wyglądały one tak, że każda sześcioosobowa grupa szła na jedną ze stacji (karetka, oddział intensywnej terapii lub SOR), gdzie w trzyosobowych zespołach realizowała symulację, podczas gdy druga część grupy siedziała w sali do debriefingu i oglądała wszystko na obrazach z kamer. Po każdej takiej scence, prowadzący wszystko z nami omawiał, tłumaczył co moglibyśmy zrobić inaczej, odpowiadał na pytania i tłumaczył kwestie, co do których mieliśmy wątpliwości. Aż wstyd przyznawać z jak wielu "oczywistych", praktycznych rzeczy nie zdawaliśmy sobie dotychczas sprawy. Leki, które co prawda wiemy, że należy podać, ale nie mamy pojęcia, że występują tylko w takiej, a nie innej postaci? To, że pewne badania laboratoryjne pobiera się tylko z dojścia tętniczego, a nie z wenflonu w żyle tak jak się nam wydawało? Fakt, że po podaniu płynów przez dojście dożylne, nie można go już wykorzystać do pobrania krwi na badania? Ile to w ogóle jest ten "bolus płynów", który każdy z nas wie, że należy podać we wstrząsie? I w jakim czasie trzeba go podać, aby spełnił swoje zadanie? Nie mówiąc już o skomplikowanej matematyce, którą jak się okazuje, trzeba wykonać, żeby podać pacjentowi amiodaron czy noradrenalinę. Niby wszystko to przewijało się na różnych zajęciach i seminariach, ale nigdy nie w aspekcie praktycznym. Nie ukrywam też, że zajęcia w CSM to po prostu naprawdę fajna zabawa. Przez pierwsze dwa dni mieliśmy okazję ćwiczyć triage (sortowanie pacjentów ze względu na ich stan, a co za tym idzie pilność z jaką potrzebują udzielenia pomocy) z wykorzystaniem gogli wirtualnej rzeczywistości, co było naprawdę ciekawym doświadczeniem.

Wirtualne zakładanie rurki ustno-gardłowej w ramach triage.

W pozostałych symulacjach, które realizowaliśmy mieliśmy do czynienia z fantomami wysokiej wierności, które mówiły, krwawiły i prezentowały wiele fizjologicznych i patologicznych objawów. Oczywiście, nie są one idealne i istnieją różnice między nimi, a żywymi ludźmi, szmery płuc i tony serca brzmią mniej naturalnie, "skóra" jest grubsza, a funkcja mówienia po polsku jest na tyle niedopracowana, że głosem pacjentów byli technicy bądź lekarze, siedzący za weneckim lustrze w "sterowni", co nie zmienia faktu, że stanowią one doskonały materiał do ćwiczeń. Poza wspomnianą karetką, SORem i odziałem intensywnej terapii w budynku są także inne sale, takie jak porodówka, z fantomem rodzącej kobiety, sala operacyjna, pacjent z wytrzewieniem, sala noworodkowa, gabinety USG i pewnie jeszcze inne sale, o których nawet nie mam pojęcia. Z racji ograniczonej ilości czasu nie mieliśmy okazji w nich ćwiczyć, ale jeśli ćwiczenia na symulatorach zostaną włączone do tradycyjnego programu wszystkich przedmiotów klinicznych to możliwości będą ogromne. Zwłaszcza, że taka forma zajęć, poza umiejętnościami praktycznymi, uczy także pracy w grupie, zarządzania zespołem i realiów pracy, na które nikt nam wcześniej nie zwracał za bardzo uwagi. Zlecone badania? W porządku, wyniki będą za 45min (czytaj, nie możemy nic zrobić w oparciu o nie, bo wszystkie symulacje były w czasie rzeczywistym), u pacjenta w karetce podejrzewamy zawał serca? No to trzeba przekazać odpowiednie informacje dyspozytorowi przez radio. Chcemy przekazać pacjenta z SOR na oddział lub zlecić konsultację? Proszę bardzo, tu jest telefon. Te wszystkie rzeczy mogą wydawać się oczywiste, ale jak ktoś przez 5 lat uczy się tego tylko w teorii, bo na oddziale nie bierze udziału w takich czynnościach, to może się okazać, że niektórym naprawdę sprawia to trudności.

Kolejnym tegorocznym blokiem była medycyna rodzinna, która na szczęście, ku mojemu sporemu zaskoczeniu, okazała się znacznie ciekawsza niż pediatria i położnictwo z ginekologią, ale o tym już w kolejnym wpisie.

Comments

Popular posts from this blog

Kierunek Wyspy, czyli droga do stażu w Wielkiej Brytanii.

Już za kilka dni rozpoczynam ostatni rok studiów, ale jako, że lubię planować swoją przyszłość z wyprzedzeniem, moje myśli wybiegają o prawie rok do przodu, do czekającego mnie po szóstym roku stażu podyplomowego. Pozostając wierną maksymie, będącej nazwą mojego bloga ["Be brave, dream big."], moje plany dotyczące stażu wymagają trochę więcej zachodu i przemyśleń niż wybór miasta i szpitala w Polsce. Już kilka lat temu, zaraz po rozpoczęciu studiów, zaczęłam interesować się możliwościami kształcenia się za granicą. Ktoś mógłby mi wytknąć, że to niepatriotyczne z mojej strony, ale dla mnie najważniejsze jest to, aby uzyskać jak najlepszą możliwą edukację, a to gdzie będzie się to odbywać jest dla mnie sprawą drugorzędną. Swoje rozważania rozpoczęłam od Kanady, ponieważ przy wszystkich absurdach dzisiejszego świata, robi ona wrażenie bardzo stabilnego kraju, z dobrze prosperującym systemem ochrony zdrowia. Niestety, dostanie się tam na specjalizację (staż odbywa się u nich w ra

I rok w pigułce - anatomia i histologia.

Wakacje trwają w najlepsze, ledwo wróciłam z rodzinnego wyjazdu, a zaraz czeka mnie kolejny, tym razem ze znajomymi. Dzisiejszy dzień spędzam odpoczywając, ale ponieważ pojawiło się kilka próśb, stwierdziłam, że spróbuję stworzyć post, w którym podsumuję pierwszy rok studiów. Za każdym razem, gdy ktoś pyta mnie jak wyglądają studia medyczne, albo jak było na pierwszym roku, mam poważny problem z odpowiedzią. Mam dwie opcje, powiedzieć to co pierwsze przychodzi mi na myśl i zabrzmieć jak zbyt pewna siebie i przesadnie wyluzowana czy spróbować tak ubrać to w słowa, żeby brzmieć tak jak stereotypowy student medycyny powinien... Na szczęście należę do osób, które wolą być szczere niż brzmieć dobrze, więc prawie zawsze wybieram opcję nr 1. I rok, tak jak zapewne każdy inny, jest do przejścia. Co więcej, na mojej uczelni jest on całkiem przyjemny i zapewnia na tyle dużą ilość czasu wolnego, że starcza go na imprezy, sport, IFMSA, gotowanie(niektórzy lubią, ja jestem za leniwa :P), spot

II rok w pigułce - biochemia, fizjologia i patomorfologia.

Miałam poczekać z tym postem do wakacji, ale ponieważ mam trochę wolnego czasu (no dobra, wcale nie mam, ale tym większą mam ochotę na pisanie tutaj :P ), postanowiłam kontynuować tradycję i napisać podsumowanie przedmiotów z bieżącego roku. Ostrzegam, że pewnie znów się rozpiszę, jak w ubiegłym roku, ale postaram się pilnować i zawrzeć najważniejsze informacje bez zbędnej prywaty. BIOCHEMIA Jeśli komuś na pierwszym roku wydaje się, że anatomia jest trudna (ja od początku pisałam, że poza pierwszym miesiącem, dla mnie nie była), to niech lepiej przygotuje się na dużo "płaczu i zgrzytania zębami" na drugim roku. Może przemawia przeze mnie trochę niechęć do pewnych asystentów, ale przedmiot naprawdę nie należy do najprzyjemniejszych, ani lekkich. Obowiązującą literaturą jest najnowsze wydanie Harpera, oraz wybrane rozdziały z Angielskiego, wszystko jest szczegółowo opisane w pliku, dostępnym na stronie Zakładu. Jak to wszystko wygląda? W pierwszym semestrze odbywają się