Skip to main content

Wakacyjne szaleństwo, czyli jachty, imprezy, konie i praktyki na krańcu Polski. [Plus dużo zdjęć]

Uwaga, będzie dużo zdjęć :D
Wszystkie zdjęcia są własnością moją lub W i proszę nie wykorzystywać ich bez naszej zgody. 

Choć przede mną jeszcze prawie miesiąc wakacji, to ich najintensywniejszą część mam już zdecydowanie za sobą. Jeszcze pod koniec czerwca wydawało mi się, że czeka mnie dużo nudy, ale kilka spontanicznych decyzji i nagle okazało się, że na przestrzeni miesiąca, we własnym domu spałam może ze trzy noce. Na początek, po kilku dniach odpoczynku od egzaminów, pojechałam żeglować na Mazury. Wyjazd był organizowany przez znajomych z roku, więc ekipa była super. Pogoda także nam dopisała, bo dni leniwe, pełne słońca, ale i flauty, przeplatały się z chłodniejszymi, ale za to wietrznymi, podczas których można było pobawić się na wodzie, a że cały mój jacht lubił dość ostre pływanie, to nie zabrakło mniej i bardziej kontrolowanych przygód, podnoszących poziom adrenaliny i dostarczających niezapomnianych wrażeń xD







Po powrocie z wyjazdu i dosłownie kilkunastu godzinach spędzonych w domu, które ledwo starczyły na szybkie przepranie rzeczy, już znów byłam w podróży, tym razem kierując się na wschód Polski. Wszystko dlatego, że w ramach tegorocznych praktyk uznałam, że czas wrócić do korzeni, czyli do szpitali powiatowych, a żeby nie było za nudno, postanowiłyśmy wybrać się z W do naszej koleżanki, mieszkającej na Lubelszczyźnie. W sumie to W zdecydowała, a ja uznałam, że czemu by się nie podpiąć do pomysłu. Na miejsce dotarłyśmy w niedzielę wieczorem, po prawie 10h podróży. Na powitanie, G zabrała nas na pyszną kolację i drinki, a w poniedziałek, zwarte i gotowe zgłosiłyśmy się do szpitalnych kadr. 





Załatwienie formalności poszło bezproblemowo, poznałyśmy przesympatyczną kierowniczkę działu, która na pożegnanie powiedziała, że w razie jakichkolwiek pytań mamy śmiało wpadać, a o 9 stawiłyśmy się na blok operacyjny, gdzie przywitał nas anestezjolog, znajomy G i jej rodziny, a przy tym człowiek orkiestra. Jak miałyśmy dowiedzieć się w kolejnych dniach, pisze on książki, maluje, komponuje, gra na gitarze, śpiewa, uwielbia opowiadać przeróżne anegdoty i z entuzjazmem dzieli się wiedzą. Jako, że G od początku uprzedziła go, że ja zamiast anestezjologii wolałabym raczej rozwijać się chirurgicznie, usłyszałam od wejścia, że chirurgów mają niedobór, więc mogę się myć do wszystkich zabiegów. Choć nie przeprowadza się tam na co dzień dużych i skomplikowanych operacji, bo nie jest to szpital kliniczny, nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Najważniejsze, że mogłam brać czynny udział w zabiegach. Już pierwszego dnia nadarzyły się ku temu dwie okazje, przy drugiej, po tym jak z pomocą chirurga zeszyłam powięź i powiedziałam, że umiem zakładać szew ciągły na skórę, zaczął pierwsze dwa wkłucia, po czym oddał mi narzędzia i zostawił samej sobie (pod czujnym okiem instrumentariuszki) :D Kolejnego dnia miałyśmy postanowienie, żeby dotrzeć do szpitala na 9, ostatecznie nie do końca nam się udało, więc ominęła nas możliwość obejrzenia cesarskiego cięcia, ale nie była to zbyt duża strata, bo każda z nas widziała to już niejednokrotnie, a ginekolodzy i tak nie dawali studentom stawać do asysty. Za to później umyłam się do zabiegu uwolnienia i transpozycji nerwu u pacjentki cierpiącej na tzw.: ''zespół rowka nerwu łokciowego'', który objawia się parestezją palców (uczuciem drętwienia i mrowienia). W związku z tym, że lekarz planował wysokie poprowadzenie cięcia w stronę pachy, zabieg nie odbywał się "bezkrwawo" jak to najczęściej ma miejsce w przypadku operacji ortopedycznych na kończynach dolnych i górnych. Zazwyczaj zakłada się mankiet (taki jak do pomiaru ciśnienia), powyżej planowanego miejsca cięcia i napełnia go powietrzem, aby odciąć dopływ krwi i ułatwić lekarzom prowadzenie zabiegu bez konieczności ciągłego osuszania pola operacyjnego i koagulowania krwawiących naczynek. Tym razem krwi było całkiem sporo, ale przynajmniej naprawdę można było poczuć, że się operuje :D Na zakończenie zabiegu, ortopeda, na moją prośbę, pozwolił mi zszyć skórę, a że cięcie było rozległe to założyłam chyba z 15 szwów materacowych, zbierając przy tym pochwały od niego i instrumentariuszek. Miło to słyszeć, bo człowiek utwierdza się w przekonaniu, że te wszystkie kursy, szkolenia, praktyki i konkursy nie poszły na marne i dają efekty :)




Dzień numer trzy upłynął bardzo leniwie, bo poza cesarskim cięciem, które byłyśmy zobaczyć od rana, ale tak jak się spodziewałyśmy, nie pozwolono nam nawet potrzymać haków, odbył się tylko zabieg otwartego nastawienia z wewnętrzną stabilizacją złamania kości piszczelowej, do którego asystowała W., po czym poszłyśmy do domu, bo blok operacyjny zupełnie opustoszał. Korzystając z wolnego popołudnia, mimo trwającej ulewy, wybrałyśmy się na wycieczkę do Zamościa. Decyzja okazała się trafiona, bo gdy tylko dojechałyśmy na miejsce, pogoda zrobiła zwrot o 180* i zaczęło świecić słońce. Pospacerowałyśmy więc po rynku, zobaczyłyśmy dawne mury i katedrę, zjadłyśmy pyszne gofry, porobiłyśmy zdjęcia, po czym po drobnych zakupach wypiłyśmy na zakończenie pyszne lokalne piwo.



Odkryłyśmy je dzień wcześniej, podczas krótkiej wycieczki nad jezioro do Roztoczańskiego Parku Narodowego i znajdującego się niedaleko urokliwego miasteczka, w którym po spacerze, trafiłyśmy w ramach przerwy, do lokalnego browaru. 


Susza w Roztoczańskim Parku

Czwarty dzień upłynął nam na kolejnych asystach, bo choć planowo miały odbywać się same drobne zabiegi, to pojawiła się pacjentka z niedrożnością, która pilnie musiała trafić na stół, więc miałam okazję brać udział w resekcji guza esicy. Przy okazji poczułam się jak prawdziwy lekarz na dyżurze, bo mając wolną chwilę, zrobiłyśmy sobie z W i G kawkę, śmiejąc się, że pewnie zaraz ktoś będzie coś od nas chciał i długo nie musiałyśmy czekać, dosłownie po dwóch łykach wszedł chirurg z pytaniem "To która myje się do zabiegu?" i wbitym we mnie znacząco wzrokiem. Jak mus to mus, kawa poczeka. Pierwotnie tylko ja stanęłam do asysty, ale jako, że byliśmy tylko we dwójkę z chirurgiem, a zabieg był dość rozległy to doktor C. rzucił, że przydałaby się jeszcze jedna para rąk, więc W. też się domyła. I tak sobie we trójkę operowaliśmy, żartując i rozmawiając, a ja znów poczułam się jakby był to zupełnie zwyczajny, codzienny element mojego życia, a nie coś co czeka mnie dopiero za co najmniej kolejny rok. O ile dla studentów niedobory kadrowe w szpitalach powiatowych działają tak naprawdę na korzyść, bo mamy możliwość uczestniczenia w całej masie procedur, tak lekarzom i reszcie personelu, który tam pracuje, naprawdę szczerze współczuję. Jeden chirurg, jeden ortopeda, a chorych mnóstwo. Nic dziwnego, że w mediach cały czas słychać informacje o zamykanych oddziałach. Ciąg dalszy praktyk upłyną spokojnie, G spędzała większość czasu na czynnościach anestezjologicznych, a ja z W na zmianę uczestnicząc w zabiegach. Na pożegnanie przyniosłyśmy lekarzom i reszcie personelu pyszne ciasta z lokalnej cukierni i tak zakończyła się nasza przygoda na wschodzie. Dla mnie nie był to jednak jeszcze koniec wakacyjnej edukacji, gdyż prosto z Lubelszczyzny jechałam do Krakowa na Światowy Kongres Chirurgii, połączony z odwiedzinami u krakowskiej części mojej rodziny. 



Pokonferencyjny relaks u rodzinki, w dodatku akurat noc spadających gwiazd

Wydarzenie było zorganizowane z rozmachem, czemu trudno się dziwić, biorąc pod uwagę ceny, ale po zeszłorocznej konferencji radiologii interwencyjnej, na której byłam w Lizbonie, muszę przyznać, że tam wypadło to jednak lepiej organizacyjnie. Mimo tego, jestem bardzo zadowolona, że zdecydowałam się wziąć udział. Uczestniczyłam w wielu ciekawych prelekcjach, szczególnie podobały mi się te dotyczące traumatologii, zarówno z punktu widzenia chirurgii jak i ortopedii. Poznałam sytuację i problemy, z którymi borykają się tzw.: "kraje o niskich i średnich przychodach", a także po raz kolejny miałam możliwość posłuchania inspirujących i motywujących prezentacji w ramach panelu organizowanego przez amerykańskie stowarzyszenie kobiet chirurgów. Po raz pierwszy zetknęłam się z nimi w Lizbonie i od razu bardzo przypadła mi do gustu forma, w jakiej organizują swoje panele. Człowiek wychodzi z nich naładowany pozytywną energią i z poczuciem, że kobiety w medycynie, jeśli trzymają się razem i wspierają się wzajemnie, mogą osiągnąć co tylko zechcą. Chyba jednak najważniejszym aspektem całej konferencji była dla mnie możliwość poznania studentów z całego świata, działających w stowarzyszeniu, zrzeszającym przeszłych chirurgów. Choć przez to, że odwiedzałam rodzinę, nie uczestniczyłam we wszystkich wyjściach, to na jednym z wieczornych spotkań towarzyskim spędziłam długie godziny wymieniając się doświadczeniami, planami i po prostu rozmawiając o wszystkim i o niczym, z ekipą z Południowej Afryki, Malezji, Australii i wielu innych zakątków świata. Dzięki działalności w IFMSA miałam już w przeszłości okazję do integracji z ludźmi z przeróżnych krajów, ale tutaj wszystkich nas łączyła dodatkowo pasja do chirurgii, co powodowało, że było to zupełnie inne doświadczenie. Mam nadzieję, że uda mi się utrzymać choć kontakt choćby z kilkoma osobami i spotkać się ponownie na kolejnym kongresie, który odbędzie się w 2021r w Malezji. 

Moje wakacyjne życie na walizkach bynajmniej się w tym miejscu nie skończyło. Po szalonym biegu na pociąg, na który ledwo zdążyłam i sześciu godzinach w podróży, dotarłam do domu przed północą, tylko po to, żeby następnego dnia po 13 już znów ładować się z wielką walizką do przedziału. Kolejnym przystankiem na trasie moich spontanicznych wyjazdów była niewielka miejscowość między Bydgoszczą, a Toruniem, do której zostałyśmy z W zaproszone przez znajomych z jachtów (a zarazem z roku), na powyjazdową imprezę. Czterodniową. Chłopacy stanęli na wysokości zadania, bo poza grillem i całonocnymi tańcami, zapewnili nam wycieczki krajoznawcze, wspinaczkę na przeszło 70m turbinę wiatrową i całą masę atrakcji.






Dolina Dolnej Wisły



Po tak spędzonym intensywnym długim weekendzie obawiałam się, że nie wykrzesam już z siebie zbyt wiele energii do życia, ale nie miałam wyboru, bo prosto stamtąd jechałam na obóz konny. Na szczęście byłam tak stęskniona za tym cudownym miejscem na Warmii, że gdy tylko tam dotarłam i spotkałam znajomych, z którymi nie widziałam się dwa, a z niektórymi i cztery lata, szybko zapomniałam o zmęczeniu. Teoretycznie byłam zapisana na tydzień obozu, ale jako że był to mój szósty pobyt na bazie, wiedziałam, że pewnie zostanę na pełne dwa tygodnie, bo z tym miejscem trudno się rozstać i właśnie tak się skończyło. Przy czym pierwsze siedem dni spędziłam jeżdżąc konno, a następne leniuchując w hamaku i odpoczywając. 


Jeden z wielu wschodów słońca po których kładłam się spać.

Pola pysznej kukurydzy.

I znów w hamaku.

Tym razem zachód słońca.
Nasza piękna baza.


I tak oto moje wakacje bez planów, przerodziły się w miesięczny maraton po Polsce. Choć do nowego roku akademickiego zostały jeszcze przeszło trzy tygodnie, to czeka mnie jeszcze druga połowa praktyk, tym razem z ginekologii i położnictwa, a do tego trochę spotkań rodzinnych i towarzyskich, więc ani się nie obejrzę jak będę zaczynała ostatni już rok studiów.

Comments

  1. Bardzo ciekawy artykuł. Jestem pod wielkim wrażeniem.

    ReplyDelete
  2. Bardzo fajnie napisany artykuł. Jestem pod wrażeniem.

    ReplyDelete

Post a Comment

Popular posts from this blog

Kierunek Wyspy, czyli droga do stażu w Wielkiej Brytanii.

Już za kilka dni rozpoczynam ostatni rok studiów, ale jako, że lubię planować swoją przyszłość z wyprzedzeniem, moje myśli wybiegają o prawie rok do przodu, do czekającego mnie po szóstym roku stażu podyplomowego. Pozostając wierną maksymie, będącej nazwą mojego bloga ["Be brave, dream big."], moje plany dotyczące stażu wymagają trochę więcej zachodu i przemyśleń niż wybór miasta i szpitala w Polsce. Już kilka lat temu, zaraz po rozpoczęciu studiów, zaczęłam interesować się możliwościami kształcenia się za granicą. Ktoś mógłby mi wytknąć, że to niepatriotyczne z mojej strony, ale dla mnie najważniejsze jest to, aby uzyskać jak najlepszą możliwą edukację, a to gdzie będzie się to odbywać jest dla mnie sprawą drugorzędną. Swoje rozważania rozpoczęłam od Kanady, ponieważ przy wszystkich absurdach dzisiejszego świata, robi ona wrażenie bardzo stabilnego kraju, z dobrze prosperującym systemem ochrony zdrowia. Niestety, dostanie się tam na specjalizację (staż odbywa się u nich w ra

I rok w pigułce - anatomia i histologia.

Wakacje trwają w najlepsze, ledwo wróciłam z rodzinnego wyjazdu, a zaraz czeka mnie kolejny, tym razem ze znajomymi. Dzisiejszy dzień spędzam odpoczywając, ale ponieważ pojawiło się kilka próśb, stwierdziłam, że spróbuję stworzyć post, w którym podsumuję pierwszy rok studiów. Za każdym razem, gdy ktoś pyta mnie jak wyglądają studia medyczne, albo jak było na pierwszym roku, mam poważny problem z odpowiedzią. Mam dwie opcje, powiedzieć to co pierwsze przychodzi mi na myśl i zabrzmieć jak zbyt pewna siebie i przesadnie wyluzowana czy spróbować tak ubrać to w słowa, żeby brzmieć tak jak stereotypowy student medycyny powinien... Na szczęście należę do osób, które wolą być szczere niż brzmieć dobrze, więc prawie zawsze wybieram opcję nr 1. I rok, tak jak zapewne każdy inny, jest do przejścia. Co więcej, na mojej uczelni jest on całkiem przyjemny i zapewnia na tyle dużą ilość czasu wolnego, że starcza go na imprezy, sport, IFMSA, gotowanie(niektórzy lubią, ja jestem za leniwa :P), spot

II rok w pigułce - biochemia, fizjologia i patomorfologia.

Miałam poczekać z tym postem do wakacji, ale ponieważ mam trochę wolnego czasu (no dobra, wcale nie mam, ale tym większą mam ochotę na pisanie tutaj :P ), postanowiłam kontynuować tradycję i napisać podsumowanie przedmiotów z bieżącego roku. Ostrzegam, że pewnie znów się rozpiszę, jak w ubiegłym roku, ale postaram się pilnować i zawrzeć najważniejsze informacje bez zbędnej prywaty. BIOCHEMIA Jeśli komuś na pierwszym roku wydaje się, że anatomia jest trudna (ja od początku pisałam, że poza pierwszym miesiącem, dla mnie nie była), to niech lepiej przygotuje się na dużo "płaczu i zgrzytania zębami" na drugim roku. Może przemawia przeze mnie trochę niechęć do pewnych asystentów, ale przedmiot naprawdę nie należy do najprzyjemniejszych, ani lekkich. Obowiązującą literaturą jest najnowsze wydanie Harpera, oraz wybrane rozdziały z Angielskiego, wszystko jest szczegółowo opisane w pliku, dostępnym na stronie Zakładu. Jak to wszystko wygląda? W pierwszym semestrze odbywają się