Jak już wspomniałam w poprzednim wpisie, po medycynie sądowej, która od dawna znajdowała się w kręgu moich zainteresowań, czekała mnie otolaryngologia. Dotychczas, miałam z nią do czynienia tylko raz, gdy w wieku 5 czy 6 lat musiałam mieć "wycięte migdałki", także jednynym obrazem, który przychodził mi na myśl, gdy o niej myślałam, były zakatarzone, zaryczane dzieci, płukannie uszu i niezbyt przyjemne usuwanie migdałków, po którym przez całą wieczność nie mogłam nic jeść. Przed rozpoczęciem zajęć nastawiłam się długie, nudne seminaria i podpieranie ścian na ćwiczeniach i w poradni. Na szczęście, już po raz kolejny w tym roku, zostałam bardzo pozytywnie zaskoczona. Zajęcia były naprawdę ciekawe, na wszystkich seminariach (poza jednym, ale to wyjątek, potwierdzający regułę), z zainteresowaniem słuchałam i notowałam. W trakcie części praktycznej miliśmy okazję poznać wszystkie aspekty tej specjalizacji.
Oczy, uszy, nos, gardło, krtań, izba przyjęć, poradnia audiologiczna, oddział, blok operacyjny. Od najprostszych procedur płukania uszu, przez wielogodzinne zabiegi usuwania krtani, po ratujące życie pilne konikotomie i trachestomie, otolaryngologia to szalenie zróżnicowane dziedzina.
Pierwszego dnia poszliśmy na blok operacyjny. Choć wiedziałam, że jest to dziedzina dużo bardziej zabiegowa niż można by się spodziewać, to i tak zaskoczyła mnie ilość przeprowadzanych codziennie procedur. Okazuje się, że usuwanie przerośniętych migdałków to tylko niewielki ułamek całości. Lekarka, która miała nas pod opieką zajmuje się głównie zatokami, więc trafiliśmy na resekcję polipa zatoki szczękowej. Choć jak zawsze byłam szczęśliwa, że mogę posiedzieć na bloku, to problem z zabiegami larongologicznymi jest taki, że prowadzone są one na bardzo drobnych strukturach, na ogół z użyciem sztywnych endoskopów, więc stojąc z boku trudno jest cokolwiek zobaczyć. Pani doktor starała się jak mogła, żeby nam to umożliwić, ale nie było łatwo. Podobno normalnie jest dostępny tor wizyjny, dzięki któremu, tak jak w przypadku laparoskopii, można po prostu oglądać to co się dzieje na ekranie, ale niestety w czasie trwania naszych zajęć akurat był w naprawie. Kolejnego dnia nauczyliśmy się przeprowadzać podstawowe badanie laryngologiczne, innym razem mogliśmy zbadać sobie nawzajem uszy za pomocą wziernika, otoskopu, a na koniec mikro(oto)skopu. Jedne z zajęć prowadziła audiolog, z którą nauczyliśmy się badać słuch, a później mogliśmy przećwiczyć na samych sobie. Nna jeszcze innych znów poszliśmy na blok, tym razem na operację resekcji guza krtani za pomącą lasera Gamma Knife. To co najbardziej podobało mi się w tych zajęciach to zaangażowanie prowadzących. Generalnie jestem pozytywnie zaskoczona jak fajne podejście do studentów mają lekarze w naszych szpitalach. Nie wiem czy jest to reguła, czy może moja grupa ma szczęście i dobrze trafia, ale atmosfera jest nieporównywanlnie lepsza niż na większości zajęć przedklinicznych. Chyba po prostu traktują nas bardziej na równi, jak przyszłych lekarzy, a nie dzieciaczki, które dopiero zaczynają studia i nic nie wiedzą(mimo, że nadal niewiele wiemy). Mam wrażenie, że duże znaczenie ma także wiek prowadzących i to czy są klinicystami czy nie, rezydenci, choć zawaleni pracą są naprawdę przyjaźnie nastawieni, starzy profesorowie, szefowie oddziałów na ogół też, najgorsza chyba jest grupa niespełnionych, wypalonych zawodowo docentów koło 50-tki, chociaż to też nie reguła :P
Na zakończenie przedmiotu miało być zaliczenie praktyczne, a egzamin, z niewiadomych powodów, jest dopiero w czerwcu, co jest zupełnie bez sensu... Nam trafiła się młoda pani doktor, która miała własnie dyżur na izbie przyjęć. Posiedzieliśmy tam z nią, pobadalismy pacjentów, a jak przyszło do odpytywania nas, to zadała koleżance pytanie "No, to o czym umie Pani najlepiej?", po czym ledwo ta zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, już pojawili się kolejni pacjenci, a potem nagle wszystkim zaczęło się przypominać, że przecież to ostatnie zajęcia, więc trzeba dopytać o własne dolegliwości, więc rezydentka zamiast pacjentów, badała i diagnozowała nas :D Ostatecznie skończyło się tak, że już miała nas puścić zupełnie bez odpytwaniay, ale dla przyzwoitości koleżanki z grupy same stwierdziły, że możemy coś poopowiadać. Na naszą sugestię, że może powiemy coś o zawrotach głowy, dostałyśmy pełne niedowierzania spojrzenie z pytaniem "Naprawdę lubicie o tym mówić? Ja nie cierpię.". Stanęło na tym, że dwie koleżanki zaprezentowały próby stroikowe i poszłyśmy do domu. Pozostałe grupy musiały się trochę bardziej wysilić, ale wszyscy zaliczyli.
Mimo, że sprawdzenia wiedzy jako takiego nie miałyśmy, to osobiście bardzo dużo wyniosłam z tych zajęć. Nawet jak byłam niewyspana i seminaria mi się dłużyły, to udawało mi się w skupieniu słuchać. Tym bardziej wolałabym mieć egzamin od razu, ale myślę, że kwestia powtórzenia materiału w czerwcu nie będzie specjalnie czasochłonna, a są to zagadnienia, które, choć jako przyszłemu chirurgowi pewnie mi się nie przydadzą, to warto znać. Jak to ładnie ujęła Pani audiolog "nie wszyscy będziecie lekarzami rodzinnymi, ale wszyscy będziecie lekarzami swoich rodzin". :)
Tak długo się zbierałam do wpisu, że zdążyłam skończyć kolejny blok, alergologię, ale o niej później.
Oczy, uszy, nos, gardło, krtań, izba przyjęć, poradnia audiologiczna, oddział, blok operacyjny. Od najprostszych procedur płukania uszu, przez wielogodzinne zabiegi usuwania krtani, po ratujące życie pilne konikotomie i trachestomie, otolaryngologia to szalenie zróżnicowane dziedzina.
Pierwszego dnia poszliśmy na blok operacyjny. Choć wiedziałam, że jest to dziedzina dużo bardziej zabiegowa niż można by się spodziewać, to i tak zaskoczyła mnie ilość przeprowadzanych codziennie procedur. Okazuje się, że usuwanie przerośniętych migdałków to tylko niewielki ułamek całości. Lekarka, która miała nas pod opieką zajmuje się głównie zatokami, więc trafiliśmy na resekcję polipa zatoki szczękowej. Choć jak zawsze byłam szczęśliwa, że mogę posiedzieć na bloku, to problem z zabiegami larongologicznymi jest taki, że prowadzone są one na bardzo drobnych strukturach, na ogół z użyciem sztywnych endoskopów, więc stojąc z boku trudno jest cokolwiek zobaczyć. Pani doktor starała się jak mogła, żeby nam to umożliwić, ale nie było łatwo. Podobno normalnie jest dostępny tor wizyjny, dzięki któremu, tak jak w przypadku laparoskopii, można po prostu oglądać to co się dzieje na ekranie, ale niestety w czasie trwania naszych zajęć akurat był w naprawie. Kolejnego dnia nauczyliśmy się przeprowadzać podstawowe badanie laryngologiczne, innym razem mogliśmy zbadać sobie nawzajem uszy za pomocą wziernika, otoskopu, a na koniec mikro(oto)skopu. Jedne z zajęć prowadziła audiolog, z którą nauczyliśmy się badać słuch, a później mogliśmy przećwiczyć na samych sobie. Nna jeszcze innych znów poszliśmy na blok, tym razem na operację resekcji guza krtani za pomącą lasera Gamma Knife. To co najbardziej podobało mi się w tych zajęciach to zaangażowanie prowadzących. Generalnie jestem pozytywnie zaskoczona jak fajne podejście do studentów mają lekarze w naszych szpitalach. Nie wiem czy jest to reguła, czy może moja grupa ma szczęście i dobrze trafia, ale atmosfera jest nieporównywanlnie lepsza niż na większości zajęć przedklinicznych. Chyba po prostu traktują nas bardziej na równi, jak przyszłych lekarzy, a nie dzieciaczki, które dopiero zaczynają studia i nic nie wiedzą(mimo, że nadal niewiele wiemy). Mam wrażenie, że duże znaczenie ma także wiek prowadzących i to czy są klinicystami czy nie, rezydenci, choć zawaleni pracą są naprawdę przyjaźnie nastawieni, starzy profesorowie, szefowie oddziałów na ogół też, najgorsza chyba jest grupa niespełnionych, wypalonych zawodowo docentów koło 50-tki, chociaż to też nie reguła :P
Na zakończenie przedmiotu miało być zaliczenie praktyczne, a egzamin, z niewiadomych powodów, jest dopiero w czerwcu, co jest zupełnie bez sensu... Nam trafiła się młoda pani doktor, która miała własnie dyżur na izbie przyjęć. Posiedzieliśmy tam z nią, pobadalismy pacjentów, a jak przyszło do odpytywania nas, to zadała koleżance pytanie "No, to o czym umie Pani najlepiej?", po czym ledwo ta zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, już pojawili się kolejni pacjenci, a potem nagle wszystkim zaczęło się przypominać, że przecież to ostatnie zajęcia, więc trzeba dopytać o własne dolegliwości, więc rezydentka zamiast pacjentów, badała i diagnozowała nas :D Ostatecznie skończyło się tak, że już miała nas puścić zupełnie bez odpytwaniay, ale dla przyzwoitości koleżanki z grupy same stwierdziły, że możemy coś poopowiadać. Na naszą sugestię, że może powiemy coś o zawrotach głowy, dostałyśmy pełne niedowierzania spojrzenie z pytaniem "Naprawdę lubicie o tym mówić? Ja nie cierpię.". Stanęło na tym, że dwie koleżanki zaprezentowały próby stroikowe i poszłyśmy do domu. Pozostałe grupy musiały się trochę bardziej wysilić, ale wszyscy zaliczyli.
Mimo, że sprawdzenia wiedzy jako takiego nie miałyśmy, to osobiście bardzo dużo wyniosłam z tych zajęć. Nawet jak byłam niewyspana i seminaria mi się dłużyły, to udawało mi się w skupieniu słuchać. Tym bardziej wolałabym mieć egzamin od razu, ale myślę, że kwestia powtórzenia materiału w czerwcu nie będzie specjalnie czasochłonna, a są to zagadnienia, które, choć jako przyszłemu chirurgowi pewnie mi się nie przydadzą, to warto znać. Jak to ładnie ujęła Pani audiolog "nie wszyscy będziecie lekarzami rodzinnymi, ale wszyscy będziecie lekarzami swoich rodzin". :)
Tak długo się zbierałam do wpisu, że zdążyłam skończyć kolejny blok, alergologię, ale o niej później.
Cieszę się, że masz działkę, którą kochasz i dążysz w tym kierunku, to się na tych studiach przydaje (sama tak miałam), ale trochę niepokojące jest to, że wszystkie zabiegowe bloki na Twoich studiach to super-ciekawe itp., a niezabiegowe nuda, beznadzieja i nic się nie nauczyłam. Pamiętaj, że nie będziesz tylko chirurgiem - będziesz lekarzem i coś tam nawet z tej nieszczęsnej interny umieć warto, bo potem mamy chirurgów, co nie umieją rozpisać antybiotyku a podwyższona glikeima u pacjenta z cukrzycą jest powodem do rozpaczliwych telefonów i pilnej konsultacji. Nie mówiąc już i leczeniu rodziny, jak to sama napisałaś :)
ReplyDeletePowodzenia! :)
To nie do końca tak jest, że niezabiegowych zagadnień się nie uczę. Na samej laryngologii nauczyłam się bardzo dużo internistycznych rzeczy, z którymi każdy lekarz rodzinny ma na co dzień do czynienia, rzeczy, których nie zapamiętałabym z zajęć z medycyny rodzinnej, które były znacznie gorzej prowadzone i potwornie nudne. Podobnie jest z interną. Mamy z niej zaliczenia, więc to nie tak, że w ogóle się nie uczę, staram się z każdego bloku wynieść to co najistotniejsze, a poza tym zagadnienia internistyczne, takie jak cukrzyca, nadciśnienie i wszystkie inne choroby cywilizacyjne przewijają się na tylu różnych przedmiotach, że choćbym bardzo chciała, nie sposób się ich nie nauczyć. Co nie zmienia faktu, że pewnie nigdy nie napiszę o zajęciach z interny z wybitnym entuzjazmem, bo najzwyczajniej w świecie go nie czuję.
DeleteDziękuję! :)
Pewnie, ja do chirurgii też entuzjazmu nie czułam, więc wiem, o czym piszesz :D Jeśli jakieś podstawy z nie-zabiegówek wynosisz, to super, pewnie Ci to wystarczy :) A laryngologia była fajna, bo różne dziwne, śmieszne rzeczy na sobie robiliśmy, tak jak u Ciebie :D
DeletePozdr!