Skip to main content

Oglądanie obrazków i trenażery, czyli radiologia, kurs laparoskopowy i pierwszy egzamin za mną.

W czwartek skończyłam kolejny blok, tym razem radiologię, a dokładniej diagnostykę obrazową i interwencyjną. Mimo, że M., która miała ten blok przede mną, bardzo go zachwalała, ja byłam nastawiona dość sceptycznie. Spodziewałam się, że będę umierać z nudów, słuchając o fizyce, działaniu rezonansów i tomografów, czy oglądając niewiele mi mówiące obrazy. Okazało się, że M. miała w 100% rację, przedmiot jest rewelacyjnie prowadzony, zajęcia są ciekawe, a prowadzący, może poza jednym wyjatkiem, potrafią w fajny sposób przekazać wszystkie najważniejsze informacje. Jasne, zdarzało mi się walczyć ze snem w trakcie seminarek, mimo wypicia dwóch kaw, ale wynikało to po prostu z niewystarczającej ilości snu. To juz kolejny blok w tym roku, na którym w końcu, po 3 latach wkuwania pierdół i mało istotnych szczegółów, mam poczucie, że asystenci wymagają od nas przydatnej wiedzy, na adekwatnym dla nas poziomie. Na mnie działa to naprawdę motywująco, dużo bardziej, niż robienie wejściówek, na których pytania dotyczą tekstów, napisanych małym druczkiem pod wykresami. Dzięki temu, mimo że nikt nie sprawdzał tego, czy uczymy się na bieżąco, zdarzało mi się doczytywać coś dla samej siebie. W połączeniu z uważnym słuchaniem na zajęciach, sprawiło to, że nauka do egzaminu była tylko kwestią szybkiej powtórki. Dużym ułatwieniem był także fakt, że Zakład publikuje na swojej stronie listę pytań, wymaganych na egzaminie, a zaliczenie jest ustne, co w moim przypadku, stanowi najlepszą możliwą formę, zwłaszcza z przedmiotu, który mnie zainteresował. Do tego wszystkiego, Pani Profesor ocenia naprawdę łagodnie, traktując nas jak na studentów/potencjalnych lekarzy innych specjalizacji przystało. Mamy znać podstawy, niezbędne do naszej przyszłej pracy, ale wiadomo, że jeśli ktoś postanowi zostać radiologiem bądź wykonywać badania USG w ramach innej specjalizacji, to szczegółów nauczy się na odpowiednich kursach. Po zakończeniu bloku, w końcu wiem jak oceniać podstawowe zdjęcia RTG, na jakie stany zagrożenia życia zwracać uwagę, jakie badania i w jakie kolejności są wskazane, a jakie przeciwwskazane w poszczególnych przypadkach, a także jakie są charakterystyczne zmiany, sugerujące tak zwane urazy nieprzypadkowe, czyli powstałe na skutek maltretowania. USG nadal stanowi dla mnie największy problem, ale dzięki temu, że mogliśmy poćwiczyć na sobie nawzajem, to od strony technicznej wiem co i jak, a ocenę drobnych szczegółów, będe jeszcze miała okazję się nauczyć :)
Zdecydowanie najbardziej interesującym tematem, co nikogo nie powinno dziwić, przy mojej miłości do chirurgii, okazała się radiologia interwencyjna. Mieliśmy okazję oglądać tylko jeden zabieg, ale już kiedyś, na dyżurze chirurgicznym, byłam świadkiem operacji pękniętego tętniaka aorty brzusznej, z wykorzystaniem stentgraftu. Teraz, w końcu dowiedziałam się co to tak naprawdę jest i czym są długie, pozwijane rurki i druciki, które wkładane są do naczyń pacjenta w trakcie takiej procedury. Gdybym z jakiegoś powodu nie mogła zostać chirurgiem, to pewnie rozważyłabym tę specjalizację, ale z drugiej strony, te same zabiegi wykonują też chirurdzy naczyniowi, a niestety w Polsce, nie ma osobnej specjalizacji z radiologii interwencyjnej. Jakoś nie uśmiecha mi się siedzenie całymi dniami w zaciemnionym pokoju i opisywanie zdjęć RTG, TK i MR.
Po czwartkowym egzaminie, który prawie cała moja grupa zdała na 5, postanowiliśmy pójść na grupowe piwo, co przerodziło się w wyjście do klubu, co nie powstrzymało nas wcale przed kolejną imprezą taneczną następnego dnia, na której bawilismy się prawie do 6 rano :D W efekcie, weekend upłynął mi głównie na odsypianiu intensywnej końcówki tygodnia.

Poprzedni weekend, spędziłam natomiast naukowo, ponieważ brałam udział w koljenych warsztatach laparoskopowych. Ich majowa edycja, która była moją pierwszą, choć bardzo interesująca, okazła się także dość frustrująca. Mimo, że podstawy szycia chirurgicznego mam jako tako opanowane, to zakładanie szwów przy pomocy laparoskopii stanowi wyższy poziom wtajemniczenia. Poprzednim razem, większośc soboty, spędziłam męcząc się nad założeniem choć jednego, porządnego szwu. Tym razem, mimo że nie miałam okazji ćwiczyć od ostatniej edycji kursu, przychodziło mi to o wiele łatwiej, co stanowi najlepszy dowód na to, że naprawdę warto uczestniczyć w takich spotkaniach. Nie jestem jeszcze rzadnym wprawnym operatorem, dlatego i tym razem skupiłam się głównie na doskonaleniu szycia. Choć w przypadku operacji dużo częściej zakłada się klpisy, bo jest to łatwiejsze i szybsze, to jeśli człowiek to opanuje, wszystko inne jest znacznie mniej skomplikowane. Tym razem, miałam też okazję sprawdzić się na bardziej zaawansowanych trenażerach, które nie tylko mierzą czas wykonania zadania, ale także precyzję, ilość i zakres ruchów poszczególnymi narzędziami, sprawdzają jak często "uciekają" one z pola widzenia kamery itp. Chodzi o to, aby nauczyć się jak najlepiej kontrolować narzędzia, ponieważ to co w trakcie zabawy "na sucho" nie stanowi problemu, przy stole operacyjnym może być niebezpieczne dla pacjenta i doprowadzić na przykład do uszkodzenia narządu lub naczynia. Weekend minął mi bardzo szybko i bawiłam się znacznie lepiej niż ostatnio. Następny kurs dopiero w maju, ale zapisałam się do Koła Naukowego, w ramach którego będę mogła korzystać z trenażerów kiedy tylko znajdę czas, a tego mam mnóstwo w tym roku.

Wczoraj zaczęliśmy kolejny blok, tym razem genetykę kliniczną. Pierwsze zajęcia nie były aż takie złe, ale obawiam się, że na dłuższą metę to zdecydowanie nie mój obszar zainteresowań. Zobaczymy jak będzie jutro, dziś na ćwiczenia nie dotarłam, bo zebrałam się w końcu, żeby iść z M. oddać krew. Zapas czekolad zawsze się przyda, a żadna z nas nie miała dzisiaj w planach uprawiania sportu, więc był to najlepszy moment. Pewnie jutro i tak będę miała lekko obniżoną wydolność na treningu, ale gorzej niż po imprezie nie będzie :P

Comments

  1. mam wrażenie, że chodziłem na zupełnie inną radiologie, a przecież to kwestia jednego roku �� nasza nauka radiogramow polegała na siedzeniu w ciemni i patrzeniu nie wiadomo na co bo nie było chętnych na wyjaśnienie co i dlaczego... chociaż nie odmowie tym młodym doktorom tego, że się starali. Zdecydowanie zabrakło mi zaliczenia w postaci oceny zdjęcia, tk i mr... Dużo więcej wyniosłem z np pulmonologii... ale może w tym roku bardziej się starali. Powodzenia na kolejnym bloku

    ReplyDelete
    Replies
    1. Właśnie też byłam zaskoczona, bo miałam informacje od znajomych z waszego roku, że jest beznadziejnie nudno. Może dzięki temu byłam nastawiona na najgorsze i pozytywnie mnie zaskoczyli :)

      Delete

Post a Comment

Popular posts from this blog

Kierunek Wyspy, czyli droga do stażu w Wielkiej Brytanii.

Już za kilka dni rozpoczynam ostatni rok studiów, ale jako, że lubię planować swoją przyszłość z wyprzedzeniem, moje myśli wybiegają o prawie rok do przodu, do czekającego mnie po szóstym roku stażu podyplomowego. Pozostając wierną maksymie, będącej nazwą mojego bloga ["Be brave, dream big."], moje plany dotyczące stażu wymagają trochę więcej zachodu i przemyśleń niż wybór miasta i szpitala w Polsce. Już kilka lat temu, zaraz po rozpoczęciu studiów, zaczęłam interesować się możliwościami kształcenia się za granicą. Ktoś mógłby mi wytknąć, że to niepatriotyczne z mojej strony, ale dla mnie najważniejsze jest to, aby uzyskać jak najlepszą możliwą edukację, a to gdzie będzie się to odbywać jest dla mnie sprawą drugorzędną. Swoje rozważania rozpoczęłam od Kanady, ponieważ przy wszystkich absurdach dzisiejszego świata, robi ona wrażenie bardzo stabilnego kraju, z dobrze prosperującym systemem ochrony zdrowia. Niestety, dostanie się tam na specjalizację (staż odbywa się u nich w ra

I rok w pigułce - anatomia i histologia.

Wakacje trwają w najlepsze, ledwo wróciłam z rodzinnego wyjazdu, a zaraz czeka mnie kolejny, tym razem ze znajomymi. Dzisiejszy dzień spędzam odpoczywając, ale ponieważ pojawiło się kilka próśb, stwierdziłam, że spróbuję stworzyć post, w którym podsumuję pierwszy rok studiów. Za każdym razem, gdy ktoś pyta mnie jak wyglądają studia medyczne, albo jak było na pierwszym roku, mam poważny problem z odpowiedzią. Mam dwie opcje, powiedzieć to co pierwsze przychodzi mi na myśl i zabrzmieć jak zbyt pewna siebie i przesadnie wyluzowana czy spróbować tak ubrać to w słowa, żeby brzmieć tak jak stereotypowy student medycyny powinien... Na szczęście należę do osób, które wolą być szczere niż brzmieć dobrze, więc prawie zawsze wybieram opcję nr 1. I rok, tak jak zapewne każdy inny, jest do przejścia. Co więcej, na mojej uczelni jest on całkiem przyjemny i zapewnia na tyle dużą ilość czasu wolnego, że starcza go na imprezy, sport, IFMSA, gotowanie(niektórzy lubią, ja jestem za leniwa :P), spot

II rok w pigułce - biochemia, fizjologia i patomorfologia.

Miałam poczekać z tym postem do wakacji, ale ponieważ mam trochę wolnego czasu (no dobra, wcale nie mam, ale tym większą mam ochotę na pisanie tutaj :P ), postanowiłam kontynuować tradycję i napisać podsumowanie przedmiotów z bieżącego roku. Ostrzegam, że pewnie znów się rozpiszę, jak w ubiegłym roku, ale postaram się pilnować i zawrzeć najważniejsze informacje bez zbędnej prywaty. BIOCHEMIA Jeśli komuś na pierwszym roku wydaje się, że anatomia jest trudna (ja od początku pisałam, że poza pierwszym miesiącem, dla mnie nie była), to niech lepiej przygotuje się na dużo "płaczu i zgrzytania zębami" na drugim roku. Może przemawia przeze mnie trochę niechęć do pewnych asystentów, ale przedmiot naprawdę nie należy do najprzyjemniejszych, ani lekkich. Obowiązującą literaturą jest najnowsze wydanie Harpera, oraz wybrane rozdziały z Angielskiego, wszystko jest szczegółowo opisane w pliku, dostępnym na stronie Zakładu. Jak to wszystko wygląda? W pierwszym semestrze odbywają się