Skip to main content

Upał, plaże i pływanie z rekinami, czyli ostatni tydzień w Meksyku.

Wakacje w ciągłym biegu? W tym roku zdecydowanie tak. Ledwo wróciłam z Meksyku, a już leciałam do mojego kochanego, studenckiego miasta, żeby zająć się "incomingsami" z różnych krajów, którzy robią u nas praktyki. Jak w przyszłym tygodniu wróce do domu to też nie będzie lepiej, będę miała tylko jeden dzień na zrobienie prania i przepakowanie się przed wyjazdem na konie.
Przenosząc się jeszcze na chwilę do bajecznego Meksyku, zostam mi do opisania ostatni tydzień naszej przygody. Na początek naszego ostatniego wieczoru w Tuxtli, poszliśmy na obiad do restauracji Las Pichanchas. To rewelacyjne miejsce, w którym, poza pysznym jedzeniem i jeszcze pyszniejsmy drinkiem, zwanym "Pumpo" można posłuchać tradycyjnej meksykańskiej muzyki, granej oczywiście na marimbach, oraz obejrzeć pokazy taneczne w ludowych strojach z Chiapas.


Zdjęcie ze strony tripadvisore, z braku własnych ;)

Po posiłku, przenieśliśmy się do pubu, w którym, popijając lokalne piwo, tańczyliśmy do 3 nad ranem, mimo że następnego dnia wszystkich nas czekała wczesna pobudka.

Praktyki w szpitalu zakończyłyśmy prawie dwugodzinnym żegnaniem się ze wszytstkimi i robieniem pamiątkowych zdjęć. Później musiałyśmy szybciutko się spakować i po godzinie 20, ruszyliśmy w 15h podróż do stolicy Jukatanu, Meridy. Miasto przywitało nas upałem, co w połączeniu z prawie godzinnym poszukiwaniem autobusu, którym mogłybyśmy dojechać do naszego hosta z couchsurfingu, było wykańczające. Zwłaszcza, że każda z nas miała przeszło 25kg bagażu. Na szczęście dostałysmy własny pokój z łazienką i klimatyzacją, więc mogłyśmy się ochłodzić, przed wyjściem na spacer. Merida to spore miasto, bardzo turystyczne, więc, w przeciwieństwie do mieszkańców Tuxtli, tam prawie wszyscy mówią po angielsku. Jest w nim kilka ciekawych budowli, ale myślę, że jeden dzień, który tam spędziłyśmy to zupełnie wystarczająca ilość czasu na zobaczenie wszystkiego. 




Dla mnie największą "atrakcją" było normalne/niemeksykańskie jedzenie. Najpierw poszłyśmy do wegetariańskiej restauracji na obiad, a póniej nasz host wziął nas do kawiarni czekoladowej, w której zjedliśmy przepyszne brownie z malinami, popijając je czekoladowymi shake'ami. Po tym przenieśliśmy się do innej restauracji, gdzie wypiliśmy wino, próbując różne sery, wędliny i oliwki.



Kolejnego dnia było równie smacznie, zjadłam pyszną sałatkę, a wieczorem poszliśmy z naszym hostem na sushi i drinki. Fakt, że to on za wszystko płacił przez te dwa dni był równie miły, co zaskakujący, no ale widać było, że ma bardzo dużo pieniedzy, więc nic tylko się cieszyć, że chciał się nimi podzielić :D
Korzystając z tego, że Merida jest miastem turystycznym, wybrałyśmy się na zorganizowaną wycieczkę, aby zobaczyć cenotes, znak rozpoznawczy Jukatanu. Są to naturalne studnie krasowe, które były uznawane za święte miejsca przez Majów. Miałyśmy okazję obejrzeć i popływać w trzech cenotes różnej wielkości. Widoki jak zwykle były piękne, a woda orzeźwiająco chłodna.
Jeszcze tego samego dnia wieczorem miałyśmy autobus do Chquilli, z której promem dostałyśmy się na bajeczną wyspę Holbox, oglądając wschód słońca z górnego pokładu :)
Był to nasz ostatni przystanek przed powrotem do Cancun, z którego miałyśmy samolot. Trudno opisać jak przepiękne jest to miejsce. Rajskie plaże, cisza i spokój, mimo sporej ilości turystów, idealne zakończenie intensywnego miesiaca. Pierwszy dzień przeleżałyśmy na plaży, wykończone nocną podróżą, woda była idealna do kąpieli, a w słońcu upał niemiłosierny. Popołudniu dołączył do nas kolega z uczelni, który dopiero zaczynał swój pobyt w Meksyku. Drugiego dnia wybraliśmy się na wyprawę motorówką, aby popływać z największymi na świecie rekinami wielorybimi. Mogą one osiągać długość do 15m, są jednak zupełnie niegroźne, gdyż żywią się planktonem. To właśnie dlatego można z nimi bezpiecznie pływać w sezonie od czerwca do września. W tym okresie plankton na styku wód Morza Karaibskiego i Zatoki Meksykańskiej znajduje się na powierzchni, co zmusza te olbrzymy do wypływania z głębin. Móc pogłaskać tak wielkie zwierzę i popływać przy nim to niesamowite uczucie (później dowiedziałam się, że nie wolno ich dotykać, ale cii :P ). Później popłyneliśmy na kolejną przepiękną plażę, przy której zjedliśmy obiad, ale zanim do niej dobiliśmy, mielismy możliwość poływania z maską i rurką nad rafami koralowymi. Podobno czasami można spotkać tam żółwie morskie, ale nam się niestety nie poszczęściło. Ostatnimi zwierzętami, które widzielismy były flamingi, choć ku rozczarowaniu M., były one zbyt daleko by porobić sobie z nimi zdjęcia. Oczywiście, podczas całej wycieczki widzieliśmy też mnóstwo innego ptactwa i ryb, m.in kormorany i latające ryby.



Po powrocie spędzilismy kilka godzin na plaży, a wieczór w miasteczku. Wybraliśmy się także na nocny spacer po plaży, aby znaleźć fluoryzujący plankton, ale niestety był przypływ i chyba dlatego na nic nie trafilismy.




Ostatnie przedpołudnie spędziliśmy na robieniu zdjęć i kąpielach, po czym o 13:30 wyruszylismy o Cancun. Spędziliśmy tam 2 noce po czym po 24h podróży dotarłyśmy do domów. Miało pójsć szybciej, ale nasze loty miały sporo opóźnienia.
Jeśli ktoś ma jakiekolwiek wątpliwości co do tego czy Meksyk jest krajem wartym odwiedzenia, mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że tak. Na mnie, czego się nie spodziewałam, to Chiapas, a nie Jukatan zrobił większe wrażenie, ale tak naprawę miałyśmy zdecydowanie zbyt mało czasu by poznać ten ogromny kraj. Kiedyś na pewno tam wróce, co do tego nie mam wątpliwości. Jeśli ktoś zastanawia się nad kwestią bezpieczeństwa, to nas przez cały pobyt nie spotkała żadna niepokojąca sytuacja, a wszyscy ludzie byli bardzo życzliwi i pomocni, nawet ci, którzy nie mówili po angielsku.
Same w sobie praktyki, podobnie jak w Polsce, chyba jednak lepiej odbywać w szpitalach w mniejszych miejscowościach. W naszym było zdecydowanie za dużo rezydentów, stażystów i studentów, aby móc swobodnie dostać się do stołu operacyjnego i obserwować z bliska zabiegi czy asystować (brak znajomości języka pewnie też nie pomagał, ale myślę, że była to mocno drugorzędna sprawa). Mam w związku z tym lekki niedosyt, ale podróże zrekompensowały wszystko z nadwyżką :D Jeśli będę chciała spędzić więcej czasu na bloku, zawsze mogę się wybrać do "mojego" szpitala, w którym robiłam praktyki w ubiegłych latach :)

Comments

Popular posts from this blog

Kierunek Wyspy, czyli droga do stażu w Wielkiej Brytanii.

Już za kilka dni rozpoczynam ostatni rok studiów, ale jako, że lubię planować swoją przyszłość z wyprzedzeniem, moje myśli wybiegają o prawie rok do przodu, do czekającego mnie po szóstym roku stażu podyplomowego. Pozostając wierną maksymie, będącej nazwą mojego bloga ["Be brave, dream big."], moje plany dotyczące stażu wymagają trochę więcej zachodu i przemyśleń niż wybór miasta i szpitala w Polsce. Już kilka lat temu, zaraz po rozpoczęciu studiów, zaczęłam interesować się możliwościami kształcenia się za granicą. Ktoś mógłby mi wytknąć, że to niepatriotyczne z mojej strony, ale dla mnie najważniejsze jest to, aby uzyskać jak najlepszą możliwą edukację, a to gdzie będzie się to odbywać jest dla mnie sprawą drugorzędną. Swoje rozważania rozpoczęłam od Kanady, ponieważ przy wszystkich absurdach dzisiejszego świata, robi ona wrażenie bardzo stabilnego kraju, z dobrze prosperującym systemem ochrony zdrowia. Niestety, dostanie się tam na specjalizację (staż odbywa się u nich w ra

I rok w pigułce - anatomia i histologia.

Wakacje trwają w najlepsze, ledwo wróciłam z rodzinnego wyjazdu, a zaraz czeka mnie kolejny, tym razem ze znajomymi. Dzisiejszy dzień spędzam odpoczywając, ale ponieważ pojawiło się kilka próśb, stwierdziłam, że spróbuję stworzyć post, w którym podsumuję pierwszy rok studiów. Za każdym razem, gdy ktoś pyta mnie jak wyglądają studia medyczne, albo jak było na pierwszym roku, mam poważny problem z odpowiedzią. Mam dwie opcje, powiedzieć to co pierwsze przychodzi mi na myśl i zabrzmieć jak zbyt pewna siebie i przesadnie wyluzowana czy spróbować tak ubrać to w słowa, żeby brzmieć tak jak stereotypowy student medycyny powinien... Na szczęście należę do osób, które wolą być szczere niż brzmieć dobrze, więc prawie zawsze wybieram opcję nr 1. I rok, tak jak zapewne każdy inny, jest do przejścia. Co więcej, na mojej uczelni jest on całkiem przyjemny i zapewnia na tyle dużą ilość czasu wolnego, że starcza go na imprezy, sport, IFMSA, gotowanie(niektórzy lubią, ja jestem za leniwa :P), spot

II rok w pigułce - biochemia, fizjologia i patomorfologia.

Miałam poczekać z tym postem do wakacji, ale ponieważ mam trochę wolnego czasu (no dobra, wcale nie mam, ale tym większą mam ochotę na pisanie tutaj :P ), postanowiłam kontynuować tradycję i napisać podsumowanie przedmiotów z bieżącego roku. Ostrzegam, że pewnie znów się rozpiszę, jak w ubiegłym roku, ale postaram się pilnować i zawrzeć najważniejsze informacje bez zbędnej prywaty. BIOCHEMIA Jeśli komuś na pierwszym roku wydaje się, że anatomia jest trudna (ja od początku pisałam, że poza pierwszym miesiącem, dla mnie nie była), to niech lepiej przygotuje się na dużo "płaczu i zgrzytania zębami" na drugim roku. Może przemawia przeze mnie trochę niechęć do pewnych asystentów, ale przedmiot naprawdę nie należy do najprzyjemniejszych, ani lekkich. Obowiązującą literaturą jest najnowsze wydanie Harpera, oraz wybrane rozdziały z Angielskiego, wszystko jest szczegółowo opisane w pliku, dostępnym na stronie Zakładu. Jak to wszystko wygląda? W pierwszym semestrze odbywają się