Skip to main content

Laparoskopy, farmakologia, majówka, czyli trochę obowiązków i dużo rozrywki.

Już od jakiegoś czasu chodzą za mną 2 pomysły na wpis, ale ostatecznie postanowiłam zostawić je na później, a teraz napisać o rzeczach bieżących, bo już jakiś czas mnie tu nie było.
Kolokwium z farmakologii, o którym pisałam w poprzednim wpisie, poszło mi adekwatnie do stanu wiedzy, a więc go nie zdałam. Jutro czeka mnie jego poprawa, której najprawdopodobniej też nie zdam, bo zamiast spędzić majówkę na nauce, ja balowałam na krakowskim weselu, a później cały weekend spędziłam na warsztatach laparoskopowych. Pewnie mogłam z nich zrezygnować, ale wybierałam się na nie bezskutecznie już od 2 lat, więc tym razem stwierdziłam, że nie odpuszczę. Zwłaszcza, że  lekarze, aby wziąć nich udział w ramach kursu specjalizacyjnego, muszą zapłacić kilkaset złotych, a my jako studenci mamy wejście za darmo. Już po powrocie z pierwszego dnia, z pełnym przekonaniem mogłam powiedzieć, że nie żałuję. Farmakologia nie ucieknie, a warsztaty były rewelacyjne. Nie przeszkadzała mi, ani pobudka o 7 rano, po 4h snu, ani 10h "zajęć". W sobotę pierwsza część miała formę prelekcji, prowadzonych przez zaproszonych gości. Wśród nich znaleźli się między innymi: prezes-elekt Polskiego Towarzystwa Chirurgów Polskich - prof. Krzysztof Paśnik, który opowiedział o zastosowaniu laparoskopii w diagnostyce oraz dr Urlich Haeffner, gość specjalny z Hamburga, który wygłosił prezentację o najnowszych technologiach, wykorzystywanych w laparoskopii, które później mieliśmy okazję wypróbować na części praktycznej warsztatów. Kliku lokalnych pionierów chirurgii laparoskopowej wygłosiło swoje prelekcje o technikach wykonywania konkretnych procedur, a gość specjalny ze Słowacji, prof. Marek Soltes omówił kwestie ryzyka związanego z taką formą operacji, oraz jak można je zmniejszyć. Na zakończenie, usłyszeliśmy kilka słów na temat ergonomiki w pracy chirurgia, co może wydawać się mało pasjonującym tematem, ale na pewno jest niezmiernie ważne. Każdy kto choć raz miał okazję "stać na hakach" wie, że kilkugodzinne operacje mogą skutkować niezłymi zakwasami i bólem pleców. Najlepszą metodą by temu zaradzić jest właściwa postawa ciała podczas zabiegu. Oczywiście, łatwo mówić o teorii, a gdy dochodzi do praktyki to okazuje się to często niewykonalne, bo jak optymalnie ustawić ekran czy wysokość stołu jak chirurgów jest kilku, a do tego każdy innego wzrostu, plus w okół stołu operacyjnego miejsca jest zawsze za mało. No, ale mimo tego warto wiedzieć na co zwrócić uwagę, żeby przynajmniej próbować zapobiegać przeciążeniom mięśni karku, szyi czy odcinka lędźwiowo-krzyżowego. Przyznam szczerze, że nawet na samych warsztatach nie było to wcale takie proste i po dwóch dniach miałam obolałe nadgarstki.
Po części teoretycznej, przyszedł czas na zabawę, czyli pracę na trenażerach. Organizatorzy stanęli na wysokości zadania i sprzętu było mnóstwo, tak, że przez cały czas, każdy miał co robić. Na początek zabrałam się za naukę podstaw, czyli przewlekanie sznurka przez oczka, później cienkiej nitki, a następnie przystąpiłam do szycia.... no i tutaj okazało się, że moja cierpliwość jest mocno ograniczona, a myśl, żeby może jednak rzucić to wszystko i zostać psychiatrą, przemknęła mi przez głowę parę razy. Po kilkunastu, średnio udanych próbach, postanowiłam zrobić sobie przerwę i pocieszyć się pysznymi ciastami, które dla nas przygotowano, a późnej poszłam pobawić się nowinkami technicznymi, czyli kamerą 4K i 3D. Trzeba przyznać, że sprzęty te robiły wrażenie, a przewlekanie nitki przez oczka było na nich znacznie prostsze i przyjemniejsze. Podbudowana i ponownie zmotywowana do działania, wróciłam do walki z igłą i nitką. Tym razem udało mi się nawet założyć 2 szwy, choć nie bez wielu ciężkich westchnięć i wymruczanych pod nosem przekleństw. Pocieszające (a zarazem trochę przerażające) było to, że rezydentki ginekologii, będące już na 3 roku specjalizacji, również miały podobne problemy. Na szczęście, zgodnie z banalny, a jednak jakże prawdziwym powiedzeniem "praktyka czyni mistrza", drugiego dnia wszystko wydawało się znacznie prostsze i choć nadal zajmowało mi sporo czasu, to szło mi dużo lepiej. Byłam w stanie założyć kilka szwów w znacznie krótszym czasie. Nie podejmowałam się co prawda ćwiczeń na trenażerze przeznaczonym do pomiaru czasu, precyzji i innych parametrów, oceniających jakość pracy ćwiczącego, ale sama byłam w stanie ocenić, że jest progres.
W praktyce, z tego co sama zaobserwowałam, podczas pobytów na bloku operacyjnym, rzadko kiedy tak naprawdę szyje się cokolwiek laparoskopowo. Na co dzień chirurdzy stosują szybszą i prostszą metodę, jaką są klipsy. Jednak, jak to zauważył prof. Majewski, organizator warsztatów, klipsy może założyć każdy, a umiejętność szycia jest znacznie mniej powszechna, a może się przydać w najbardziej niespodziewanym momencie. Dodatkowo, jeśli ktoś opanuje tę umiejętność, wszystkie inne manewry za pomocą narzędzi laparoskopowych wydają się znacznie prostsze.
Drugi dzień kursu był poświęcony w całości pracy na trenażerach. Poza kontynuacją ćwiczeń z pierwszego dnia, mieliśmy także okazję poczuć się jak prawdziwi zabiegowcy przy pracy i na żelowych narządach przeprowadzić histerektomię, cholecystektomię czy apendektomię. Już się nie mogę doczekać kolejnego takiego wydarzenia, najbliższe w listopadzie :)

Pozostając w tematyce chirurgii, nasze koło naukowe w końcu wróciło do życia. Jestem już oficjalnie zgłoszona do pisania pracy, a w następnym tygodniu będziemy mieli spotkanie organizacyjne, połączone z krótkim wykładem. Szkoda, że ruszenie z tym wszystkim zajęło tak dużo czasu, bo mamy już maj, więc za 2 miesiące kończymy rok akademicki i pewnie będziemy musieli poświęcić czas w wakacje, ale z drugiej strony, nie będzie nam to przynajmniej kolidowało z nauką i zajęciami.

Nadchodzące 2 miesiące zapowiadają się bardzo intensywnie, bo poza farmakologią, z którą jeszcze pewnie trochę się pomęczę, czeka mnie maraton kolokwiów i zaliczeń. We wtorek piszemy test z medycyny nuklearnej, w czwartek ostatnie kolokwium z diagnostyki, z którego muszę dostać 4, żeby być zwolnioną z egzaminu. (trzeba mieć średnią 4,5, co akurat z tego przedmiotu nie jest zbyt trudne). Dodatkowo, również w tym tygodniu, muszę poczytać choć trochę na dermatologię i internę. Po weekendzie czeka nas ostatnie kolokwium z patofizjologii, a dalej w kolejce ustawia się następna farmakologia, zaliczenie z całego roku z interny i pediatrii, a niedługo później sesja i egzaminy z dermatologii i patofizjologii (i diagnostyki, jeśli by mi się nie udało wywalczyć zwolnienia). W tak zwanym "międzyczasie" mam także sporo wydarzeń IFMSA, pozorację w ramach Koła Ratunkowego, no i nadal czeka mnie zaplanowanie miesiąca w Meksyku, jeszcze nie wiem kiedy ja na to wszystko znajdę czas, ale jakoś trzeba będzie :P
Jak to się  w ogóle stało, że połowa studiów już praktycznie za mną?! Ani się obejrzę i będą połowinki, a później, jak to mówią "już z górki".

Comments

Popular posts from this blog

Kierunek Wyspy, czyli droga do stażu w Wielkiej Brytanii.

Już za kilka dni rozpoczynam ostatni rok studiów, ale jako, że lubię planować swoją przyszłość z wyprzedzeniem, moje myśli wybiegają o prawie rok do przodu, do czekającego mnie po szóstym roku stażu podyplomowego. Pozostając wierną maksymie, będącej nazwą mojego bloga ["Be brave, dream big."], moje plany dotyczące stażu wymagają trochę więcej zachodu i przemyśleń niż wybór miasta i szpitala w Polsce. Już kilka lat temu, zaraz po rozpoczęciu studiów, zaczęłam interesować się możliwościami kształcenia się za granicą. Ktoś mógłby mi wytknąć, że to niepatriotyczne z mojej strony, ale dla mnie najważniejsze jest to, aby uzyskać jak najlepszą możliwą edukację, a to gdzie będzie się to odbywać jest dla mnie sprawą drugorzędną. Swoje rozważania rozpoczęłam od Kanady, ponieważ przy wszystkich absurdach dzisiejszego świata, robi ona wrażenie bardzo stabilnego kraju, z dobrze prosperującym systemem ochrony zdrowia. Niestety, dostanie się tam na specjalizację (staż odbywa się u nich w ra

I rok w pigułce - anatomia i histologia.

Wakacje trwają w najlepsze, ledwo wróciłam z rodzinnego wyjazdu, a zaraz czeka mnie kolejny, tym razem ze znajomymi. Dzisiejszy dzień spędzam odpoczywając, ale ponieważ pojawiło się kilka próśb, stwierdziłam, że spróbuję stworzyć post, w którym podsumuję pierwszy rok studiów. Za każdym razem, gdy ktoś pyta mnie jak wyglądają studia medyczne, albo jak było na pierwszym roku, mam poważny problem z odpowiedzią. Mam dwie opcje, powiedzieć to co pierwsze przychodzi mi na myśl i zabrzmieć jak zbyt pewna siebie i przesadnie wyluzowana czy spróbować tak ubrać to w słowa, żeby brzmieć tak jak stereotypowy student medycyny powinien... Na szczęście należę do osób, które wolą być szczere niż brzmieć dobrze, więc prawie zawsze wybieram opcję nr 1. I rok, tak jak zapewne każdy inny, jest do przejścia. Co więcej, na mojej uczelni jest on całkiem przyjemny i zapewnia na tyle dużą ilość czasu wolnego, że starcza go na imprezy, sport, IFMSA, gotowanie(niektórzy lubią, ja jestem za leniwa :P), spot

II rok w pigułce - biochemia, fizjologia i patomorfologia.

Miałam poczekać z tym postem do wakacji, ale ponieważ mam trochę wolnego czasu (no dobra, wcale nie mam, ale tym większą mam ochotę na pisanie tutaj :P ), postanowiłam kontynuować tradycję i napisać podsumowanie przedmiotów z bieżącego roku. Ostrzegam, że pewnie znów się rozpiszę, jak w ubiegłym roku, ale postaram się pilnować i zawrzeć najważniejsze informacje bez zbędnej prywaty. BIOCHEMIA Jeśli komuś na pierwszym roku wydaje się, że anatomia jest trudna (ja od początku pisałam, że poza pierwszym miesiącem, dla mnie nie była), to niech lepiej przygotuje się na dużo "płaczu i zgrzytania zębami" na drugim roku. Może przemawia przeze mnie trochę niechęć do pewnych asystentów, ale przedmiot naprawdę nie należy do najprzyjemniejszych, ani lekkich. Obowiązującą literaturą jest najnowsze wydanie Harpera, oraz wybrane rozdziały z Angielskiego, wszystko jest szczegółowo opisane w pliku, dostępnym na stronie Zakładu. Jak to wszystko wygląda? W pierwszym semestrze odbywają się