Jak zawsze pisanie nowego wpisu wychodzi mi na raty. Chciałam wrzucić wpis na początku sierpnia na podsumowanie minionych dwanaście miesięcy w obecnej pracy, a tu nagle początek października. Jako, że od poprzedniego wpisu minęło już pół roku, trochę się w tym okresie wydarzyło, więc po kolei.
Życie zawodowe:
Kliniczna część mojej pracy na ortopedii utwierdziła mnie w przekonaniu, że to jest właśnie to co chcę robić. Po niezliczonych dyżurach i dniach na oddziale, asystach, na bloku, pierwszych przeprowadzonych operacjach, interakcjach z pacjentami, starszymi rezydentami i zespołem specjalistów, nie mam już wątpliwości, że to właśnie ortopedia, a nie chirurgia ogólna będzie moim docelowym planem na przyszłość. Myślę, że patrząc na moje praktyki wakacyjne z czasów studenckich, w tym mój dwumiesięczny Erasmus w Anglii, nie jest to specjalnie dużym zaskoczeniem, ale miło było utwierdzić się w tym przekonaniu z perspektywy lekarza, którego praca wygląda jednak trochę inaczej niż ekscytujące praktyki wakacyjne w trakcie studiów.
Edukacyjno-akademicka część roku pokazała natomiast, że o ile nadal bardzo lubię uczyć, to jednak bycia studentką już mi wystarczy. Same studia podyplomowe z Edukacji Medycznej były bardzo wartościowe i dały mi dużo wiedzy i przydatnych narzędzi, które już w tym roku zaczęłam wykorzystywać podczas uczenia studentów, jednak na tym stopniu studiów zakończę moją formalną edukację. Częściowo jest to wyrachowana decyzja, wynikająca z tego, że zrobienie kolejnych stopni nie da mi żadnych benefitów przy aplikacji na drugi stopień specjalizacji, ale jednocześnie nie widzę potrzeby zagłębiania się bardziej w teoretyczny aspekt edukacji medycznej, bo na obecnym etapie kariery, na pierwszym planie będzie dla mnie praca kliniczna. Dla krótkiego wyjaśnienia, studia podyplomowe z Edukacji Medycznej podzielone są w Anglii na trzy stopnie. Pierwszy z nich to tak zwany "Certyfikat", następny to "Dyplom", a ostatni to odpowiednik polskiej "Magisterki". Certyfikat, który otrzymam wraz z zakończeniem roku akademickiego, da mi możliwość podjęcia dalszych stopni w kolejnych pięciu latach, więc gdybym zmieniła zdanie, nadal będę miała taką możliwość.
Jednym akademickim aspektem, od którego niestety nie ucieknę w nadchodzących dwunastu miesiącach, jest nauka do egzaminów. W ostatnim półroczu podeszłam łącznie do trzech. Pierwszy z nich, MSRA (taki angielski LEK), poszedł mi naprawdę dobrze, dzięki czemu dostałam się na drugi etap rekrutacji na specjalizację. Niestety, chirurgicznego egzaminu MRCS A, do którego podeszłam niespełna dwa tygodnie później, nie udało mi się zdać, bo musiał zejść na drugi plan. Uzyskałam z niego 65%, co nie jest złym wynikiem, biorąc pod uwagę krótki okres przygotowań i fakt, że obejmuje on ogromnie szeroki materiał (anatomia, fizjologia, patofizjologia, mikrobiologia, farmakologia, opieka około-operacyjna, urazówka), którego de facto musiałam nauczyć się od zera, bo wiedza ze studiów, a raczej jej pozostałości, niestety były po polsku, co wbrew pozorom jest sporą przeszkodą podczas prób przypomnienia sobie materiału by odpowiedzieć na pytania po angielsku. Najbardziej rozczarowujące było to, że do zdania zabrakło mi około dwa i pół punktów procentowych. Jako, że byłam naprawdę blisko zdania, po poznaniu wyników, uznałam, że z w miarę świeżą wiedzą, podejdę do niego ponownie trzy miesiące później, w maju. Plan był z założenia dobry, ale trochę przeceniłam dostępną ilość czasu, bo mimo że miałam przed sobą blok edukacyjny, to sporo już także miałam w tym okresie zaplanowane, między innymi dwa wyjazdy wakacyjne, sporo dodatkowych dyżurów, drugi esej na studia, weekendową wycieczkę do Londynu, kurs ortopedyczny i kolejną konferencję. W rezultacie, czasu na dogłębną naukę nie miałam za wiele i pozostało mi przerobienie pytań i pobieżne przejrzenie notatek. W dniu egzaminu wydawało mi się, że poszedł mi on lepiej niż pierwsze podejście, jednak gdy dostałam wyniki, dowiedziałam się, że uzyskałam jedynie 62%. Co ciekawe, choć procentowo gorszy, w kontekście progu zdawalności wynik ten był minimalnie lepszy od poprzedniego, bo do zdania zabrakły mi tym razem niecałe dwa punkty procentowe. No ale cóż, nie zmienia to faktu, że do egzaminu będę musiała podjeść ponownie. Niestety, przy egzaminie, na którym Związek Chirurgów zarabia, fakt, że średnio przy każdym podejściu zdaje go jedynie około 40% kandydatów, nie jest zbyt zaskakujący. Nie chcąc powtarzać dwukrotnie popełnionego błędu z niedoborem czasu na naukę, tym razem postanowiłam zrobić sobie przerwę i ponownie podejdę do egzaminu dopiero w styczniu 2024. Tym samym lato mogłam wykorzystać na rzeczy przyjemne, a do nauki wrócę od teraz.
Patrząc na ostatnie dziesięć lat mojego życia, dziewięć z nich spędziłam na corocznych przeprowadzkach. Najpierw przez sześć lat w te i we w te, do i z akademika, później do Wielkiej Brytanii i przez ostatnie dwa lata w obrębie Południowej Anglii. Dodatkowo, od rozpoczęcia pracy jako lekarz, ze względu na rotacyjną formę tutejszego stażu, przez dwa lata regularnie zmieniałam oddziały, na których pracowałam. To właśnie między innymi z tego powodu w zeszłym roku zdecydowałam się na rolę kliniczno-akademicką, dzięki której całe dwanaście miesięcy spędziłam zatrudniona na ortopedii w jednym szpitalu. W tym roku stanęłam przed trochę trudniejszym wyborem.
Jak wspomniałam wcześniej, na przestrzeni ostatniego roku brałam udział w aplikacji na pierwszy stopień specjalizacji. Obecny system specjalizacji z chirurgii (w tym ortopedii) w Anglii składa się z dwóch stopni. W zależności od programu, pierwsze dwa lata mogą być bardziej ogólne i składać się z czterech rotacji przez różne podspecjalizacje chirurgiczne trwających po sześć miesięcy, odbywanych w jednym, albo częściej w dwóch różnych szpitalach. Alternatywnie, można ubiegać się o program ukierunkowany na konkretną podspecjalizację, wtedy najczęście skłądają się on z dwónastu do osiemnastu miesięcy wybranej podspecjalizacji, ale pozostały okres czasu dalej wyrabia się na różnych oddziałach/w różnych szpitalach. Kolejne lata specjalizacji odbywa się już w obrębie swojej wybranej dziedziny, niestety dalej wiąże się to z częstymi zmianami miejsca pracy, co sześć lub dwanaście miesięcy. Zamysł jest taki, aby zdobyć jak najszersze doświadczenie, pracując w różnych rodzajach szpitali i z różnymi specjalistami.
Dzięki dobremu wynikowi z egzaminu MSRA udało mi się przejść do drugiego etapu kwalifikacji, który polega na "rozmowie o pracę", która w rzeczywistości ma formę egzaminu ustnego. O ile stacje kliniczne poszły mi dobrze, to niestety straciłam punkty na stacji z "profesjonalizmu", która często bywa dość subiektywnie oceniana. Mój całościowy wynik był na tyle dobry, by dać mi realną szansę dostania się na specjalizację, ale nie na tyle by zapewnić mi ją w pierwszym czy drugim rozdaniu. Jednym z czynników zmniejszających moje szanse był fakt, że z około sześciuset dostępnych programów, rozważałam jedynie około trzydzieści, bo zależało mi na programie ukierunkowanym na ortopedię i na pozostaniu w Południowej Anglii. W związku z tym, na przełomie maja i czerwca, stanęłam przed koniecznością podjęcia decyzji. Czy jestem gotowa poczekać do końca rekrutacji i potencjalnie musieć przeprowadzać się na ostatnią chwilę w połowie lipca po to by spędzić kolejne dwa lata zmieniając miejsce pracy co kilka miesięcy, czy też wolę zostać na mojej obecnej pozycji i zrealizować pierwszy stopnień specjalizacji w trybie pozarezydenckim. Jest to opcja niestandardowa, ale zyskująca coraz większą popularność ze wzglądu na niedobór miejsc specjalizacyjnych, spadającą jakość kształcenia specjalizacyjnego ze względu na braki kadrowe i chęć uniknięcia ciągłych przeprowadzak i zmian miejsca pracy. Po przepracowaniu na nim prawie roku, wiedziałam już, że mój departament ortopedii jest bardzo przyjazny i choć przez ten okres czasu niekoniecznie miałam czas by rozwijać się intensywnie czysto ortopedycznie, ze względu na różnorodne akademickie zobowiązania, to nawiązałam bardzo dobre relacje ze starszymi rezydentami i specjalistami i nie miam wątpliwości, że kliniczno-edukacyjny tryb pracy umożliwi mi zdobycie kompetencji wymaganych do ukończenia pierwszego stopnia specjalizacji. Rozmowa z jednym z moich szefów tylko utwierdziła mnie w tym przekonianiu, gdy ten potwierdził, że z chęcią umożliwi mi taką drogę. Tym samym, wygrała chęć zaznania odrobiny stabilności i utrzymania fajnej równowagi między pracą i czasem dla siebie, którą posada kliniczno-akademicka mi umożliwia. Przedłużyłam więc umowę na mieszkanie i o pracę, i zaczęłam planować jak najlepiej zorganizować nadchodzące dwanaście miesięcy. Choć wewnętrznie nastawiłam się już na to, że na formalną rezydenturę się nie dostanę, to w połowie lipca dostałam ofertę podjęcia pierwszego stopnia specjalizacji w innym regionie. Program był ukierunkowany na ortopedię, ale tak jak się obawiałam, wiązał by się z kolejnymi dwiema zmianami szpitali i rotacjami przez cztery różne departamenty. Oferty nie przyjęłam i pozostałam przy planie realizacji specjalizacji w trybie pozarezydenckim, zdecydowanie nie żałuję.
W przerwie od pracy i dyżurów, w marcu wraz z S, koleżanką z Londynu, miałam okazję uczestniczyć w kursie ortopedycznym i konferencji Stowarzyszenia Młodych Chirurgów (ASiT) organizowanej w Liverpoolu. Od czasów studenckich zawsze uwielbiałam konferencje medyczne. Uważam że mają one niesamowity klimat, a poza oczywistym aspektem edukacyjnym, dają świetną okazję do integracji z innymi lekarzami. Tym razem było nie inaczej. Poza wartościowymi warsztatami i prelekcjami, uczestniczyłyśmy także w Kolacji Charytatywnej połączonej z imprezą oraz miałyśmy okazję przejść się po Liverpoolu.
Natomiast w lipcu, tym razem lokalnie, pomagałam zorganizować i brałam udział w ciekawym kursie "Ergonomiczna ortopedyczna sala operacyjna", który skupiał się na praktycznych aspektach takich jak ułożenie pacjenta na stole operacyjnym, ustawienie ramienia C czy pozycji ekranów, tak by zoptymalizować postawę chirurga w trakcie operacji i zapobiec urazom zawodowym.
Życie osobiste:
Choć dalej dażę ją ogromną miłością, to nie samą ortopedią człowiek żyje. W związku z tym, w ostatnich sześciu miesiącach nie zabrakło także wycieczek i innych atrakcji poza pracą.
Jeszcze w lutym, pojechałam do Londynu na rewelacyjny Pub Crawl, z okazji urodzin S. O ile nie jestem fanką angielskiej stolicy, tak muszę przyznać, że jest to idealne miejsce na wycieczkę po pubach i klubach, bo choć z nazwy miała to być rundka po pubach, to wytańczyłam się lepiej niż na niejednej "stacjonarnej" imprezie.
W marcu wybraliśmy się z B na wakacje na Gran Canarie, którą szczerze polecam. Hotel na klifie z widokiem na ocean okazał się strzałem w dziesiątkę, a dwie wycieczki po wyspie pozwoliły nam zobaczyć jak bardzo jest ona różnorodna.
W kwietniu przyszedł za to czas na rodzinny City Break, na który wybraliśmy się do Aten. Bezsprzecznie, największą atrakcją z naszej strony cieszyły się ateńskie dzikie koty i jedzenie, ale zabytki też niczego sobie!
Maj niestety upłynął głównie po hasłem nauki i nocnych dyżurów, ale udało nam się wyskoczyć z B na krótkie wycieczki na okoliczne plaże. Jedna z nich zaowocowała nawet pierścionkiem i zmianą statusu.
W czerwcu, tradycyjnie już, odwiedziłam Polskę, gdzie spędziłam kilka dni świętując urodziny z T i W w Zielonej Górze, a później z rodzinką, na wspólnej urodzinowej imprezie z mamą.
Lipiec, w przerwach od pracy, spędziliśmy korzystając z B z bardziej lokalnych atrakcji. Wybraliśmy się miedzy innymi na dobre jedzenie, konwent tatuaży, a także do wioski festiwalowej z okazji Pride.
Sierpień i wrzesień znów upłynęły na dość intensywnej pracy i dodatkowch dyżurach, ale mimo tego, udało nam się wyskoczyć z B do Polski na kilka dni. Jak na prawdziwą Polkę na emigracji przystało, wykorzystałam pobyt w kraju na załatwienie spraw w urzędzie, wizytę u dentystki i u fryzjera :P Resztę czasu spędziłam odpoczywając z rodzinką, jako że wcześniejszy pobyt na koniec czerwca był trochę na wariackich papierach.
Mieliśmy także okazję wybrać się z B do dwóch bardzo różnych ogrodów zoologicznych. Jednego w Anglii i jednego w Polsce. Poznańskie Nowe Zoo nadal pozostaje moim faworytem <3
Tak jak mówiłam, trochę się działo przez te ostatnie sześć miesięcy. Nadchodzące trzy będą raczej mniej interesujące, jako że październik upłynie mi głównie pod hasłem nocnych dyżurów i wstępu do nauki, a od listopada czeka mnie już nauka na poważnie, bo o ile "do trzech razy sztuka" mogę zaakceptować, to wolała bym nie znaleźć się w sytuacji, w której muszę podejść do kolejnych poprawek egzaminu, ile można.
Zdjęć kotów już jest tyle w poście, że spam moimi zostawię na kolejny wpis :)
Comments
Post a Comment