Skip to main content

Hakuna Truvada czyli choroby zakaźne.

Oj, narobiłam sobie trochę zaległości w pisaniu, dlatego dla porządku, rozbiję wpis na dwa krótsze. Pierwszy zaczęłam pisać już jakiś czas temu, ale najpierw była nauka do egzaminu z chorób zakaźnych, później intensywna majówka, a po niej równie intensywna nauka do egzaminu z farmakologii i jakoś tak nie udało mi się go dokończyć.
Cofając się więc o 2 miesiące, na początku kwietnia, zakończyłam blok z farmakologii. Pisałam o nim przy okazji innych wpisów, więc teraz nie będę się za bardzo rozwodzić. Cały miesiąc zajęć na godz.13, miał teoretycznie sprawić, że będę chodzić wyspana, ale po prostu kładłam się spać adekwatnie później i na jedno wyszło. Pozytyw był taki, że na zajęcia miałam niecałe 10min spacerem, więc przynajmniej nie traciłam czasu na dojazdy, ale już same spotkania były stratą czasu. Przeczytać seminarki mogę równie dobrze leżąc w łóżku, nie potrzebuję lektora w postaci prowadzącej, a poza kilkoma zajęciami mniej więcej tak to wyglądało. Wszystkie kolokwia, włącznie z esejowym z antybiotyków i zaliczeniem z receptury, udało mi się zdać w pierwszym podejściu, więc przynajmniej nie narobiłam sobie dodatkowych zaległości, mimo miliona spraw, w które, w tak zwanym międzyczasie, się angażowałam :) Egzamin ustalony był na końcówkę maja, więc na jakiś czas mogłam o farmakologii zapomnieć i całe szczęście, bo kolejny blok był nieporównywalnie bardziej interesujący. Przez pierwsze 3 tygodnie kwietnia mieliśmy zajęcia z chorób zakaźnych. Odbywały się one w mniej dogodnej lokalizacji, więc ze wstawania o godz.10, musiałam przestawić się na pobudki 10, ale po szóstej. Na szczęście wynagradzał to fakt, że były bez porównania ciekawsze. Na wszystkich seminariach robiłam notatki i mimo nie wysypiania się, zupełnie nie miałam problemów nadmierną sennością. Ćwiczenia odbywały się w dwóch różnych miejscach, ale na terenie jednego szpitala. Pierwsze kilka dni na Oddziale Hepatologii i Chorób Zakaźnych, później mieliśmy małą wymianę asystentów i 3 dni spędziliśmy na Oddziale Chorób Tropikalnych, Zakaźnych i AIDS, a na koniec znów wróciliśmy na ten pierwszy. Nasz prowadzący, mimo specyficznego poczucia humoru, które na dłuższą metę męczyło, wydawał się w porządku. W ramach zajęć, poza standardowym zbieraniem wywiadów z pacjentami, mieliśmy okazję zobaczyć kilka biopsji wątroby, dowiedzieć się czym jest i do czego służy fiberoskop, spędzić kilka przeraźliwie nudnych godzin w poradni hepatologicznej, gdzie przychodzili głównie pacjenci na kontrolę po przeszczepach wątroby. Druga prowadząca była przesympatyczna i ciekawie opowiadała, ale i z nią spędzilismy kilka, trochę mniej nużących, ale też niespecjalnie fascynujących godzin w poradni, tym razem HIV i AIDS. Dzięki mojej kilkuletniej działalności w IFMSA jako Koordynator ds. Zdrowia Reprodukcyjnego i AIDS, miałam już sporą wiedzę w tym zakresie, ale fajnie było w końcu porozmawiać z zakażonymi pacjentami, to jednak daje trochę inną perspektywę. Dla mnie było to oczywiste, ale część osób, nawet studentów medycyny, wciąż jest zaskoczona, gdy dowiaduje się, że młody, heteroseksualny pacjent, który na pierwsz rzut oka wygląda na zupełnie zdrowego, jest zakażony HIV. Widzieliśmy także wyniszczonych chorych, z pełnoobjawowym AIDS, co tylko utwierdza w przekonianiu, że edukowanie ludzi nadal jest bardzo potrzebne. Dzięki postępowi medycyny, zakażenie, które wcześniej stanowiło wyrok śmierci, obecnie jest kolejną chorobą przewlekłą, choć nieuleczalną, to dającą się doskonale kontrolować za pomocą trzech, a niedługo pewnie jednej tabletki dziennie. Jest tylko jedno "ale", żeby zacząc się leczyć, trzeba mieć świadomość choroby, a w Polsce wciąż ogromny odsetek zakażonych nie wie o tym fakcie. Prowadzi to czasami do tragicznych sytuacji. Na jednych z zajęć, prowadząca opowiadała nam o przypadku, w którym na skutek braku szczerości między partnerami i niewykonania zalecanych badań diagnostycznych w ciąży (Polska znajduje się w niechlubnym ogonie Europy jeśli chodzi o odsetek wykonywanych badań na HIV u ciężarnych), doszło do śmierci niespełna dwuletniego dziecka. Ojciec, wiedząc o zakażeniu, nie leczył się i nie poinformował swojej partnerki, ta po zajściu w ciążę wykonała badanie przesiewowe tylko raz, w pierwszych tygodniach, ale zaniechała wykonania drugiego testu pod koniec ciąży, w związku z czym nie wiedziała, że w momencie porodu także była zakażona. W związku tym noworodek nie dostał odpowiedniej profilaktyki, a że u dzieci z wrodzonym zakażeniem choroba postępuje na ogół bardzo szybko, to po 1,5 roku zachorowało ono na ciężkie, atypowe zapalenie płuc i zmarło. Szczęście w nieszczęściu było takie, że pediatrzy zachowali przytomność umysłu i zlecili test na HIV, zarówno u dziecka jak i jego matki, która była wtedy na końcówece kolejnej ciąży. Dzięki temu kolejny poród odbył się już z zachowaniem wszelkich środków ostrożności, a urodzony noworodek po zakończeniu profilaktycznego leczenia, został przebadany i szczęśliwie wykluczono zakażenie.
Jak zawsze kiedy wchodzę na temat HIV, włączył mi się tryb SCORA edukatora :P Wracając do zajęć, według tego, co przekazano nam na początku bloku, w ramach zaliczenia ćwiczeń miało obowiązywać nas przygotowanie historii choroby. Całość planowo kończyła się egzaminem ustnym, przeprowadzanym przez trzech prowadzących (każdy student był losowo przydzielony do jednego z nich i w dwójkach bądź trójkach ustalał dogodny termin). Jakie więc było nasze niemiłe zaskoczenie, kiedy w ostatni dzień zajęć, na które mieliśmy przynieść już tylko poprawione historie choroby, nasz asystent posadził nas na kanapie i powiedział, że czas na odpowiedź ustną w ramach zaliczenia ćwiczeń. Żadna z nas się tego nie spodziewała, więc jak łatwo sobie wyobrazić, nie byłyśmy przygotowane, zwłaszcza że do egzaminu nadal miałyśmy trochę czasu. Pan Doktor stwierdził, że najwyraźniej go nie słuchałyśmy, bo przecież on zapowiadał, że nas odpyta, co jest mało prawdopodobne, biorąc pod uwagę, że żadna z naszej piątki tego nie zarejestrował, no ale dobra, student i tak nigdy nie ma racji... Na początku łudziłyśmy się jeszcze, że może odpytka będzie tylko formalnością, zwłaszcza, że prowadzący musiał zdawać sobie sprawę z tego, że ewentualne przyjechanie na poprawę, mając już kolejny blok, w zupełnie innej części miasta, oraz egzamin na głowie, będzie problematyczne. Niestety, nasze nadzieje szybko zostały rozwiane, po tym jak pierwsza z nas usłyszała, że "Pani może już iść i widzimy się jak się Pani douczy". Każda dostała trzy pytania, z czego musiała odpowiedzieć poprawnie na minimum dwa, żeby zaliczyć. Pierwsza runda dotyczyła hepatologii, uczciwie trzeba przyznać, że nie dopytywał nas o jakieś szczegóły, tylko o dość "grube" rzeczy, ale niewiele to pomogło. Ja od samego początku stanowiłam "koło ratunkowe" dla reszty, bynajmniej nie dlatego, że byłam tak świetnie przygotowana, po prostu akurat na pytania koleżanek kojarzyłam odpowiedzi. Z natury mam tak, że gdy prowadzący o coś pyta i zapada cisza to wystarczy, żebym chociaż plus minus znała temat i z automatu się odzywam. Tym razem oczywiście się powstrzymywałam, ale prędzej czy później odpowiedź spadała na mnie. Oczywiście, jak doszło do mojego pytania to już nie było tak hop siup, bo akurat na nie nie znałam za bardzo odpowiedzi. Dużym problemem całego tego odpytywania było to, że Dr L oczekiwał konkretnego sposobu odpowiedzi, ale pytał w taki sposób, że trudno było zrozumieć o co mu chodzi, nawet jak pamiętało się materiał z danego tematu. Kolejna runda była tą, która mnie uratowała, bo dotyczyła HIV. Tutaj praktycznie tylko ja się wypowiadałam, czym zaplusowałam. To nie tak, że tyle pamiętałam z działań w IFMSA, po prostu w ramach nich dostałam kiedyś bardzo fajną książkę "Zakażenia HIV i AIDS - poradnik dla lekarza", którą w trakcie trwania bloku czytałam. Tak czy inaczej, po drugiej rudzie (i wyproszeniu 2 koleżanek...), przyszedł czas na pytania stricte z chorób zakaźnych, tutaj już było widać, że dr L chce mnie przepuścić, bo dostałam bardzo proste i mogłam w spokoju iść do domu. Później dowiedziałam się, że pozostałe dwie koleżanki też dostały podpis, ale nie bez wysłuchania kilku pełnych oburzenia komentarzy, jak to my nic nie umiemy. Po rozmowie z innymi członkami naszej grupy, okazało się, że tylko nasza piątka miała takiego pecha, bo pozostali asystenci, albo w ogóle nie odpytywali, albo potraktowali to jako formalność i nikomu nie robili problemów. Co by nie powiedzieć, cała sytuacja miała jeden pozytyw, uświadomiła mi jak dużo materiału i niewiele czasu zostało mi do egzaminu, a tak się złożyło, że wylosowałam najbardziej wymagającego egzaminatora. Z opinii innych grup wynikało, że Pani Profesor jest z awsze przesympatyczna i odpytuje bezstresowo, a do tego wstawia same ładne oceny, Pani Docent, choć na zajęciach na ogół niezbyt miła, to na egzaminie zmienia się nie do poznania i też nie sposób u niej oblać, no a Pan Profesor, cóż, rzeczowy i konkretny, ale wymaga wiedzy, nie toleruje bezsensownego "lania wody" i zdarza mu się odesłać na drugi termin, a raczej na poprawę pierwszego, bo nie wpisuje negatywnych ocen, ale pojawić się ponownie trzeba. Dodatkową rzeczą, która pomogła mi się zmotywować do nauki był fakt, że darzę Profesora ogromnym podziwem (a według moich znajomych, mam na niego "crusha" xD ). Jakoś tak podświadomie wiedziałam, że nie chcę źle wypaść. Miałam okazję usłyszeć o nim już w zeszłym roku, gdy byłam Koordynatorem SCORA, choć zbyt późno, aby nawiązać jakąkolwiek współpracę, to na tyle wcześnie, żeby być na jego prelekcji z okazji Światowego Dnia AIDS. Pan Profesor, poza tym, że jest chyba najmłodszą osobą na naszej uczelni z tym tytułem (i mówimy tu o profesurze nadawanej przez Prezydenta, a nie "uczelnianej") i posiada ogromny dorobek naukowy, to dodatkowo, od lat jest działaczem na rzecz edukacji dotyczącej HIV i AIDS. Motywacja motywacją, ale czasu było już mało, więc oczywistym było, że nie zdążę nauczyć się wszystkiego. Mimo tego, przed egzaminem czułam się dość pewnie, bo odpowiedzi ustne to moja ulubiona forma. Nie ukrywam, że liczyłam też na to, że jak zawsze zadziała moje szczęście. Nie przeliczyłam się. Wylosowałam 2 pytania, z których byłam bardzo dobrze przygotowana, pierwsze dotyczyło diagnostyki różnicowej chorób wątroby w przypadku podwyższonych poziomów enzymów wątrobowych, a drugie epidemiologii, objawów i leczenia malarii. Jedynie trzecie pytanie, dotyczące odry, średnio mi podeszło, bo o chorobach wieku dziecięcego wiedziałam niewiele, ale kilka dni wcześniej zrobiłam z nich notatkę, więc coś tam pamiętałam. Dodatkowo, przydała się moja pewność siebie, która powoduje, że nawet o rzeczach, o których niewiele wiem, potrafię mówić z takim przekonaniem, że robię wrażenie świetnie zorientowanej. Jak w każdej prezentacji ustnej, tak i na egzaminie, sposób w jaki się mówi to połowa sukcesu, jak nie więcej. Można powiedzieć, że szczęście też mi sprzyjało, bo jako jedyna trójki odpowiadających, nie wylosowałam pytania o antybiotyki, a że Profesor jest współautorem rozdziału w Szczekliku na ten temat, to moja wybrakowana wiedza w tym zakresie mogłaby nie wystarczyć. To jedno z tych zagadnień, których uczyłam się już milion razy, na różnych przedmiotach i nadal nie mogę zapamiętać.
O ile w przypadku egzaminów testowych, bez względu na uzyskaną ocenę, mam zawsze wrażenie, że to nie moja wiedza jest sprawdzana, a tylko umiejętność rozwiązywania pytań testowych i ewentualnie zdolności snajperskie, tak w przypadku egzaminów ustnych, a zwłaszcza tego, miałam miłe poczucie, że zasłużenie dostałam ocenę, która widnieje w mojej karcie :)

Kolejnym blokiem po chorobach zakaźnych była chirurgia dziecięca. Wydawać by się mogło, że przy mojej miłości do chirurgii, powinien to być jeden z lepszych przedmiotów, niestety składał się on przede wszystkim z przeraźliwie długich i nudnych seminarek, na których jednym uchem starałam się słuchać, ale częściowo skupiałam się na nauce do wspomnianego wcześniej egzaminu. To chyba i tak lepsze niż przysypianie, które zdarzyło się niejednej osobie :P Sama tylko raz miałam problem z opadającą głową, ale można powiedzieć, że byłam usprawiedliwiona, bo noc przed spałam ledwo 1,5h. Tak to jest jak twoi znajomi mają wolny, nie tylko piątek, ale też czwartek i już w środę wyciągają cię na imprezę, a ty nie możesz odmówić, bo Raeggeton Party brzmi zbyt kusząco (tyle wspomnień z Meksyku <3 ).
Na blok udało nam się dotrzeć tylko 2 razy, z czego raz miałam szczęście załapać się na krótką asystę, ale pozostałą część ćwiczeń spędziliśmy głównie oglądając stulejki i różne postacie spodziectwa. Nasz prowadzący był bardzo sympatyczny, niestety miał poważny ubytek słuchu i mimo aparatu słuchowego, trudno było zadawać mu pytania w trakcie zajęć, więc ograniczyłyśmy się do obserwowania i potakiwania. Na zakończenie bloku mieliśmy krótkie zaliczenie testowe, ale było one tylko formalnością, także wszyscy ze spokojną głową mogliśmy rozpocząć majówkę, ale o niej już w kolejnym wpisie.


 Image result for hakuna truvada means no worries


* Gwoli wyjaśnienia tytułu wpisu, Truvada to nazwa handlowa dwuskładnikowego leku, stosowanego zarówno w leczeniu zakażeń HIV (jako jeden z kilku leków w wielolekowej terapi), jak i w profilaktyce. Badania, potwierdzające jej skuteczność przy tym drugim zastosowaniu, stanowiły duży przełom w sposobie postrzegania transmisji wirusa HIV i możliwości jej zapobieganiu. Osoby, mające ryzykowne kontakty seksualne, nieużywające prezerwatyw (choć to właśnie one stanowią nadal najlepszą metode profilaktyki chorób przenoszonych tą drogą!), mogą dzięki temu z dużym prawdopodobieństwem wyeliminować ryzyko zakażenia. W Polsce tzw. "PrEP" (Pre-Exposition Therapy = terapia preekspozycyjna) nadal nie jest jeszcze powszechnie znany, ale powoli zwiąksza się jego dostępność. Zamieszczony wyżej obraz pojawia się zawsze w prezentacjach Profesora na ten temat i bardzo się nam wszystkim spodobał :D

Comments

Popular posts from this blog

Kierunek Wyspy, czyli droga do stażu w Wielkiej Brytanii.

Już za kilka dni rozpoczynam ostatni rok studiów, ale jako, że lubię planować swoją przyszłość z wyprzedzeniem, moje myśli wybiegają o prawie rok do przodu, do czekającego mnie po szóstym roku stażu podyplomowego. Pozostając wierną maksymie, będącej nazwą mojego bloga ["Be brave, dream big."], moje plany dotyczące stażu wymagają trochę więcej zachodu i przemyśleń niż wybór miasta i szpitala w Polsce. Już kilka lat temu, zaraz po rozpoczęciu studiów, zaczęłam interesować się możliwościami kształcenia się za granicą. Ktoś mógłby mi wytknąć, że to niepatriotyczne z mojej strony, ale dla mnie najważniejsze jest to, aby uzyskać jak najlepszą możliwą edukację, a to gdzie będzie się to odbywać jest dla mnie sprawą drugorzędną. Swoje rozważania rozpoczęłam od Kanady, ponieważ przy wszystkich absurdach dzisiejszego świata, robi ona wrażenie bardzo stabilnego kraju, z dobrze prosperującym systemem ochrony zdrowia. Niestety, dostanie się tam na specjalizację (staż odbywa się u nich w ra

I rok w pigułce - anatomia i histologia.

Wakacje trwają w najlepsze, ledwo wróciłam z rodzinnego wyjazdu, a zaraz czeka mnie kolejny, tym razem ze znajomymi. Dzisiejszy dzień spędzam odpoczywając, ale ponieważ pojawiło się kilka próśb, stwierdziłam, że spróbuję stworzyć post, w którym podsumuję pierwszy rok studiów. Za każdym razem, gdy ktoś pyta mnie jak wyglądają studia medyczne, albo jak było na pierwszym roku, mam poważny problem z odpowiedzią. Mam dwie opcje, powiedzieć to co pierwsze przychodzi mi na myśl i zabrzmieć jak zbyt pewna siebie i przesadnie wyluzowana czy spróbować tak ubrać to w słowa, żeby brzmieć tak jak stereotypowy student medycyny powinien... Na szczęście należę do osób, które wolą być szczere niż brzmieć dobrze, więc prawie zawsze wybieram opcję nr 1. I rok, tak jak zapewne każdy inny, jest do przejścia. Co więcej, na mojej uczelni jest on całkiem przyjemny i zapewnia na tyle dużą ilość czasu wolnego, że starcza go na imprezy, sport, IFMSA, gotowanie(niektórzy lubią, ja jestem za leniwa :P), spot

II rok w pigułce - biochemia, fizjologia i patomorfologia.

Miałam poczekać z tym postem do wakacji, ale ponieważ mam trochę wolnego czasu (no dobra, wcale nie mam, ale tym większą mam ochotę na pisanie tutaj :P ), postanowiłam kontynuować tradycję i napisać podsumowanie przedmiotów z bieżącego roku. Ostrzegam, że pewnie znów się rozpiszę, jak w ubiegłym roku, ale postaram się pilnować i zawrzeć najważniejsze informacje bez zbędnej prywaty. BIOCHEMIA Jeśli komuś na pierwszym roku wydaje się, że anatomia jest trudna (ja od początku pisałam, że poza pierwszym miesiącem, dla mnie nie była), to niech lepiej przygotuje się na dużo "płaczu i zgrzytania zębami" na drugim roku. Może przemawia przeze mnie trochę niechęć do pewnych asystentów, ale przedmiot naprawdę nie należy do najprzyjemniejszych, ani lekkich. Obowiązującą literaturą jest najnowsze wydanie Harpera, oraz wybrane rozdziały z Angielskiego, wszystko jest szczegółowo opisane w pliku, dostępnym na stronie Zakładu. Jak to wszystko wygląda? W pierwszym semestrze odbywają się