Czas na mój pierwszy wpis, pisany prawie 10 000km z dala od domu. Jak już wcześniej wspominałam, tegoroczne praktyki wakacyjne, razem z M., realizujemy w meksykańskim miasteczku Tuxtla Guetierrez w stanie Chiapas. Napisałam "miasteczku", bo choć na nasze, polskie standardy jest to bardzo duże miasto, tutaj nikt by go tak nie nazwał. Liczy ono ok. 500 000 mieszkańców, co jest niczym przy Mexico City, w którym żyje od 8 do 10 milionów osób. Chiapas jest jednym z najtańszych, a zarazem najciekawszych stanów w tym kraju, zaraz po Jukatanie. Słynie z najlepszej kawy i pięknego Kanionu Sumidero, obszaru archeologicznego Palenque, przepięknych wodospadów i kompleksu jezior, mieniącach się podobno wszystkimi odcieniami niebieskiego. O tym wszystkim napiszę w kolejnym wpisie, gdy już będę po wycieczkach w te wszystkie miejsca.
Póki co nie miałam jeszcze okazji odwiedzić zbyt wielu miejsc. Do Meksyku dotarłyśmy z M. w poniedziałek rano. Lądowałyśmy w Cancun, w którym spedziłyśmy dwa dni, mając okazję zobaczyć dwa zupełnie różne oblicza tej miejscowości, opisywanej jako "amerykańskie miasto". Ze względu na przepiękne plaże nad Morzem Karaibskim, co roku odwiedza ich bardzo wielu turystów z USA. Najpierw miałyśmy okazję poznać to bardziej ubogie oblicze, ponieważ goszczący nas meksykanie, u których nocowałyśmy w ramach couchsurfingu, mieszkali w samym centrum, zdala od wybrzeża. Pierwszego dnia chciałyśmy pójść na plażę, ale po przeszło godzinie błądzenia, poddałyśmy się. Całe szczęście, bo jak się okazuje nie jest to odległość, którą można pokonać pieszo, mimo wielu sprzecznych informacji, które dostawałyśmy od mieszkańców. Byłyśmy zmęczone po podróży, która trwała łącznie przeszło 24h. Lot do Toronto 9h, później 13h czekania na lotnisku, a na zakończenie 4,5h lotu do Cancun.
Dodając do tego zmianę czasu i 30*C w cieniu, trudno się dziwić, że po powrocie z miasta padłyśmy spać na dobre 10h. Następnego dnia pojechałyśmy do Ventura Parku. Po drodze miałyśmy okazję zobaczyć "bogatą" stronę miasta, z mnóstwem 5-gwiazdkowych hoteli, amerykańskimi sklepami i knajpami i drogimi samochodami. W parku rozrywki spedziłyśmy cały dzień, szalejąc na zjeżdżalniach, zjeżdżając tyrolkami, skacząc z 15m na tak zwanym "free fall", jeżdżąc rollercosterem, który, choć nie był duży, to wbijał na pewnych odcinkach w siedzenie i delektując się dużymi ilościami darmowego jedzenia, które miałyśmy w cenie biletu.
Prosto z Ventura Parku pojechałyśmy na lotnisko, skąd czekał nas 1,5h lot do naszego punktu docelowego - Tuxtli. Na miejscu czekali na nas członkowie lokalnego oddziału IFMSA, którzy zabrali nas na kolację. Tradycyjne Tacos, Guacamole i tradycyjny, lokalny napój. W tym miejscu pewnie się wyłamię, mówiąc że meksykańskie jedzenie nie do końca przypadło mi do gustu. Nie chodzi nawet o jego ostrość, bo ta, o dziwo mi nie przeszkadza, ale jako prawie wegetarianka (z lenistwa bardziej niż ideologicznie), nie jestem przyzwyczajona do takiej ilości mięsa w każdym posiłku. Byłoby to może do przeżycia, gdyby nie fakt, że nie ma do tego żadnych warzyw. Nachosy w różnych postaciach są moim zdaniem świetne jako przekąska do piwa, ale nie jako danie obiadowe czy kolacja. Za to lokalny napój, Horchata, był pyszny. Przygotowuje się go podobno z mleka ryżowego z cynamonem i cukrem. Tak bardzo mi zasmakowała, że gdy poszłam wczoraj wieczorem na spacer po okolicy to kupiłam sobie 2 butelki.
Drugiego dnia po przylocie do Tuxtli miałyśmy okazję zobaczyć szpital, a popołudniu poznać studentów z innych krajów, którzy także robią tutaj praktyki. Wygląda na to, że mamy świetną ekipę, znacznie bardziej rozrywkową, niż studenci 1 roku, którzy są moimi i Marty meksykańskimi opiekunami :P Kolega ze Słowacji, z którym praktycznie możemy rozmawiać każdy w swoim języku, dwie wesołe dziewczyny z Hiszpanii, chłopak z Norwegii, którego czasem trudno zrozumieć przez mocny akcent, ale bardzo sympatyczny i dwójka chłopaków z Meksyku, którzy zajmują się organizacją social programu. Po pierwszym wspólnym wieczorze na mieście, nie mam wątpliwości, że będziemy się świetnie razem bawić :)
O szpitalu napisze osobny wpis, bo jest o czym, a ten już i tak wyszedł długi :)
Póki co nie miałam jeszcze okazji odwiedzić zbyt wielu miejsc. Do Meksyku dotarłyśmy z M. w poniedziałek rano. Lądowałyśmy w Cancun, w którym spedziłyśmy dwa dni, mając okazję zobaczyć dwa zupełnie różne oblicza tej miejscowości, opisywanej jako "amerykańskie miasto". Ze względu na przepiękne plaże nad Morzem Karaibskim, co roku odwiedza ich bardzo wielu turystów z USA. Najpierw miałyśmy okazję poznać to bardziej ubogie oblicze, ponieważ goszczący nas meksykanie, u których nocowałyśmy w ramach couchsurfingu, mieszkali w samym centrum, zdala od wybrzeża. Pierwszego dnia chciałyśmy pójść na plażę, ale po przeszło godzinie błądzenia, poddałyśmy się. Całe szczęście, bo jak się okazuje nie jest to odległość, którą można pokonać pieszo, mimo wielu sprzecznych informacji, które dostawałyśmy od mieszkańców. Byłyśmy zmęczone po podróży, która trwała łącznie przeszło 24h. Lot do Toronto 9h, później 13h czekania na lotnisku, a na zakończenie 4,5h lotu do Cancun.
Dodając do tego zmianę czasu i 30*C w cieniu, trudno się dziwić, że po powrocie z miasta padłyśmy spać na dobre 10h. Następnego dnia pojechałyśmy do Ventura Parku. Po drodze miałyśmy okazję zobaczyć "bogatą" stronę miasta, z mnóstwem 5-gwiazdkowych hoteli, amerykańskimi sklepami i knajpami i drogimi samochodami. W parku rozrywki spedziłyśmy cały dzień, szalejąc na zjeżdżalniach, zjeżdżając tyrolkami, skacząc z 15m na tak zwanym "free fall", jeżdżąc rollercosterem, który, choć nie był duży, to wbijał na pewnych odcinkach w siedzenie i delektując się dużymi ilościami darmowego jedzenia, które miałyśmy w cenie biletu.
Prosto z Ventura Parku pojechałyśmy na lotnisko, skąd czekał nas 1,5h lot do naszego punktu docelowego - Tuxtli. Na miejscu czekali na nas członkowie lokalnego oddziału IFMSA, którzy zabrali nas na kolację. Tradycyjne Tacos, Guacamole i tradycyjny, lokalny napój. W tym miejscu pewnie się wyłamię, mówiąc że meksykańskie jedzenie nie do końca przypadło mi do gustu. Nie chodzi nawet o jego ostrość, bo ta, o dziwo mi nie przeszkadza, ale jako prawie wegetarianka (z lenistwa bardziej niż ideologicznie), nie jestem przyzwyczajona do takiej ilości mięsa w każdym posiłku. Byłoby to może do przeżycia, gdyby nie fakt, że nie ma do tego żadnych warzyw. Nachosy w różnych postaciach są moim zdaniem świetne jako przekąska do piwa, ale nie jako danie obiadowe czy kolacja. Za to lokalny napój, Horchata, był pyszny. Przygotowuje się go podobno z mleka ryżowego z cynamonem i cukrem. Tak bardzo mi zasmakowała, że gdy poszłam wczoraj wieczorem na spacer po okolicy to kupiłam sobie 2 butelki.
Drugiego dnia po przylocie do Tuxtli miałyśmy okazję zobaczyć szpital, a popołudniu poznać studentów z innych krajów, którzy także robią tutaj praktyki. Wygląda na to, że mamy świetną ekipę, znacznie bardziej rozrywkową, niż studenci 1 roku, którzy są moimi i Marty meksykańskimi opiekunami :P Kolega ze Słowacji, z którym praktycznie możemy rozmawiać każdy w swoim języku, dwie wesołe dziewczyny z Hiszpanii, chłopak z Norwegii, którego czasem trudno zrozumieć przez mocny akcent, ale bardzo sympatyczny i dwójka chłopaków z Meksyku, którzy zajmują się organizacją social programu. Po pierwszym wspólnym wieczorze na mieście, nie mam wątpliwości, że będziemy się świetnie razem bawić :)
O szpitalu napisze osobny wpis, bo jest o czym, a ten już i tak wyszedł długi :)
Hej :) można się z Panią jakoś skontaktować? Chciałabym zapytać o studia na PUMie
ReplyDeleteNa blogu, po prawej stronie, jest formularz kontaktowy :)
Delete